Nic nie podaje facetowi Czerwonej Pigułki tak skutecznie jak kobieta

28 czerwiec 2025

Kobiety są twórczyniami internetowej manosfery

Nic nie podaje facetowi Czerwonej Pigułki tak skutecznie jak kobieta

W zeszłym miesiącu UNWomen.org opublikowało artykuł zatytułowany „Czym jest manosfera i dlaczego powinniśmy się nią przejmować?”.

Mizoginia w sieci przenika do szkolnych placów zabaw, miejsc pracy i relacji intymnych. Dowiedz się więcej o jej pochodzeniu i sposobach rozprzestrzeniania się” – 15 maj 2025, What is the manosphere and why should we care?

Ogólny ton tego tekstu był taki, że manosfera w internecie to coś złego, niebezpiecznego, werbującego mężczyzn na całym świecie i rozprzestrzeniającego się jak wirus.

Co jest dość zabawne dla każdego, kto to czyta treści w tego typu miejscach, bo przecież nikt z was nie został „zwerbowany”.

Nikt z was nie był w szczęśliwym związku, prowadząc udane życie, aż nagle podejrzany kolega pokazał wam jakiś ekstremistyczny filmik na YouTube, który przekonywał, że kobiety są beznadziejne i że musicie przyjąć nowy, twardy model męskości. A potem, zgodnie z instrukcją z tego filmiku, spaliliście swój udany związek, wywróciliście całe życie do góry nogami i staliście się mizoginami.

To, że ludzie w ogóle wierzą, że coś takiego może się wydarzyć, jest wręcz komiczne.

Dawno temu byłem facetem po trzydziestce, w kiepskim małżeństwie, moim pierwszym małżeństwie.

Nie byłem złym człowiekiem. Przeciętny gość z wyższej klasy średniej. Dom z czterema sypialniami na przedmieściach. Ożeniłem się w wieku dwudziestu kilku lat przed trzydziestką z wspaniałą kobietą – cztery lata młodszą ode mnie. Ja byłem prawnikiem, ona nauczycielką z tytułem magistra pedagogiki specjalnej.

Na początku było dobrze.

Mimo że to ja utrzymywałem rodzinę, starałem się robić większość gotowania i prania. Monotonne, powtarzalne czynności były dla mnie przyjemne po długim, stresującym dniu w pracy. Do dziś robię większość tych rzeczy w obecnym małżeństwie – właśnie z tego powodu.

Byłem też bardzo zaangażowany w opiekę nad dzieckiem, na pewno nie byłem ojcem gdzieś tam z boku. Większość znajomych mojej ówczesnej żony, patrząc z zewnątrz, powiedziałaby, że miała szczęście iż trafiła na „jednego z tych dobrych facetów”.

Ale za zamkniętymi drzwiami moja żona była dla mnie potwornie wredna.

Sypialiśmy ze sobą może raz w miesiącu, jeśli w ogóle. Często jeszcze rzadziej. Zazwyczaj dochodziło do tego tylko wtedy, gdy tak długo ją męczyłem, że akurat złapałem dzień, w którym wolała mnie przelecieć niż dalej słuchać mojego narzekania.

Ale nie chodziło tylko o brak seksu, choć to też było miażdżące dla duszy.

Chodziło o to, jak mnie traktowała. Jak do mnie mówiła. Jak mówiła o mnie innym. Kompletny brak jakiejkolwiek czułości, dobrego słowa, choćby odrobiny życzliwości. Była zimna. A jej obecność, to jakby wchodziła chmura, która sprawiała że przygasał cały pokój, ilekroć zostawaliśmy sami.

Ona nie miała najmniejszego problemu, żeby być miła wobec przyjaciół, rodziny, współpracowników, nawet obcych. Ale w momencie, gdy zostawaliśmy sami, cała energia znikała z jej twarzy. Zaczynała odpowiadać na wszystko najkrócej, jak się dało, wlepiona w telefon, jakby każda moja próba rozmowy była dla niej uciążliwym obowiązkiem. Gdy tylko próbowałem się nie poddawać, wszczynała kłótnię, żeby wszystko zakończyć.

Na początku starałem się ją uszczęśliwić. Być lepszym. Upewniać się, że nie ma powodów do złości.

Ona była jednak wiecznie wściekła o coś. Zawsze. Cokolwiek bym zrobił, nigdy nie było wystarczająco dobrze. A jeśli już coś zrobiłem, to zawsze nie tak, jak powinno to być według niej zrobione. A gdy nie potrafiła znaleźć czegoś, co rzekomo zrobiłem źle, to i tak wytykała mi, że zrobiłem to „nie w ten sposób”. Z czasem zaczęła coraz szybciej i coraz sprawniej wszczynać kłótnie — jeszcze przed południem, żeby od razu ustalić, że „dziś też nie będzie seksu”. Gdy tylko jasno to zakomunikowała, nie próbowałem już niczego i mogła spokojnie grzebać w telefonie do późna.

Postanowiłem, że jej pokażę. Przestanę się starać. Przestanę robić rzeczy dla niej. Wtedy zobaczy, ile dla niej robiłem, i doceni to. Dosłownie zacząłem składać tylko swoje pranie, a jej rzeczy zostawiałem w koszu. Nie sprzątałem po niej w kuchni. Dłużej siedziałem w pracy, częściej wychodziłem na siłownię, mniej mówiłem, przestałem się do niej zbliżać czy próbować okazywać czułość. Jedliśmy w ciszy.

I nawet tego nie zauważyła.

Dalej siedziała z nosem w telefonie, jakby mnie w ogóle nie było. Wciąż znajdowała cokolwiek, byle tylko się pokłócić i uniknąć seksu.

Byłem skończony. Wypalony. W końcu przestałem się przejmować i zacząłem prowokować ją dla zabawy. Skoro nie chciała się ze mną pieprzyć, to przynajmniej mogła mnie trochę zabawić. I faktycznie, na początku było to nawet śmieszne. Ale szybko się znudziło. Więc wróciłem do tego, żeby po prostu nic nie robić.

Któregoś dnia, po tym jak nawrzeszczałem na nią za brak seksu i poczułem się z siebie dumny, że „wreszcie powiedziałem, co myślę”, poszedłem do łazienki i usiadłem na kiblu, tam najlepiej mi się myśli. Z nudów wpisałem w telefon coś w stylu „dlaczego moja żona jest wredna” albo „czemu nigdy nie chce się ze mną pieprzyć”.

I wtedy trafiłem na artykuł o dziwnym tytule. To był tekst z Business Insidera o społeczności zwanej „The Red Pill [Czerwona Pigułka]” i o tym, jacy są to ponoć straszni, pogubieni mężczyźni.

Czytając ten artykuł — jednocześnie robiąc kupę — zauważyłem, że krótkie cytaty ze społeczności Czerwonej Pigułki, które przytoczono w tekście, miały o wiele więcej sensu niż sam artykuł. Więc wszedłem na Reddita, to śmietnisko internetu, gdzie istniała ta społeczność, i zacząłem czytać.

I nagle zobaczyłem, że kolesie w tej Czerwono Pigułkowej społeczności trafnie, niemal co do słowa, opisuje nie tylko moją żonę, ale każdą dziewczynę, jaką kiedykolwiek miałem. Każdą, którą goniłem bez powodzenia. Nawet koleżanki, które znałem przez lata. To wszystko składało się w jedną całość — w coś, co przeczuwałem, ale nigdy nie umiałem nazwać. To nie było odkrycie. To było jak przypomnienie sobie czegoś, co zawsze wiedziałem.

Dla mnie osobiście Czerwona Pigułka była tylko początkiem. Zajęło mi dłużej, niż powinno, zanim połknąłem dużo większą pigułkę niż Czerwona Pigułka: zaakceptowanie faktu, że wiele z tego, co działo się w moim małżeństwie, było poza moją kontrolą, nie miało nic wspólnego z tym, kim jestem, ani z moją wartością jako człowieka. I choć daleko mi do ideału, nie zasłużyłem na to, jak podle mnie traktowała.

Ona nie jest złą osobą. Dziś dogadujemy się całkiem dobrze. Wspólnie wychowujemy naszą córkę, oboje jesteśmy ponownie w związkach (ona – z kobietą!), ja mam syna (z drugą żoną) i kolejnego chłopca w drodze. Moja pierwsza żona nadal dobrze dogaduje się ze wszystkimi. Zawsze tak było.

Podła była tylko dla mnie. I tylko wtedy, gdy byliśmy małżeństwem.

Była dla mnie okropna. I nie zasłużyłem na to. Zajęło mi sporo czasu, zanim znowu zacząłem dobrze czuć się sam ze sobą po tym wszystkim.

Ona miała swoje własne problemy, które tłumaczą, czemu taka była i dlaczego właśnie wobec mnie. Ale to jej sprawa. Ja na to nie zasłużyłem.

Historii takich jak moja jest mnóstwo. Pewne elementy, o których napisałem wyżej, pewnie brzmią znajomo dla wielu z was. Inne mogą być bardziej wyjątkowe, typowo „moje”.

Ale takich historii jest więcej. Toksyczne rozwody. Zdrady. Przemoc fizyczna. Niszczenie mienia. Zaburzenia psychiczne (czasem naprawdę poważne). I wszelkiego rodzaju inne paskudne zachowania, od całkowicie nie mających związku z seksem po chłodne, pustoszące relacje.

Oczywiście, czasem facet faktycznie zawala. Zaniedbuje się, traci formę, przestaje ogarniać życie, robi się leniwy albo po prostu niekompetentny. Tacy faceci istnieją, naprawdę źli mężowie czy chłopaki.

Ale w większości przypadków, większość tych historii, które słyszymy w naszej części internetu, dotyczy zupełnie normalnych facetów. Zwykłych, przeciętnych gości, którzy nie zrobili niczego szczególnie złego. Produktywnych, pracujących, z normalną robotą. Ludzi, o których każdy z zewnątrz powiedziałby, że „robią wystarczająco” — wystarczająco w relacji, wystarczająco w domu, wystarczająco w wychowaniu dzieci (jeśli są). A mimo to ich kobiety były dla nich podłe.

Żaden z tych facetów nie był w szczęśliwym związku z cudowną kobietą, po czym obejrzał ekstremalny filmik na YouTube z Andrew Tate’em, który powiedział mu, że „kobiety są do niczego, a faceci muszą być samcami alfa, dominującymi nad swoimi kobietami” i nagle stwierdził, że spali swoje życie i zostanie mizoginem, bo tak kazał ktoś z internetu.

Internetowa manosfera nikogo nie rekrutuje. Nie musi. Kobiety robią to za nas. Nic nie podaje facetowi Czerwonej Pigułki tak skutecznie jak kobieta.

A czym właściwie zajmuje się manosfera w internecie?

Publikujemy treści. W zasadzie to coś w rodzaju klubowego pisania esejów online. Prawie jak kółko literackie – tylko, że szczere.

I spotykamy się w sieci, rozmawiamy o tych esejach, o naszym życiu, o dziewczynach, z którymi byliśmy, jesteśmy albo próbujemy być.

Żaden z nas nie znajduje jakiegoś gościa w szczęśliwym związku, żeby przeciągnąć go na „ciemną stronę” wyzywając od pedałów i pokazując filmiki z YouTube o tym, jak wspaniały jest patriarchat. To ten facet sam nas znajduje. Całkowicie z własnej inicjatywy. Bo jego kobieta zachowuje się jak pozbawiona wszelkiej chęci do seksu super-suka, mimo że on, w większości przypadków (tak, nie zawsze, ale najczęściej) nie zrobił nic złego, nie zasłużył na to i nie ma pojęcia, co się, do cholery, dzieje.

Taki mężczyzna, sfrustrowany i nieszczęśliwy, szukając ratunku dla swojego życia czy związku, przypadkiem wpada na nasz mroczny zakątek internetu. A my? Nie rekrutujemy go. Połowę czasu się z niego śmiejemy i wyzywamy go od frajerów. Ale on czyta nasze treści, widzi nasze rozmowy, nasze żarty i to zaczyna mieć dla niego sens. Tak samo jak miało dla mnie. I dla wielu z was.

Nie ma żadnej „akcji rekrutacyjnej”, chyba że ktoś uważa, że samo istnienie treści, której nikt nie promuje ani nie reklamuje, to już „werbowanie”. My po prostu istniejemy, żeby ktoś mógł się na nas natknąć. Ale tylko wtedy, gdy sam zacznie szukać.

Jesteśmy tu dla nieszczęśliwych przegranych – Rian Stone

Pomyśl o tym przez chwilę, żaden z tych samozwańczych „krytycznych myślicieli”, którzy nienawidzą manosfery, nie zadaje oczywistego pytania: dlaczego, do diabła, tylu mężczyzn jest nieszczęśliwych, a ich związki rozpadają się w taki sposób, że popycha ich to do desperackiego szukania takich miejsc jak manosfera?

To cholernie dobre pytanie, którego nikt nie zadaje.

Zamiast tego, ci ludzie są całkowicie pogodzeni z tym, że faceci są nieszczęśliwi i tkwią w toksycznych związkach. Ich jedynym zmartwieniem jest to, żeby przypadkiem nie natknęli się w tym stanie rozpaczy na jakąś nieautoryzowaną treść, która mogłaby ich „zwerbować”, po prostu dlatego, że istnieje i można ją znaleźć.

Czy kiedykolwiek czułeś, że nikt tak naprawdę cię nie zna? Nawet ci najbliżsi? Zwłaszcza kobiety – te, z którymi jesteś, byłeś, albo chciałeś być?

I za każdym razem, gdy zbliżyłeś się do kobiety, wszystko się psuło? Z jakiegoś powodu każda, która naprawdę cię poznała, nagle stawała się oziębłą, nie mającą ochoty na seks z Tobą suką i nie miałeś pojęcia dlaczego, bo przecież ty się nie zmieniłeś: wciąż byłeś romantyczny, planowałeś randki, ogarniałeś dom, dbałeś o nią jak superman?

A kiedy byłeś zdystansowany, trzymałeś kobiety na dystans, nie pozwalałeś im poznać prawdziwego siebie, zachowywałeś się jak dupek, który może, ale nie musi zostać – twoje relacje nagle były pełne pasji, kobiety zaangażowane, uległe, chętne do wszystkiego, wręcz urocze, jakby się bały, że jeśli przesadzą, to je zostawisz albo zdradzisz?

To nie manosfera włożyła mizoginiczne myśli do głów mężczyzn i nie stworzyła tego modelu relacji. On istniał od zawsze. I ty już to wcześniej przeżyłeś. My tylko to opisaliśmy. A gdy przypadkiem trafiłeś na nasze treści i zobaczyłeś w nich lustro, które odbijało dokładnie to, co sam już wiedziałeś, to poczułeś, że ktoś wreszcie naprawdę cię rozumie.

Nie dosłownie, ale emocjonalnie, ktoś po prostu postrzega świat tak jak ty. I co wtedy zrobiłeś? Wyszedłeś na ulicę, żeby krzywdzić kobiety? Oczywiście, że nie. Nie nienawidzisz kobiet. Kochasz je. Po prostu zacząłeś zachowywać się w sposób, który dawał ci więcej kontroli w związku. Lepsze rezultaty. Szczęśliwszego, zdrowszego ciebie.

Zacząłeś zachowywać się tak, jak nauczyły cię kobiety… w sposób który działa.

Jeśli się nad tym zastanowić, to kobiety stworzyły internetową manosferę. A całe to nasze pisanie? To po prostu poezja miłosna.

Źródło: Nothing Red Pills you like a woman

 

 

Zobacz na: Lamentacje Matheolusa [1295]
Jak zdradzać i nie dać się złapać – Shallon Lester
Nie jedz farby
Chłopaki wymieniają się notatkami | Rian Stone