Co zaskakuje kobiety po wyjściu z toksycznych związków? Kobiety, które wyszły z toksycznych związków i weszły w zdrowe relacje – co było dla nich największym zaskoczeniem lub momentem przełomowym?”

„Tak jak święci i sprawiedliwi nie mogą wznieść się ponad to najwznioślejsze, co jest w każdym z was, tak samo źli i słabi nie mogą spaść poniżej najpodlejszego, które jest także w was.” – Khalil Gibran
Przez pierwsze 17 lat mojego życia niemal nieustannie żyłam w stanie paniki. Co mogłoby zdenerwować chłopaków lub mężów mojej mamy? Co wyprowadziłoby ją z równowagi? Jak długo minie, zanim ktoś znowu położy na mnie ręce? Czy dziś wystarczy nam jedzenia? Czy odetną nam media? Komu mogłabym zaufać, by mi pomógł, a kto wykorzystałby to zaufanie, by się nade mną znęcać? Co jeśli dzieci w szkole dowiedzą się o mojej rodzinie? Każdą chwilę każdego dnia spędzałam na krawędzi – oglądając się przez ramię, zaglądając pod łóżko albo gdziekolwiek indziej, gdzie ktoś mógł czekać, by mnie skrzywdzić. Każdy moment był przesycony adrenaliną i hormonami stresu. Moje serce biło jak szalone, ciśnienie krwi było wysokie, mięśnie napięte, a ciało gotowe wychwycić najmniejszy dźwięk, zapach czy drgnienie wskazujące na zbliżające się niebezpieczeństwo.
Więc kiedy uciekłam w wieku 17 lat, w zasadzie wydostałam się ze strefy wojny. Moje wcześniejsze życie było tak chaotyczne i nieprzewidywalne, że przez te 17 lat czułam się, jakbym żyła w ciągłym stanie gotowości, czekając, aż spadną bomby. Dosłownie nigdy nie miałam zdrowej relacji – rodzinnej, przyjacielskiej czy romantycznej – i nie wiedziałam, jak funkcjonować poza tym środowiskiem. Kiedy poznałam mojego przyszłego męża, mieszkałam u dalekiego krewnego, ale sytuacja była trudna, więc w wieku 18 lat postanowiłam zamieszkać sama. Nigdy wcześniej nie byłam sama i ten spokój dosłownie doprowadzał mnie do szaleństwa. Ciągle czekałam, aż ktoś się włamie i mnie zamorduje. Przestałam jeść, miałam halucynacje z braku snu, a myśli samobójcze nie dawały mi spokoju. Mój ówczesny chłopak postanowił się wprowadzić, żeby mi pomóc. Nie spaliśmy razem, mieliśmy osobne pokoje – był tam tylko po to, by mnie pilnować. Byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
A jednak traktowałam go okropnie. Nie chciałam tego, było to w dużej mierze podświadome, ale gdyby przyjaciel opowiedział mi, że jest traktowany tak, jak ja traktowałam jego [chłopaka], nazwałabym to znęcaniem się. Przez 99% czasu byłam kochająca, hojna i troskliwa – tak jak on. Ale pod tą fasadą byłam wulkanem. Czekałam, aż wybuchnie. Aż zacznie na mnie krzyczeć, bić mnie, naciskać na seks albo rozgrywać psychologiczne gry kontrolne. Ale on tego nie robił – i to było straszniejsze, niż gdyby to zrobił. Z doświadczenia wiedziałam, że coś złego zawsze czaiło się tuż za rogiem. Trzeba było być czujnym, gotowym na atak, bo prędzej czy później na pewno nastąpi. Więc czekałam… i czekałam… i czekałam… A im dłużej czekałam, tym bardziej zalewał mnie niepokój, który narastał w oczekiwaniu na nieuniknione znęcanie.
Nauczyłam się, obserwując moją mamę, że oprawca najpierw cię atakuje, wypala cały swój gniew, zazdrość, strach, nienawiść… a potem żałuje, współczuje i przez kilka dni traktuje cię dobrze. Ale tylko po to, by zacząć budować kolejną awanturę. Nie miało znaczenia, czy to był chłopak bijący moją mamę, moja mama bijąca mnie i moich braci, czy mój brat bijący mnie – schemat zawsze był ten sam. Oprawca dawał ci kilka dni wytchnienia. Więc nauczyłam się wymuszać wybuch. Mój umysł podpowiadał mi: „Zła rzecz i tak jest nieunikniona. Lepiej mieć to już za sobą”. Jeśli doprowadzę do awantury teraz, on się wyładuje, a potem przez kilka dni będzie miły. A ja będę mogła zjeść, pospać i na chwilę przestać chodzić jak na szpilkach. Wszczynałam kłótnie o byle co, płakałam histerycznie, groziłam, że zniknę albo się zabiję, błagałam go i prowokowałam, żeby mnie uderzył. A kiedy tego nie robił – krzywdziłam się sama. Kłóciliśmy się, on płakał, oboje mieliśmy atak paniki, a potem byliśmy tak wyczerpani, że przez kilka dni panował spokój. Zanim wszystko zaczynało się od nowa.
Przyzwyczaiłam się do życia w ciągłym dramacie. Do świata, w którym każdy był dwulicowym plotkarzem, zawsze szukającym sposobu, by cię zniszczyć dla własnej korzyści. Życie w cichym, spokojnym i kochającym miejscu stało się dla mnie własnym rodzajem piekła. Kiedy on nie wyzywał mnie, nie poniżał ani nie rzucał zawoalowanych gróźb, mój mózg krzyczał: „On jest zbyt cichy. Musi coś knuć. Jeśli nie mówi ci, co czuje, każdej minuty każdego dnia, to skąd możesz WIEDZIEĆ, co czuje? A jeśli nie wiesz, co czuje, to jak masz się chronić?!”
Nauczyłam się rozpoznawać sygnały ostrzegawcze. Jeśli mój tata chodził ciężej niż zwykle, zamykał szafkę odrobinę zbyt mocno, odstawiał kubek ze zbyt dużą siłą – wiedziałam, że nadchodzi wybuch.
Jeśli krewny był zbyt cichy, zbyt miły albo przez jakiś czas nie było go widać, a zbliżała się pora snu – musiałam sprawdzić prysznic przed rozebraniem się do kąpieli. Albo zajrzeć do szafy przed pójściem spać.
Jeśli moja mama miała zły dzień w pracy, jeśli uśmiechała się w określony sposób albo stukała paznokciami o stół – prawdopodobnie za chwilę dostanę klapsa albo zostanę przeciągnięta przez pokój za włosy. Ale ten facet… on nie dawał żadnych „podpowiedzi”. A to oznaczało, że w moim umyśle był nieprzewidywalny. A nieprzewidywalność to najgorszy rodzaj niebezpieczeństwa.
Nie wiem, dlaczego został ze mną. Przez większość czasu byłam dla niego tak samo dobra, jak on dla mnie. On też nie był idealny, miał swoje demony, z którymi musiał się zmagać. Ale nikt nie mógłby go winić, gdyby odszedł. Mój nieleczony lęk, depresja i PTSD uczyniły ze mnie potwora. Nikt nie zasługuje na takie życie. A jednak on został. Znosił cały mój bagaż emocjonalny i niestabilność psychiczną, aż pewnego dnia, w środku jednego z moich załamań, pobiegłam do łazienki. Wzięłam maszynkę do golenia i pocięłam się – bo on nie chciał mnie uderzyć. Więc on chwycił maszynkę i pociął sobie skórę.
Gdy patrzyłam, jak krew zaczyna płynąć, czas zwolnił. Spojrzałam na jego twarz – i zobaczyłam spojrzenie, które do tej pory widziałam tylko u siebie. To spojrzenie, które mówi: „Przepraszam, że cię zraniłem. To moja wina. Proszę, wybacz mi. Proszę, nie krzywdź mnie więcej. Proszę, nie zostawiaj mnie”. Twarz ofiary. Podniosłam wzrok i spojrzałam w lustro. I wtedy zobaczyłam siebie. Zobaczyłam twarze wszystkich oprawców, których znałam. Twarz pełną wściekłości, zemsty, pogardy i dominacji. Zrozumiałam, że nigdy się od nich nie uwolniłam.
Nie uciekłam od nadużyć – po prostu przejęłam to, co robili moi oprawcy. Nie tylko torturowałam jedyną osobę w moim życiu, która naprawdę mnie kochała i chroniła, ale także znęcałam się nad sobą. Wszystkie te wyzwiska, obelgi i zaczepki, do których przywykłam, stały się moim wewnętrznym dialogiem. Mówiłam to już własnym głosem – potwierdzając, jaka jestem głupia, brzydka, bezużyteczna i niekochana. Nikt już nie musiał mnie bić. Sama chętnie sobie szkodziłam – odmawiałam sobie jedzenia, prysznica, czystych ubrań. Nikt nie musiał mnie ograniczać ani izolować. Robiłam to sama. Stałam się tym, czego zawsze nienawidziłam. Stałam się tym, od czego tak bardzo starałam się uciec.
Chciałabym powiedzieć, że tego dnia po prostu przestałam być agresywna – ale to byłoby kłamstwo. Zajęło mi to lata. Lata terapii, ciężkiej pracy i walki, by nauczyć się ufać ludziom, którzy na to zasługiwali. Lata, by zerwać kontakt z rodziną – bo każda interakcja kończyła się porażką. Lata, by z pomocą nowych przyjaciół, lekarzy i terapeutów nauczyć się funkcjonować poza ciągłym stanem walki, ucieczki lub unieruchomienia.
Nadal się męczę. Nadal nie mogę wziąć prysznica, jeśli męża nie ma w domu. Nadal nie śpię, kiedy go nie ma. Nadal podskakuję za każdym razem, gdy ktoś puka do drzwi. Ale nie muszę już brać leków, poza okazjonalnym Xanaxem, gdy dopada mnie atak paniki. Nie rozglądam się już automatycznie po pokoju w poszukiwaniu drogi ucieczki. Potrafię mieć ograniczony kontakt z niektórymi członkami rodziny – i jednocześnie stawiać zdrowe granice.
Jestem w trakcie pracy nad sobą i wiem, że nigdy nie mogę pozwolić sobie na lenistwo w kwestii mojego powrotu do zdrowia. Taki poziom stresu i traumy jest przerażający. Pozostawia głębokie blizny, które nigdy do końca się nie goją. Ale jest też uzależniający. Staje się twoją bazą, twoją normą. Jak każdy uzależniony, zawsze masz ryzyko nawrotu. Kiedyś byłam czujna na oznaki zewnętrznego niebezpieczeństwa. Nadal jestem, ale teraz monitorowanie jest wewnętrzne. Obserwuję siebie – szukam oznak lęku i depresji. Jak tylko się pojawiają, mówię o tym mężowi, abyśmy mogli natychmiast uruchomić mechanizmy, które wypracowaliśmy, by zapobiec eskalacji. Mam strategie, które pomagają mi zachować zdrowie psychiczne i fizyczne. Nauczyłam się dobrych mechanizmów radzenia sobie na terapii – dzięki nim mogę kontrolować sytuację, gdy zaczyna mnie przytłaczać. Robię też wszystko, co mogę, aby się odwdzięczyć – by pomóc tym, którzy byli wykorzystywani lub żyli w ubóstwie. Nie mogę cofnąć tego, co mi się przydarzyło, ale czuję się mniej bezradna, gdy mogę pomóc innym.
Nie byłam w jednym związku przemocowym. Byłam w wielu naraz. To doświadczenie mnie ukształtowało – na dobre i na złe. Gdyby nie cierpliwość i wybaczenie mojego męża oraz moja własna, ciężka praca, mogłabym z łatwością kontynuować cykl przemocy, na który byłam narażona. Granica między ofiarą a sprawcą jest cienka jak papier. Jeśli nie będziemy ostrożni, możemy pewnego dnia obudzić się i odkryć, że staliśmy się potworami, które kiedyś nas terroryzowały. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że skończę jako osoba emocjonalnie znęcająca się nad kimś, kogo kocham, byłabym w szoku. Nigdy nie myślałam, że jestem do tego zdolna. Zawsze obiecywałam sobie, że nigdy nie będę taka jak ludzie, którzy mnie skrzywdzili. Odkrycie, że mam to w sobie – że gniew może być tak uwodzicielski, że tak łatwo można wpaść w tę rolę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy – było oszałamiające. I zmieniło moje życie.
To była trudna lekcja, ale nauczyła mnie empatii i wybaczenia dla moich oprawców, którzy prawdopodobnie byli tak samo zaburzeni psychicznie, jak ja, gdy byłam agresywna. Nigdy nie zapomnę tego, co się stało, ale mogę wybaczyć, ponieważ nie mieli nikogo, kto by o nich walczył, ani dostępu do specjalistów, jak ja. Gdyby mieli te możliwości, moje życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Kto wie, kim by się stali lub co osiągnęli, gdyby mieli dostęp do zasobów, które ja znalazłam przez przypadek?
Tylko dlatego, że byłam naprawdę kochana i wspierana, nie skończyłam jak oni – ani martwa, ani jako kolejny oprawca. Jak więc mogłabym ich nienawidzić, skoro wiem z własnego doświadczenia, jak krzywda może zmienić człowieka? Każdy z nas ma w sobie potencjał zarówno do dobra, jak i do zła, a granica między nimi bywa cienka. Wszyscy zaczynamy jako puste płótno, zdolni do wielkich rzeczy lub wielkich błędów, kierowani siłami, których często nie rozumiemy. Ostatecznie to nasza gotowość do zmiany, zdolność do wybaczania i empatia odróżniają nas od tych, których się boimy.
Zobacz na: Badanie uprzedzeń poznawczych: Eksperyment z bliznami
Wierzyć [zawsze] ofierze: przepis na niesprawiedliwość – Barbara Hewson
Karta Praw Asertywnych
Kiedy mówię „nie”, czuję się winny – dr Manuel J. Smith
Zostałam zraniona w przeszłości – Archwinger
Rozpoznawanie wzorców
Czym jest predykcyjne modelowanie zachowań?
Feminizm, trójkąt Karpmana i szukanie kozła ofiarnego
Język RWOW – Racja, Wstyd, Obraza, Wina
Spirala współpracy feministek z nie-feministami
Bitwa o Twój Umysł: techniki prania mózgu stosowane w społeczeństwie – Dick Sutphen

“Ktokolwiek walczy z potworami, powinien dopilnować, by sam nie stał się potworem. Jeśli wystarczająco długo wpatrujesz się w otchłań, otchłań wpatrzy się w ciebie” – Friedrich Nietzsche
Filoktet był greckim wojownikiem i łucznikiem, który odegrał kluczową rolę w wojnie trojańskiej. Posiadał łuk i strzały Heraklesa, uznawane za broń decydującą o losach konfliktu. W mitologii greckiej przedstawiany jest jako bohater, który początkowo został porzucony na wyspie Lemnos z powodu zakażonej rany, ale później sprowadzono go z powrotem, aby pomógł zdobyć Troję.
Paul Dobransky: W drodze do Troi, podczas żeglowania, został ukąszony przez węża otrzymując ranę, która naprawdę się zaogniła, zaczęła śmierdzieć, i był on w naprawdę złym stanie. Zaniepokoiło to tak mocno pozostałych marynarzy, pozostałych Greków, którzy zaczęli namawiać Odyseusza: Hej, musimy się pozbyć tego kolesia, ma tą swoją ranę, nie wydobrzeje, powinniśmy go zostawić. Śmierdzi, roznosi zarazę na statku. Musimy się go pozbyć. Odyseusz, więc pozostawił go na wyspie. Ok? Udali się dalej do Troi i rozpoczęli poważnie przegrywać, więc zdecydowali: Lepiej udajmy się do wyroczni Apolla i zapytajmy się, co jest nie tak, dlaczego przegrywamy tak dotkliwie? I Apollo powiedział im: To z powodu Filokteta. Zostawiliście swego brata na wyspie, posiadał on solidną ranę, pełny był wiedzy. Potrzebujecie tej wiedzy. Symbolicznie tym były strzały Heraklesa, łuk Heraklesa, które ostatecznie pozwoliły im wygrać wojnę. Ok? Wszystko to jest metaforą dla waszych ran, jako mężczyzn. Rany dla mężczyzn są cenne, tworzą część waszej tożsamości, z tego też powodu są one wpajane w rytuały inicjalne. Gdzie w kulturze Aborygenów, biorą chłopców do lasu i tam ich biją. Prawda? Czy ich obrzezają, czy coś w tym stylu. W ranie istnieje energia, oraz w ranie znajduje się szczególna wiedza. I w waszych ranach jest wiedza, której nikt na świecie nie posiada, lecz świat potrzebuje jej od was. Ok? Zatem dla ludzi, którzy zostali zranieni lub są negatywni w stosunku do siebie, bez względu na wasz dotychczasowy postęp, po prostu pamiętajcie, że wszystkie te złe doświadczenia, których możliwe, że doświadczyliście nie dzieją się bez powodu. Ofiarowują wam rany, które są niezwykle cenne, teraz, jak i w przyszłości. Jednak zamiast większej ilości cierpienia i traumy, chciałbym abyście się nauczyli przemieniać uszkodzenia swojej granicy [osobowości] w sukces.
Najnowsze komentarze