Schowaj swoje ego do pudełka – Blarg_Risen
11 stycznia 2022
Chciałbym dziś na chwilę przysiąść i napisać o idei, która od lat włóczy się po mojej głowie w różnych formach. Niekiedy nieświadomie używałem jej, rozmawiając ze znajomymi. Stosowałem ją też sam, próbując ogarnąć coś nowego. Ostatnio trafiłem na jej wariant w książce o Zen. Potraktuj to jako spojrzenie na to, jak najlepiej uczyć się nowych modeli.
Czy potrafisz naprawdę słuchać…
W normalnej rozmowie, albo tutaj na forum, zazwyczaj wygląda to tak: ktoś mówi o czymś ze swojej perspektywy, w ramach swojego modelu świata. Druga osoba to słyszy, natychmiast próbuje to przełożyć i „dopasować” do swojego modelu, po czym myśląc, że zrozumiała odpowiada, czy i jak to pasuje do jej sposobu myślenia.
Pomyśl o zagadce: „Co się stanie, gdy niepowstrzymana siła spotka się z nieporuszalnym obiektem?”
Niepowstrzymana siła = idea, która została wypowiedziana.
Nieporuszalny obiekt = rama odbiorcy.
Efekt? Zderzenie dwóch betonowych bloczków. Może jakieś mikro-pęknięcia powstaną, ale finalnie, nic się nie zmienia. Zero transferu, zero progresu. I jasne to nie jest tak, że zawsze źle jest reagować własnym modelem od razu. Ale wtedy zakładasz: „mój model już jest wystarczający”. A skoro często gadamy tu o rozwoju i pójściu naprzód, w zależności od tego, z kim rozmawiasz, musisz zadać sobie pytanie… czy na pewno tak jest [czy to prawda]?
Wtręt: Szybki wtręt, bo wygląda na to, że sporo świeżaków tutaj go potrzebuje. Ostatnio mamy wysyp kolesi, którzy reagują jak obrażone pawie, kiedy moderatorzy albo starsi i zasłużeni użytkowni dają im krytykę. Możesz przewinąć do pogrubionego Końcowego Wtrętu, chyba że choć raz twoje ego jęknęło: „Czemu ci moderatorzy mają takie wielkie ego?”, to wtedy lepiej zostań.
W każdej interakcji ktoś wchodzi w rolę ucznia, a ktoś w rolę nauczyciela. I zazwyczaj nauczyciel wychodzi z rozmowy bardziej pewny tego, co już wie. A uczeń wychodzi z lekkim poczuciem niepewności, ale za to z nowymi zaczepami, na których może budować. Problem w tym, że większość ludzi woli czuć się pewniej, niż chodzić z tym gryzącym „a może nie mam racji?”. Więc zamiast mówić, a potem naprawdę otworzyć się na odpowiedź, słuchają tylko po to, żeby wymyślić, jak podpiąć cudze słowa pod coś, co oni zaraz powiedzą.
Dysonans poznawczy – Festinger i Carlsmith [1954]
W dynamice społecznej istnieje koncept aktywnego słuchania, bardzo blisko tego, o czym tu mówię. W skrócie, to trzeba umieć stoicko odstawić swoje ego na bok. A odmawianie tego to po prostu mechanizm obronny, taki żeby nie musieć przyznać, że czasem warto ego zamknąć w pudełku.
Częścią roboty, jaką musi odwalić mentor/nauczyciel, żeby nawiązać relację, w której on może uczyć, a ty możesz się uczyć, jest znalezienie „drogi wejścia” do twojej głowy. Każdy gość, który dorobił się statusu użytkownika MRP Approved na tym forum, zrobił to dzięki perspektywie, z której potrafi podejść do twoich problemów w sposób, który faktycznie cię angażuje.
A każdy z nas co tydzień patrzy ci na ręce pod mikroskopem, analizując, co wyprawiasz, bo dzięki temu możemy czytać cię jak otwartą książkę. Ja dosłownie siedzę za klawiaturą i oglądam, jak próbujesz ogarnąć swój mentalny model. Horns sprawdza, jak odbierasz emocje, od nas i od całego świata wokół. 3KL patrzy, czy twoje myśli są skierowane do wewnątrz, czy uciekają na zewnątrz. Barracuda bada, w jaką grę właściwie grasz. WhineMorePlease, kiedy jeszcze był z nami, obserwował, czy podchodzisz do życia z integralnością czy z użalaniem się nad sobą. Easydays patrzy, gdzie skupiasz swoją uwagę. ReddJive ocenia, czy wchodzisz w życie z siłą i wolą. Redsfplus, no cóż, sprawdza, czy jesteś miękką bułą. Stone patrzy, czego naprawdę chcesz i czy tego nie zdradzasz. I tak dalej.
Ale żeby jakiekolwiek połączenie powstało, z twojej strony musi być receptywność, miejsce w twojej głowie, które możemy „zaatakować” swoim modelem. A to oznacza oczyszczenie lądowiska, usunięcie z niego własnych myśli, żeby było gotowe do przyjęcia.
Skąd wiemy, czy wyczyściłeś to miejsce, czy masz tam zaparkowane własne śmieci? Po tym, jak reagujesz na nasze podejście.
Czy nasza uwaga wpędziła cię w emocjonalny szał? Odpowiadasz półsłówkiem? Totalnie zignorowałeś, co powiedzieliśmy, i poleciałeś dalej ze swoim? Albo robisz „no tak, to ciekawe… a swoją drogą to…” i zaczynasz prawić swoje mądrości?
Czy może zamiast tego reagujesz: „Hmm, to coś, nad czym warto się zastanowić”? Zadajesz pytanie, żeby pogłębić temat? Osadzasz to w swoim doświadczeniu? Coś ci kliknęło w głowie? Miałeś moment aha! i aż cię uniosło?
I wiem, co sobie teraz myślisz. Bo od czasu do czasu ktoś wpada w histerię i rzuca: „Czemu moderatorzy są tacy napompowani ego i chcą, żeby wszyscy przed nimi klękali?” Odpowiedź: nie są. Samo to pytanie zdradza ego pytającego. Trzeba odróżnić dwie rzeczy: sytuację, w której uczeń musi schować ego, żeby dostać wartość – od sytuacji, w której jakiś buc nadużywa okazji, żeby sobie ego podbić, nic w zamian nie dając. Nauczyciel musi kazać uczniowi odsunąć ego na bok, żeby otworzyć go na naukę. Taka zmiana równowagi ego może wyglądać jakby uczeń zostawał ze swoim ego w miejscu, a nauczyciel je pompował. Ale to jest percepcja wynikająca… z ego ucznia. To prawie tak, jakby zapytać: „Dlaczego nauczyciel w szkole może stać przy tablicy i gadać, a my musimy siedzieć i słuchać?”
I wiem, co jeszcze masz w głowie: „Ale Blarg, czemu to MOJE ego musi się zmieniać?” A ja ci odpowiem: „Bo to ty zadałeś pytanie.” Jeśli pytasz, to znaczy, że masz obowiązek odsunąć ego, żeby przyjąć odpowiedź. Jeśli tego nie robisz sugerujesz, że twój model już ogarnia temat („Nie potrzebuję odpowiedzi”). A jak mówiłem wcześniej, jeśli uważasz, że twój model jest wystarczający, to nie wchodzisz w rozmowę jako uczeń. I to jest zupełnie w porządku. Ale jeśli tak, to nie możesz potem beczeć, że niczego się nie uczysz albo że moderatorzy są zadufani. Bo to ty wybierasz dynamikę, gdy pytasz (uczeń–nauczyciel), a potem próbujesz ją odwrócić przy odpowiedzi (nauczyciel–nauczyciel). I jednocześnie chcesz dostać wartość (jako uczeń), ale nie pozwalasz jej wylądować (bo nie ruszasz ego). Jestem pewien, że właśnie ci się przepala procesor przy czytaniu tego, bo to faktycznie jest aż tak głupie.
Kiedy ja pytam, robię to świadomie i wiem, że muszę ego odstawić na bok. To część dynamiki. I tak, dwóch gości może gadać jak równy z równym i obaj wyjdą bogatsi w wiedzę. Ale dzieje się tak dlatego, że obaj są mistrzami w zamienianiu kapelusza „nauczyciel” na kapelusz „uczeń” w trakcie rozmowy.
„Ale Blarg, czemu te rady muszą być takie ostre i kanciaste?” Bo trwałość nowej idei w twoim modelu jest wprost proporcjonalna do tego, jak mocno cię ta idea [koncept] trzepnie. A trauma to turbo-walnięcie. Szatnia to tylko wehikuł, który działa zgodnie z tym, jak sam się ustawiłeś do nauki. Jeśli uczysz się najlepiej wtedy, gdy nazwę cię „upośledzonym debilem”, to będę się do ciebie zwracał jak do upośledzonego debila.
Ostatnie pytanie: „Ale Blarg… a co, jeśli się mylisz???” I moja odpowiedź: pewnie, że się mylę. W jakimś ujęciu mojego modelu coś się nie będzie kleić z czyimś innym. Ale wiesz co? I zabrzmi to egoistycznie, ale wolę się mylić z miejsca, w którym ja stoję, niż mylić się z miejsca, w którym stoisz ty.
Koniec Wtrętu
No dobra. Ten zderzacz ego bez żadnego efektu to skrajny przypadek tego, co się dzieje, gdy nikt nie ustępuje. A teraz chcę przegiąć w drugą stronę.
W książce pt. The Heart of Zen autor przytacza koan. Koan to taka zagadka, którą mistrz daje uczniowi. Jej celem jest zmuszenie ucznia do rozkminy, do szukania nowych, często mglistych konceptów, które prowadzą do rozwinięcia zupełnie nowych modeli mentalnych.
Zagadka jest skonstruowana tak, że poprawna odpowiedź pokazuje mistrzowi, iż uczeń nie tylko zna rozwiązanie, ale też stworzył podobny model mentalny, z którego ta odpowiedź wynikła. A to w końcu jest sedno nauczania idei.
Ten konkretny koan brzmiał: „Czy potrafisz słuchać czysto, bez posiadania opinii?”
Kiedy to przeczytałem, od razu miałem opinię na temat odpowiedzi (widzisz? ja też to robię). Ale zamknąłem książkę i postanowiłem dać sobie kilka tygodni na rozkminę. W końcu uczniów czasem wysyła się na lata, żeby rozmyślali nad odpowiedzią. Ja mogłem chociaż dać temu kilka tygodni.
Większość moich rozkmin wokół tego pytania polegała na jego rozbieraniu na części i przekręcaniu we wszystkie możliwe strony, żeby potem poskładać je z powrotem w coś sensownego. Na przykład: słowa „Czy możesz”, czyli co?
– „Czy mam umiejętność?”
– „Całkowitą, stuprocentową umiejętność?”
– „Czy to coś, co kontroluję jak ruch ręką? Albo częściowo kontroluję, jak myśl? Czy w ogóle nie kontroluję, jak bicie serca?”
A potem: „czysto”, co znaczy „czysto”? Bez intencji działania? Bez konceptualizacji? Bez dopisywania sobie interpretacji? Czy mam po prostu stworzyć w głowie dokładną kopię tego, co ktoś próbuje mi przekazać? Takie właśnie pytania.
Moja odpowiedź była w zasadzie: „Nie, nie możesz słuchać czysto, bez opinii.” Ale potem wróciła do mnie pewna myśl. Taka, która pozwalała mi zbliżyć się do „czystego” słuchania, bo wtedy, gdy ktoś przychodził do mnie szczerze i otwarcie, w sposób, który niemal błagał: „Odłóż osąd na bok. Po prostu zrób miejsce w głowie, żeby rozważyć tę ideę”. To trochę jakby ktoś powiedział: „Słuchaj, mam ci coś do powiedzenia. Wiem, że zaraz będziesz to interpretował, porównywał, analizował albo przekręcał… ale po prostu posłuchaj chwilę.”
I właśnie to mam zwykle na myśli, kiedy mówię innym o szczerej, otwartej komunikacji. O wypowiedzeniu czegoś w sposób pozbawiony typowego, bzdurnego kontekstu gry, w którą oboje gracie, z intencją, by to było przyjęte jako nieskazitelnie czyste. Ale też bez przywiązywania się do tego, jak druga osoba to odbierze (czyli bez obrażania się, jeśli jednak odbiorą to wciąż przez pryzmat gry). I w takim sposobie mówienia lub odbierania idei zauważyłem, że tak, mogę słuchać czysto. Jakby próbując tylko odtworzyć w sobie to, co ta druga osoba chce mi przekazać, bez dodawania mojego komentarza, filtrów czy własnych modeli.
Autor daje do tego koanu wyjaśnienie, które jest trochę inne, niż człowiek by się spodziewał. Ale lekcja jest złota. Jego odpowiedź brzmi: „Tak, możesz słuchać czysto. Jeśli myślisz, że nie możesz…” (w tym momencie mistrz uderzał w kamerton) „…to zatrzymaj dźwięk kamertonu samą siłą swojego umysłu. Jeśli nie potrafisz, to znaczy, że nie kontrolujesz samego słuchania.”
To, co on próbuje powiedzieć, to to że jest w tobie część, która odbiera dźwięk zanim twoja głowa rzuci się na niego z siekierą interpretacji i zamieni go w coś innego. Ten kawałek ciebie, to jest czyste słuchanie. Ale żeby to dostrzec, musisz odciąć całą część siebie, która włącza się po usłyszeniu dźwięku, i uznać, że istnieje coś pierwotnego, sam akt słyszenia. Interpretacja tego, co usłyszałeś, to już ty. Ale samo słuchanie, to już nie ty kontrolujesz. Zapamiętaj to.
Schowaj swoje ego do pudełka
Niektórzy starzy wyjadacze mogli już słyszeć tę historię. Siedziałem w ciężarówce z jednym z moich najbliższych kumpli. Spotkaliśmy się tego wieczoru, żeby pogadać o sytuacji naszego wspólnego przyjaciela, który nie był obecny. Ten wspólny kumpel miał problem, bardzo niebieskopigułowy problem. I przez to jego życie było naprawdę ciężkie. Tak ciężkie, że obaj wiedzieliśmy, iż samobójstwo nie było jeszcze bezpośrednim zagrożeniem, ale prawdopodobieństwo rosło.
To były moje początki z Czerwoną Pigułką. Mój przyjaciel zauważył zmianę we mnie, w pewności siebie i w tym, jak wchodziłem w interakcje z ludźmi. Powiedział: „Nie wiem, skąd wzięła się ta zmiana w tobie i nie chcę wiedzieć. Ale myślę, że on mógłby skorzystać z tego, co masz do powiedzenia. Pogadasz z nim?”
Spojrzałem na niego i odpowiedziałem: „Słuchaj, rozumiem ryzyko, które obaj widzimy. Nasz wspólny kumpel jest bardzo logiczny. Ale koniec końców, drzwi, przez które trzeba przejść, żeby przyjąć te lekcje, to drzwi, przez które trzeba wejść dobrowolnie. Nie takie, do których można kogoś przekonać na siłę.” Powiedziałem jeszcze, że: „Już wiele razy przez to przechodziłem. Jeśli pójdę do niego i zacznę wyrzucać z siebie całą wiedzę, to stanie się tak: weźmie wszystko, co wie, zapakuje to w pudełko, postawi je na półce. Posłucha, co mam do powiedzenia, a potem natychmiast zrobi: „Spoko, ale…” i zdejmie pudełko z powrotem, odpakowując wszystkie swoje stare schematy, i zacznie wyrzucać z siebie to, jak on widzi świat.” Powiedziałem mu też: „Wiem, że ryzyko samobójstwa nie jest zerowe… ale on musi sam do mnie przyjść.” I dlatego właśnie otwarte czerwono pigułkowa odsiecz jak rycerz na białym koniu nie działa (pierwsza zasada klubu walki [fight club] to nie rozmawiać o klubie walki).
Musisz włożyć głowę do tego wiadra właśnie teraz!
Ten pomysł z „pudełkiem” mam w głowie od dawna. I wiąże się z tym, co pisałem wcześniej, że zamiast walić swoim modelem mentalnym w model innej osoby jak baran rogami w mur, czasem oszukujemy samych siebie. Wydaje nam się, że naprawdę rozważamy cudzy punkt widzenia, a tak naprawdę… pakujemy wszystko, co wiemy o sobie, wszystkie nasze połączenia między ideami, modele rzeczywistości, emocje, uczucia… całe nasze ego, do ładnego, wygodnego, wyściełanego aksamitem pudełka, które sobie wymyśliliśmy.
Zatrzaskujemy je, odkładamy na półkę, i „słuchamy” drugiej osoby. Ale dobrze wiemy, że nie słuchamy. Po prostu pozwalamy im mówić. A sami kątem oka patrzymy na to pudełko, aż nas swędzi, żeby je otworzyć, bo wiemy, że w sekundzie, gdy skończą, rozerwiemy je i wypuścimy nasze ego, żeby zaatakować ich pomysł całym arsenałem, jaki do tej pory zbudowaliśmy.
Problem w tym, że wiemy, że to robimy. Wiemy, bo kiedy w końcu wyciągamy nasze ego z powrotem, ono robi nam wyrzuty, że w ogóle odważyliśmy się je tam zamknąć. Ale jednocześnie wiemy, że coś z tego, co nam powiedziano, właśnie zabiliśmy. Czujemy tę stratę. To to dziwne uczucie po rozmowie, jakbyśmy niby usłyszeli, co ktoś powiedział, ale wcale tego nie wchłonęliśmy. Jakbyśmy „przetrwali” rozmowę, ale była pusta w środku.
Dygresja do historii: nasz wspólny kumpel faktycznie przyszedł do mnie miesiąc później. Poszliśmy na drinka i on przez cały czas tylko się wyładowywał. Nie dawał mi prawie miejsca na słowo, a gdy już coś mówiłem, prawie tego nie słuchał. Dlaczego? Bo ja nie dawałem mu natychmiastowych, prostych rozwiązań. Ja dawałem mu długoterminowe sugestie, złożone i wymagające pracy. A on wchodził w tryb nauczyciel–nauczyciel zamiast nauczyciel–uczeń. Jeszcze jedna historia.
To nie ja… ale gdybym był…
Powtarzałem to już kilka razy tu i tam, ale naprawdę nienawidzę, kiedy ktoś mówi frazę: „To nie ja [to nie w moim stylu].” Czy to przy słuchaniu nowej muzyki „O nie, ja lubię punk rock. Rap? To nie ja.” Czy przy jakiejś aktywności „Nie lubię biegać. To nie ja.” Albo przy odrzuceniu innego punktu widzenia „Nie jestem psiarzem. To nie ja.”
Powód, dla którego nie cierpię wyrażenia „To nie ja” jest prosty: jeśli w ogóle zwracasz uwagę na swoje życie, to zauważysz, jak cholernie często okazuje się, że ciągle uczymy się i doświadczamy czegoś nowego. A to „kim jesteśmy” nieustannie się zmienia. Wszystko, co kiedykolwiek zrobiłeś, kiedyś było „nie tobą”. A teraz jest. Pytanie brzmi: co się wydarzyło w procesie, że coś, co kiedyś było „nie mną”, nagle stało się „mną”?
Autentyczność – Rewizja | Rian Stone
„To nie ja… ale gdyby to było mną, to jaki musiałbym być, żeby to było mną?” Gdy odkryłem moc tego zdania, zmieniło moje życie. Można to luźno nazwać empatią wobec samego siebie… tylko tego siebie, którym jeszcze nie jesteś. To zmieniło moje życie, bo nagle mogłem odkrywać drzwi, przez które inni ludzie wchodzili w obszary „nie-ja” i robili je celowo „sobą”. Mogłem sam szukać tych drzwi, zamiast czekać, aż życie przypadkiem postawi mnie w idealnej sytuacji i pokaże mi je na tacy.
Na przykład rap. Kiedyś mnie to w ogóle nie kręciło. Bo uważałem, że oni ciągle tylko o „sukach, klubach i kasie”. Ale kiedy zacząłem ćwiczyć, odkryłem część rapu, gdzie artyści mówią o prawdziwych, kurewsko ciężkich problemach. O tym, co robić, kiedy dążysz do czegoś i nic z tego nie wychodzi. O tym, co robić, kiedy wkradają się myśli o samookaleczeniu. O tym, co robić, kiedy świat wali na ciebie całe swoje gówno. Te teksty dały mi to uczucie „kopania głębiej”, „przetrwania przez cierpienie”, które idealnie kleiło się z dźwiganiem ciężarów. I rap stał się stałym elementem mojego treningu. Drzwiami wejściowymi okazało się to, że znalazłem, jak ta muzyka może mi pomóc. To stało się przypadkiem. Po prostu się na to natknąłem.
A skoro mogłem się na coś natknąć przypadkiem, to logicznie znaczy, że gdzieś tam są inne rzeczy, które teraz nie są „mną”, ale mogą być „przyszłym mną”. I mogę je adoptować szybciej, jeśli sam aktywnie poszukam drzwi. To jak ulepszenie algorytmu wyszukiwania.
Teraz, kiedy słucham muzyki, która nie wydaje się „mną”, wykorzystuję tę wiedzę. Wiem, że istnieje sposób, żeby ją uczynić „mną”. Tylko teraz jeszcze nie pasuje do mnie. Więc pytam: „Jakim musiałbym być, żeby to było mną?” Albo: „Co w tym widzą inni? Co ja mógłbym w tym polubić? Bit? Bas? Melodia? Tekst? Emocje? Osobowość, do której kierowane są słowa? Aspekt społeczny?” I to nie znaczy, że zawsze znajdziesz drzwi, przez które zechcesz przejść, by zrobić z tego „siebie”. Ale klucz w tym, że drzwi znajdziesz. A czy przez nie przejdziesz, to już twój wybór.
Jak to się ma do Małżeńskiej Czerwonej Pigułki.
Kiedy przeglądam dział OwnYourShit, gadam z chłopakami poprzez prywatne wiadomości, czat, a czasem na żywo, widzę jeden powtarzający się problem. Rzucam jakimś pomysłem, wchodzę w temat naprawdę głęboko, co się dzieje, jak działamy. A oni natychmiast odpowiadają, jak ten pomysł odnosi się do nich i co akurat mają na myśli. To jest prawie jak kompulsja. Instynktowna potrzeba, żeby odpowiedzieć na bodziec natychmiast.
I wtedy mózg robi zabawną sztuczkę. Myśli sobie tak, że skoro odpowiedział, to znaczy, że pomysł już nie ma znaczenia. W stylu: „Uff… odbiliśmy to naszym własnym modelem. Czas na kolejną myśl.”
Problem w tym, że nauka nie polega na tym, że bierzemy to, co już wiemy, i aplikujemy do życia. Ona polega na tym, że aplikujemy nasze modele do życia, a potem studiujemy rozjazd między nimi a rzeczywistością. I, co ważniejsze, studiujemy ten rozjazd przez jakiś czas pozwalając, żeby z tego wykluły się nowe idee. Zamiast próbować od razu je upchnąć w stare ramy, które i tak są niekompletne.
Druga fundamentalna umiejętność, uczenie się nowych rzeczy
Tu właśnie trzeba zmierzyć się z koniecznym dyskomfortem, z sytuacją, w której naprawdę siedzisz z ideą, której nie rozumiesz, zamiast natychmiast przepuszczać ją przez to, co już masz w głowie. Bo masz w sobie moc, by czysto słuchać tego, co życie i to miejsce (forum) wrzuca ci do baniaka, zanim to przeleci przez filtr całego syfu na wierzchu (patrz: Historia 1).
Ta moc bierze się z rozdzielenia tego, kim jesteś, od tego, jakie modele właśnie posiadasz i aktu czystego słuchania. Wzmacniasz ją wtedy, kiedy bierzesz swoje ego, pakujesz do pudła i odkładasz na półkę, pozwalając mu tam poleżeć (patrz: Historia 2).
Kiedy zaczynasz kształtować nową ideę w przestrzeni w swojej głowie, nie zanieczyszczonej tym, co już znasz, nagle widzisz unikalne połączenia, których twoje stare modele by nie zauważyły. Albo by je natychmiast rozdarły na kawałki. I dopiero stamtąd masz moc, by poszerzać granice nowego modelu i pytać siebie: „Co musiałoby się wydarzyć, kim musiałbym być, żeby w pełni przyjąć ten model?” (patrz: Historia 3 powyżej).
Wielu gości tutaj czytało moje wpisy i odpowiadało: „To będzie wymagało czasu. Odezwę się, jak przemyślę.” I kiedy to robią… z tego, co widzę… właśnie oni naprawdę internalizują te notatki, które sobie tutaj przekazujemy. Z drugiej strony, wielu gości patrzy na taki wpis i myśli: „Po chuj drążyć temat i ryć sobie psychikę? Po prostu działaj!” Odpowiedź, jeśli zrozumiałeś to, co napisałem wyżej, jest prosta: kiedy siadasz i obserwujesz, co robi twój umysł, i zadajesz pytanie „dlaczego?”, to często odkrywasz, że on działa tak… bo tylko to zna. A najczęściej to, co zna najlepiej, to jak bronić to, co już zna. Ale my nie uczymy się, powtarzając w kółko to, co znamy. Uczymy się, robiąc to, czego nie znamy. Tak samo, nie uczymy się, myśląc tylko myśli, które już znamy. Uczymy się, rozważając te, których jeszcze nie znamy. I właśnie te nieznane myśli brzmią: „Jak muszę działać, jak muszę myśleć, żeby szybciej i skuteczniej dojść do tego, czego chcę?”
Efektywnie: Warto zauważyć, że myślenie często kojarzymy z brakiem działania (od razu widzisz przed oczami „Myśliciela” Rodina, siedzącego w bezruchu). A działanie kojarzymy z odsunięciem myśli na bok (jak gość, który po prostu spycha swoją lękową sraczkę w kąt i idzie zagadać do laski). Ale czasem myślenie może być cholernie przydatne, żeby celowo, świadomie popchnąć działanie we właściwą stronę.
Więc kiedy wiemy, czy mamy działać, a kiedy myśleć?
— Jeśli uważasz, że powinieneś być gdzie indziej niż jesteś teraz, musisz działać.
— Jeśli uważasz, że jesteś we właściwym miejscu, tylko brakuje ci lepszej ramy, by to ogarnąć, musisz myśleć.
Cykl Obserwuj, Zorientuj, Zdecyduj i Działaj [O.O.D.A. Loop]
Oba stwierdzenia są prawdziwe, wyglądają na wzajemnie wykluczające się… ale nie do końca. Bo często niechęć do działania bierze się z nastawienia, które w ogóle nie jest nastawione [motywowane] na działanie. Zmiana nastawienia pozwala na działanie [zmieniasz nastawienie → odblokowujesz akcję]. Tak samo niechęć do myślenia wynika z odmowy zastanowienia się, co twoje działania realnie ci dają. Rozważenie lub refleksja nad działaniem pozwala na introspekcję i rewizję. [Refleksja nad działaniem → otwiera przestrzeń na korektę].
Zauważ, że powiedziałem „pozwala działać” i „pozwala na introspekcję”. Ale drzwi same się nie otworzą, musisz przejść przez nie sam. Tak jak w moim przykładzie o nowej muzyce, to że znalazłem drzwi, nie oznacza, że w nie wejdę. To tylko znaczy, że mogę je znaleźć szybciej i łatwiej. No dobra, ale jak przechodzimy przez drzwi?
Ugruntowanie
Przekopałem się przez masę książek i dyskusji z innymi gośćmi tutaj (mam nadzieję, że mi wybaczą, że skleiłem nasze idee w jedno), ale wychodzi na to, że są trzy główne katalizatory, które sprawiają, że rzeczywiście przechodzimy przez te drzwi: Wątpliwość, Ciekawość i Zabawa.
Ludzie zaczynają się zmieniać w czterech różnych sytuacjach
Wątpliwość – pisałem o tym już w poście „Wyjdź, testuj i zobacz, kim jesteś”. Podważanie własnych modeli rozwala to przekonanie jakim jest „Mój model wystarczy.” Wątpliwość rozwala ściemy, które sam sobie sprzedajesz. Pozwala ci wejść w rolę ucznia, który zaczyna szukać nauczycieli i mentorów. Myślę, że to właśnie dwie rzeczy przyciągają was do tego miejsca, atmosfera szatni i wątpliwości, które są następstwem traumy, która z kolei jest najważniejszym elementem poprzez który otwieramy się na zmianę.
Ciekawość – /u/easydayshardnights często pisał w OwnYourShit o tym, jak ciekawość napędza progres. W pewnym sensie ciekawość to wątpliwość bez ego. Bez „o, biedny ja”. To prawie jak logiczny reset, podejście do świata tak, jakbyś go odkrywał na nowo. Ciekawość to poznawanie nowego i rekonstruowanie starego. Dostajesz nową informację → pytasz: „Jeśli to prawda, to co dalej?” → budujesz nowy model → działasz, by sprawdzić, czy się sprawdza.
Zabawa – to koncept, który /u/oobertas poruszył w rozmowie z easydays. Chodzi o to, żeby odpiąć się od wyniku i po prostu eksplorować to, co jest tu i teraz. Zabawa to prawie krok wyżej niż ciekawość, bo ciekawość wciąż szuka odpowiedzi i efektu. W ramach zabawy możesz szukać, a możesz też tego nie robić. Zabawa to po prostu pełne zaangażowanie dla samego bycia w tym procesie.
Nie chcę powiedzieć, że zabawa jest „najlepsza”, a wątpliwość „najgorsza”… bo to byłoby jak powiedzenie: „osiągnięcie oświecenia oznacza brak ego.” (Dla świeżaków: stan „braku ego” to coś innego niż to, gdy mówimy „zabij swoje ego”. Kiedy mówimy „zabij swoje ego”, mamy na myśli: „zabij swoje ego takie, jakie jest TERAZ”). Uważam, że wszystkie trzy, czyli wątpliwość, ciekawość i zabawa to narzędzia, które mają sens w różnych momentach i w zależności od tego, gdzie jesteś w swoim „całościowym ja”.
Ale wszystkie trzy mają wspólną cechę, a mianowicie robią coś, co pozwala ci utrwalić nowe doświadczenia w głowie, w procesie, który nazywam ugruntowaniem. Bo samo myślenie albo samo robienie czegoś nie wystarczy do wzrostu. Musisz obserwować, co robisz, i potem to ugruntować, użyć doświadczeń jako kotwic w umyśle, żeby je na stałe wdrukować w siebie. Dla przykładu, gość dostaje radę Zamknij Kurwa Mordę [ang. STFU], a potem wraca z historią, że żona rzucała w niego jakimś gównem, a on tylko odszedł, zamiast odpowiadać i angażować się w jej dramy. A godzinę później, bach! żona miła, czuła, klei się do niego. To właśnie jest ugruntowanie. Łączysz koncepcję „zamknij kurwa mordę” z CAŁYM doświadczeniem. A co to znaczy „całym”? Z uczuciami, z tym, jak trudno było ugryźć się w język, jak to jest po prostu wyjść z pokoju, co wtedy czułeś i jaki był efekt. Potem, gdy pomyślisz „Zamknij Kurwa Mordę”, nie dostrzegasz tylko suchych słów. W jednej chwili przywołujesz cały pakiet doświadczenia.
I właśnie dlatego wkurza nas, gdy wpada tu gość, słyszy „Miej wyjebane [ang. not give a fuck], a już w następnym poście pisze: „No dobra, nie mam Wyjebane [I DGAF now!]” Bo to jest tak puste, że aż boli. Zero wątpliwości, zero ciekawości, zero zabawy. Zero działania, zero myślenia, zero ugruntowania. To tylko powtarzanie jak papuga, kompletnie bez treści. A my to widzimy od razu i śmierdzi to na kilometr.
No dobra… jeśli nadal tu jesteś, to zapraszam cię, żebyś na chwilę poszerzył perspektywę. Weź głęboki oddech. Wpuść świat z powrotem do środka. Rozejrzyj się po pokoju. Poczuj ogrom informacji, które cię otaczają. I sprawdź, jak głęboko właśnie teraz zanurzone są twoje myśli.
„Głębia”… co to właściwie znaczy? Przecież to wszystko tylko myśli, nie? Co sprawia, że jedna jest „głębsza” od drugiej? To fakt, że jesteśmy teraz na takim poziomie, który jest nieosiągalny w codziennym życiu. Nieosiągalny, bo takie myśli mają sens tylko wtedy, gdy przejdziesz strategicznie przez wszystkie warstwy modeli, które się na nich opierają. A same myśli są tak „głębokie”, że codzienna uwaga zwykle nie wystarcza, by ogarnąć je wszystkie naraz.
Jeśli tak jest, to żeby żyć według tych głębokich myśli, które właśnie tu mielimy, musimy znaleźć sposób, żeby streścić cały pod-model [lub meta model] w taki sposób, żeby zachować jego niuans, i żeby dało się go przywołać w codziennym życiu, kiedy świat domaga się naszej uwagi. I to jest wykonalne. Robię to cały czas. I mogę ci powiedzieć, że takie streszczenia są o wiele mocniejsze niż slogany z powierzchniowej Małżeńskiej Czerwonej Pigułki [MRP], typu „acta non verba”. To nie znaczy, że acta non verba jest fałszywe. Absolutnie nie. Ale jest płytkie i mgliste.
Dlaczego? Bo te słowa wywołują obraz prostej, zero-jedynkowej dychotomii. Działania… nie słowa. Rób to. Nie tamto. Jasne, proste, działa. Ale pewnie widziałeś tu też takie hasło: „Pozwól jej dawać swoje dary swobodnie.” Też krótki slogan. Ale już nie taki prosty. Jakie dary? Swobodnie, czyli jak? Dawać, ale co właściwie? Myśl wydaje się niedokończona. I tak ma być, bo te słowa nie są samymi słowami, tylko wskaźnikami do całych zestawów koncepcji i idei. (Tu dla laików: w programowaniu pointer to kawałek danych, który wskazuje na adres innej, właściwej danej. Sam nie jest treścią, tylko prowadzi do treści). Takie slogany działają właśnie jako wskaźniki. Wskazują na te rozkminy, które przerobiliśmy wcześniej poświęcając im sporo swojego czasu i energii. I okazuje się, że jesteśmy w stanie w realnym życiu działać na podstawie takich wskaźników, zamiast za każdym razem pisać [destylować] 10.000 słów wywodu, jak właśnie tutaj.
…I nie słuchaj mnie jak „Sperg” – Whisper
Dlaczego w ogóle trzeba 10.000 słów, żeby to opisać? Bo słowa są gówniane w komunikowaniu idei. Słowa to tylko mizerne przybliżenia całych pod-modeli w twojej głowie. Mają tak niską rozdzielczość, że nie tylko nie potrafią dokładnie opisać idei, ale jeszcze łatwo mylą się z innymi. I dlatego, kiedy gadam z kimś przez 3 godziny o takich głębszych sprawach, zawsze kończymy na definiowaniu i doprecyzowywaniu słów, żeby nie robić bałaganu.
Tak samo jak obraz wart jest tysiąc słów, tak samo myśl też jest warta tysiąc słów. Czy zatem potrafimy używać myśli, aby odnosić się do idei i w czasie rzeczywistym kierować nas tam, dokąd chcemy zmierzać? Tak. I są w tym całkiem skuteczne.
Tak bardzo, że często, kiedy medytuję i zauważam to, o czym pisałem wyżej, nagle pojawia się we mnie myśl. Myśl złożona z idei i uczuć. I będę w stanie uchwycić i utrwalić to uczucie, jakbym chciał powiedzieć, że moja droga do lepszej przyszłości nadejdzie, jeśli „podążę w tym kierunku w życiu… cokolwiek to jest”. I potem w życiu mogę szybko sprawdzić: czy moje zachowanie, moja postawa, mój ton, cała ta mowa ciała, czy to wszystko zgadza się z tym, do czego zmierzam?
Bardzo często, kiedy gadam z easydays, Horns albo ubermenschem, to tak naprawdę robię jedną rzecz, próbuję przekonwertować taką myśl na słowa. I kiedy mi się to udaje, to pojawia się uczucie „aha!”. Dziwne uczucie, bo jedna część mnie już to wiedziała i czuła, ale inna część właśnie zobaczyła to po raz pierwszy.
Mógłbym jeszcze głębiej wejść w to, dlaczego tak się dzieje. Ale nie teraz. Sedno jest takie, że możemy używać zarówno słów, jak i myśli splecionych z uczuciami, żeby nas prowadziły, streszczały i dawały punkt odniesienia.
Druga rzecz, o której chcę wspomnieć, to że jeśli tak jest, to jestem tu po to, żeby powiedzieć wam, że ta inwestycja w myślenie, medytację, duchowość, to-co-tam-jeszcze, z czego wszyscy mnie kojarzycie… to właśnie to jest tym, czego używam od dwóch lat, żeby pogłębić swoją zdolność trzymania się i ogarniania tych głębszych poziomów myśli w codziennym życiu.
Nie wiem dokładnie, jak to się dzieje, że robiąc to, co robię i myśląc to, co myślę, faktycznie to działa… ale działa. Najlepsza analogia, jaka mi przychodzi do głowy, to moment, gdy schodzę do piwnicy, biorę pałeczki perkusyjne, puszczam kawałek i… wcale o nim nie myślę. Pałeczki same trafiają tam, gdzie trzeba. I powiem wam, że czasem naprawdę siedzę i patrzę na siebie w osłupieniu, że ja naprawdę gram ten cholerny numer dobrze. To jest… przepływ bez wysiłku, samo leci [ang. flow]. Stan, w którym całe twoje skupienie jest totalne, ale nie ma świadomego zamiaru „robię to”. (Śmieję się, bo znowu mrugam do easydaysa, bo on o tym gadał).
Piszę o tym dlatego, że to wszystko, co tu zrobiliśmy… ta cała podróż, na którą zabraliśmy nasze myśli… ktoś pewnie nazwie „mentalną masturbacją”. I tak, wierzę, że coś takiego jak mentalna masturbacja istnieje. Klasyczny znak jakim jest myślenie za dużo. Ale pytanie brzmi: czy to właśnie było to?
I spoko, jeśli twoja odpowiedź brzmi „tak”. Bo nie ma nic złego w tym, żeby żyć życiem, w którym twoje myśli są płytsze niż to, a mimo to dostajesz to, czego chcesz. („Mój model daje radę.”) Ale jeśli ta podróż przez moje słowa obudziła w tobie małą myśl, która szepcze: „Kurwa… co to było? Co my tu właśnie odjebaliśmy? Bo czuję, że to było ważne, a ja rzadko mam takie uczucie. I mam wrażenie, że będę mógł to jakoś wykorzystać, nawet jeśli jeszcze nie wiem jak.”… jeśli tak się poczułeś, to trudno nazwać to słowną masturbacją.
Kiedy myślimy o kolesiu, który „po prostu kuma bazę”, to widzimy gościa, który działa. Ale nie tylko widzimy gościa, którego działanie jest trafne. Jakby całe jego „ja” było w idealnej zgodzie i wsparciu za tym, co robi. Jakby każda jego akcja miała za sobą całą górę doświadczeń i głębi, krzyczącą: „przerobiłem to, wiem, co robię, każdą komórką ciała.” To nie jest koleś, który tylko „gra poprawnie”. To koleś, który ma cały model za sobą, każdy węzeł [element] ugruntowany [osadzony] w realnych doświadczeniach.
Więc co ja ci właściwie każę zrobić? Bo to nie jest żadna lista kontrolna jak 12 kroków Przerażenia, czy żelazne zasady, czy konkretne instrukcje, żeby osiągnąć swoje cele. Kiedy przeszedłem na drugą stronę mojej podróży w ramach Małżeńskiej Czerwonej Pigułki [MRP], pierwsze pytanie, jakie miałem i naprawdę wtedy złapałem moderatorów i zadzwoniłem do nich brzmiało: „Co to, kurwa, było? Co to miejsce ze mną zrobiło?” I nie chodziło mi o przemianę z bety w kogoś, kto używa narzędzi w ramach Małżeńskiej Czerwonej Pigułki. Chodziło o proces, który mnie tam doprowadził. Co to było? I jak mogę to ujarzmić, żeby pchnęło mnie dalej w przyszłości? Nie same narzędzia. Tylko narzędzie do tworzenia narzędzi.
O to właśnie chodziło w tym wpisie. O to, jak zakotwiczyć doświadczenie w działaniach, które są katalizowane przez wątpliwość, ciekawość i zabawę. Z naciskiem na to, żeby znaleźć ścieżkę efektywności, używając zarówno narzędzi działania, jak i narzędzi wyczuwania świata. I żeby pozwolić tym myślom, emocjom i doświadczeniom się utrwalić, wylądować w twojej głowie w miejscu wolnym od modeli, które już tam sobie posklejałeś, tych samych modeli, których twoje ego broni jak pies budy tak, żeby miały szansę naprawdę się zakorzenić.
Taoizm często mówi o działaniu bez wysiłku. Zrób sobie test z własnym życiem i sprawdź, kiedy działasz, to czy wygląda to bardziej jak próba przepchnięcia na siłę rzeczywistości, używając brutalnej siły, jaką biologia dała facetom, żeby domyślnie przebijać się przez przeciwności? Czy raczej twoje działania płyną z miejsca zrozumienia i poruszają się gładko, prowadząc cię przez krajobraz rzeczywistości jak ster kierujący łodzią po wodzie?
Źródło: Put Your Ego in the Box
Najnowsze komentarze