Zbieżność: Biznes „Ja” (budowanie marki wokół własnej osoby)

5 styczeń 2021

Zbieżność - Biznes „Ja” (budowanie marki wokół własnej osoby)

Cel tego eseju jest taki sam, jak każdego innego tekstu, który publikuję. Chodzi o to, by mężczyźni pomagali mężczyznom i wymieniali się notatkami [uwagami, doświadczeniem]. Prakseologia poprzez koncepcję konwergentnego dowodu w odniesieniu do Czerwonej Pigułki. Będę rozwijał tezy Jamesa Cleara w taki sam sposób, w jaki dzielimy się uwagami, jak robimy to we wszystkim innym.

Kliknij tutaj, aby przeczytać oryginał do którego się odnoszę.

I.

 

Atrakcyjność stałej pracy wynika z kompromisu między potencjalnymi a stabilnymi dochodami. Poświęć potencjalne bogactwo na rzecz stałego, stabilnego budżetu. Podczas globalnego kryzysu w 2020 roku coraz większa grupa mężczyzn postrzega niestabilną pracę w korporacji jako ryzyko. To nie jest kwestia pandemii. Pandemie to kryzys zdrowia publicznego. Nasze problemy ekonomiczne są wynikiem naszych własnych działań. Coraz więcej mężczyzn próbuje swoich sił w przedsiębiorczości, wykorzystując gospodarkę opartą na informacji i uwadze, by uruchomić model biznesowy zwany „Marką Ja”. Idealne połączenie milenijnego narcyzmu i kapitalizmu.

Jak wszystko, co wiąże się z talentem, Marka Ja jest niewolnikiem zasady Pareto. Większość ludzi nic nie zarabia. Nieliczni na szczycie będą mieli wszystko. Można mieć ograniczoną liczbę oburzonych gadających głów na temat feminizmu, rasizmu, liberałów i szaleńców MAGA. Największe osobowości, najbardziej atrakcyjni wygłaszacze frazesów i najdłużej działające „Ja” zgarniają wszystko po kryzysie. Wszyscy inni błagają przy korycie o dostęp do publiczności opartej na „Ja”. Nie widziałem sensu w zamienianiu jednej ryzykownej kariery na inną, więc przez ostatnie dwa lata pracowałem nad stworzeniem czegoś prostego: dostarczaniem skalowalnej wartości grupie ludzi otwartych na treści, które tworzę, używając przy tym tylko tyle „Ja”, ile było konieczne.

W krótkim czasie wiele się nauczyłem. Zaskoczyły mnie niektóre lekcje Jamesa Cleara, autora książki „Atomowe nawyki”. Mówi o wnioskach wyciągniętych z dziesięciu lat doświadczenia. Między naszymi podejściami istniała spora zbieżność. Jeśli prowadzisz biznes online, szybko uświadamiasz sobie, że nikt nie wie, co robi, a wszyscy zgadują, licząc na najlepsze. Dlatego kiedy wiele osób o różnych podejściach dochodzi do podobnych wniosków, to nie przypadek. Ta zbieżność [ang. consilience]. Proponuję nowy model mentalny dla każdego, kto chce porzucić jedną niestabilną karierę na rzecz innej z powodu wywołanej przez nas pandemii gospodarczej. Zamiast „Marki Ja” proponuję „Biznes Ja [ang. Business of Me]”. Różnica jest subtelna, ale moim zdaniem kluczowa.

Miałem szczęście z wyczuciem czasu. Zdecydowałem się odejść z korporacyjnego świata i dołączyć do luźnej sieci mizoginistycznych™ „Ja” na prawie rok przed COVID-19. Spóźniona i niedofinansowana reakcja mojego rządu na pandemię zniszczyła główną wartość pracy w korporacji: bezpieczeństwo zatrudnienia. Obserwowałem, jak firma mojej żony zrestrukturyzowała 80% swoich etatowych pracowników i wycisnęła ogrom dodatkowej produktywności oraz obniżkę pensji z tych, którzy zostali. Jestem pewien, że dla tych ludzi było piekielnie pocieszające myśleć, że ich dochód jest stabilny, dopóki nie przestał być. Rachunki, wakacje i wydatki można planować do momentu, w którym nie będzie to już możliwe. To odzwierciedlało moje doświadczenia z Czerwoną Pigułką. Niezależnie od tego, czy chodzi o dziewczynę, żonę, karierę czy walkę, wszystko jest idealne, dopóki nie napotka oporu; wszystko jest w porządku i nie potrzebujemy pomocy, dopóki nagle nie zaczynamy jej potrzebować.

Na wypadek, gdyby pojawił się ktoś nowy, nie zaznajomiony z moją twórczością, to gdy mówię o Czerwonej Pigułce, mam na myśli jej wersję sprzed epoki „Ja”, czyli prakseologię dynamiki seksualnej i strategii dla współczesnego mężczyzny. Nieważne, co słyszałeś o rządowych teoriach spiskowych, wielokolorowych pigułkowych filozofiach i innych jeżdżących na cudzej sławie markach, to wszystko jest nieistotne. Mężczyźni odkryli, że mogą połączyć siły i wspólnie rozwiązywać problemy związane z kobietami, związkami, seksem, karierą, a ostatnio również z samorealizacją. To mało rygorystyczne, ale bardzo łatwe do powtórzenia, zupełnie jak przedsiębiorczość.

Gorsze niż rzetelna nauka, ale bardziej naukowe niż Nauka™.

 

II.

 

Mike Cernovich, The Hodge Twins, Roosh V i setki innych „Ja”, o różnym poziomie rozpoznawalności i jednej głównej umiejętności: być tak zabawnym, jak to tylko możliwe, sprzedając pustkę. Albo inaczej: „Jak zarobić najwięcej przy najmniejszym wysiłku”, kręgi cwaniaków. Kiedyś słowo kombinowanie [ang. hustling] odnosiło się do dilerów narkotyków, którzy kombinowali, jak zarobić parę dolarów, unikając przy tym policji. Dziś to jakaś cnota wśród „Ja”. Najtrafniejsza metafora to powolne zabijanie klientów, którzy płacą za ten przywilej co, moim zdaniem, całkiem przypadkowo brzmi bardzo trafnie.

Feminizm, trójkąt Karpmana i szukanie kozła ofiarnego

Daj człowiekowi rybę, a nakarmisz go na jeden dzień; daj mu strach, oburzenie i wroga, a będzie zasilał twoje różne źródła dochodu przez całe życie. Przynajmniej dopóki nie dostaniesz bana jednocześnie na MailChimpa, Facebooka i YouTube’a. Ale hej, przekuj to w hasło: „Nie chcą, żebyś usłyszał moją prawdę, obserwuj mnie tutaj, żebym mógł dalej powoli doić cię z pieniędzy!” Ten model biznesowy jest równie błyskotliwy, co drapieżny. Może to brzmi jak złość, pogarda albo zazdrość, ale powinienem wyjaśnić, że to raczej cyniczne pogodzenie się z ludzką naturą. Jestem dorosły i nie wierzę w bajki, tylko w modelki świecące tyłkiem na Instagramie. Albo w „Ja”.

Jak każda spragniona atencji modelka spieniężająca swój tyłek i cycki, nikt nie zmusza kogokolwiek do lubienia ich treści. Kierują je do grupy docelowej, która ma więcej pieniędzy niż rozsądku, więcej marzeń niż chęci ich realizacji oraz więcej emocji niż użyteczności. To ten sam przekręt, niezależnie od poziomu, na jaki się wspinasz. Goldman Sachs przekonał Amerykanów, by w 2009 roku trzymali się swoich nierentownych kredytów hipotecznych i nikt nie mówi, że międzynarodowa finansjera to przekręt. Uważasz, że to niesprawiedliwa analogia, by porównywać tych zadziornych „Ja” do nieuregulowanego imperium zła z zakręconym wąsem? Przeczytaj:

„Launch” Jeffa Walkera oraz
„Trust Me, I’m Lying” Ryana Holidaya

Witamy w Nierzeczywistości – Ryan Holiday
[Medialna] XXI wieczna Ceremonia Degradacji – Ryan Holiday

Zwróć uwagę na identyczne strategie, jakich używają korporacje medialne warte miliardy i twój lokalny „twórca treści”, a potem wróć do mnie. W zeszłym roku zwróciłem uwagę na to, że pewien „Ja”, który organizuje „konwencję” na południu Florydy, czytał Ryana rozdział po rozdziale i wdrażał jego strategie, przewidywałem jego kolejne ruchy. Pasowało idealnie. Nic w tym całym kombinowaniu nie jest przypadkiem ani sprytną innowacją. To zdesperowani mężczyźni goniący za kolejną gorączką złota. A większość ludzi na gorączce złota też nie zarobiła.

James Clear, autor książki „Atomowe nawyki”, której, przyznaję, nigdy nie czytałem, opublikował serię tweetów na temat przedsiębiorczości. Sam określa się jako przedsiębiorca z dziesięcioletnim stażem i podsumował swoje zasady w formie błyskotliwych frazesów. Zwróciło to moją uwagę, bo pokrywało się z moim podejściem.

To właśnie nazywa się zgodnością [konsiliencją], czyli zbieżnością dowodów. Gdy wcześniej napisałem o niskim rygorze i wysokiej powtarzalności, konsiliencja to sposób, w jaki każda dobra strategia w ramach Czerwonej Pigułki zyskuje lub traci na wartości. Czytaj, oglądaj albo słuchaj danej strategii i zadaj sobie pytanie: „czy to zadziałało w moim przypadku?” (uwaga: czas przeszły, a nie rozmyślania o przyszłości, to istotne). Jedyne dowody, które się liczą, to powtarzalne dowody. Konsiliencja [zbieżność dowodów] to moment, gdy coraz więcej mężczyzn z różnych środowisk może odpowiedzieć: „Tak”. Wartości nie da się powtórzyć [zreplikować]. Marzeń i nadziei też nie.

„Powinno być” nie istnieje. Istnieje tylko „Jest”.

 

III

 

Ogon nie może machać psem. Dlatego właśnie tak wiele z tego, co widzisz na Twitterze, Reddicie czy w echo-komorach Discorda, może nazywać się „Czerwoną Pigułką”, ale w rzeczywistości takie nie jest. Zamiast zbieżności [konsiliencji] dostajesz skupiska frazesów, zaprojektowanych tak, by przemawiały do aspiracyjnych wartości danej grupy demograficznej. Niemal wszystkie te wartości są bezsilne, nieosiągalne i nikt inny nie uznaje ich za wartości i to też jest zamierzone. Bez tego nie masz wroga, przeciwko któremu można się zjednoczyć. Na przykład:

— Nienawidzą kobiet. Co za potwory! Kup mój kurs o Mnie!
— Nienawidzą konserwatystów. Co za potwory! Kup mój kurs o Mnie!

Czym właściwie jest Czerwona Pigułka?

Publiczność dzieli się zatem na skupiska demograficzne. Gdy „Ja” poznają wartości wewnątrzgrupowe i zewnątrzgrupowe, to wypuszczają „światową mądrość”, czyli zestaw uspokajających zapewnień, owinięty w papier mądrości, z kokardką „Czerwona Pigułka” na wierzchu. To nie jest wymiana doświadczeń między facetami. To instagramowe podlizywanie się, z pełną świadomością, że jeśli pokażą ci tyłek, kupisz ich gadżety. Nazywają siebie „Red Pillowcami”, a jeśli nie rozumiesz, o co tu chodzi, to przeczytaj jeszcze raz drugie zdanie w tym akapicie. Jesteś łatwowierny, i „Ja” o tym wiedzą. Skoro to czytasz, może jest dla ciebie jakaś nadzieja.

Struktura tych frazesów wygląda tak:

— Jesteś wyjątkowy, to świat jest problemem.
— Masz wroga, czy to feminizm, rząd, liberałowie, podrywacze, naciągacze, „globo-homo” (wciąż nie widziałem klarownej definicji tego straszydła).
— Jestem twoim modelem aspiracyjnym. Moja autentyczność jest doskonała. Wszyscy inni cię okłamują.
— Dam ci niemożliwe wymagania.
— Będę cię beształ, jeśli ich nie spełnisz, i zaoferuję ci produkty informacyjne, żebyś następnym razem mógł wypaść lepiej.

To w zasadzie niewiele się różni od tego, jak katolicy wymyślili spowiedź, rozgrzeszenie i odpusty. Jeśli „Ja” to świeccy katolicy, to gdzie są kardynałowie?

Na szczycie tej autentycznej demograficznej sterty pieprzenia stoją strażnicy bram. Jeśli mówisz to, co trzeba, i powtarzasz właściwe mantry, dostajesz dostęp do ich publiczności. To nie są domysły. YouTube w swoim Creator Studio wprost mówi, że najlepszym sposobem na rozwój są kolaboracje. Twitch, Amazon, BlogSpot i WordPress wręcz zostawiają ci miejsce na dodawanie gościnnych autorów do twojego darmowego bloga! Nie ma nic „Czerwono Pigułkowego” w demagogach wykorzystujących klakierów. Nie wiem, jak „współpracować” z doświadczeniem, mogę się jedynie nim dzielić. Wiem też, że drobna sprzeczka z „Ja” prowadzącymi „War Room [Salę Wojenną]” ściągnie na mnie pół tuzina pochlebców z krajów Trzeciego Świata, którzy będą mnie nękać całymi miesiącami, więc mogę potwierdzić, że właśnie tak to działa. „Sala Wojenna [War Room]”, heh. Chyba „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” była już zajęta.

Jako czytelnik, nie wiem, jakie są twoje aspiracje, ale ja nie odszedłem z wojska ani z korporacyjnego świata po to, by mieć kolejnego pana, tyle że z łagodniejszą formą władzy i niepewnym statusem u niego. Gdy coś spieprzę w Marynarce Wojennej, mój starszy podoficer zdziera ze mnie pas. W mojej karierze korporacyjnej, jeśli coś zawalę, znika mi z oczu awans, wylatuję z pracy albo nie dostaję przedłużenia umowy. Na dobre i na złe, wiedziałem na czym stoję. Piekłem na ziemi byłoby dla mnie zastanawiać się, czy mój ostatni tweet albo wideo wkurzyło jakąś szono-liderkę albo modelkę świecącą tyłkiem, przez co stracę dostęp do ich „autentycznej i lojalnej” publiczności. Odmowa uczestnictwa w tej grze to powód, dla którego mój internetowy rozwój jest dużo wolniejszy, niż mógłby być. Jestem z tym pogodzony, ale o „wolnych pieniądzach” opowiem później.

Pamiętaj, to nie jest żaden wyraz frustracji czy zazdrości. To opis rzeczywistości. To efekt serii racjonalnych i logicznych decyzji, które trzeba podejmować, żeby osiągnąć sukces. Tak, jadę po tym wszystkim, ale życie to gówno i ubrudzisz się. Upewnij się tylko, że potrafisz zmyć to gówno zimnym prysznicem. Nawet jeśli chciałbyś obrać wyższy moralnie kurs i tego wszystkiego unikać, to nieustanny ostrzał żądań od aspirujących „Ja” w stylu: „debatuj ze mną w dobrej wierze!” albo „pokaż drugą stronę!”, zamieni twoją cnotę (czytaj: słaby żołądek) w broń, którą użyją, żeby stanąć ci na karku i podciągnąć się trochę wyżej. Ich apele o wolność słowa są zawsze bronią bezsilnych, by uderzyć w silniejszych, kropka. Celem „Ja” nie jest nauka, nauczanie ani rozrywka. Celem „Ja” jest maksymalizowanie zasięgu przy minimalnym wysiłku. Możesz mi nie wierzyć, masz pełne prawo nauczyć się tej lekcji w trudny sposób. Większość „Ja” wypala się, gdy tylko zdobędą swojego pierwszego wiralowego tweeta lub wpis i przyzwoity przelew. Potem zaczynają wierzyć we własną legendę i dlatego właśnie moje skupienie na długowieczności i stabilności pozwala mi przetrwać okazjonalnego idiotę, który się gdzieś wygada.

 

IV

 

„Biznes ‘Ja’” różni się od „Mojej Marki” subtelnymi formami dystansu. Chodzi o dystans wobec własnej pracy, co jest kluczowe dla długoterminowej stabilności i zdrowia psychicznego. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to skończyć jak Roosh, który „odnalazł” Jezusa na dnie torebki z grzybami halucynogennymi, z potencjalną grupą odbiorców gotową sfinansować jego objawienia. Ciężko byłoby mi przełknąć fakt, że dekada pracy nad podrywaniem kobiet, dekada zarządzania stylem życia, kluczowa dekada mojego życia, wszystko to zostało zmarnowane, a ja muszę udawać, że wyskoczyłem z jednej z tych bateryjek z Matrixa, oblepiony śluzem z mojej wcześniejszej działalności.

Firma może zmienić kierunek, gdy coś przestaje działać, bo nie jest tożsamością, to tylko praca. Ludzie muszą udawać: „Już nie jestem taka, mam już dość tych wszystkich złych chłopców i teraz chcę się ustatkować z kimś takim jak ty, miłym klientem!” Prawnik może się przekwalifikować na lekarza i nikt nie uzna go za oszusta. Roosh nie może wrócić z Ukrainy i zostać uznany za proroka. Cernovich nie może wrócić po ruchaniu ladyboyów w Tajlandii i zostać komentatorem politycznym. A właściwie… może (i robi to!). Czego nie są jednak w stanie zrobić, to przeprowadzić zwrot tożsamości bez odrobiny pomocy od kolumbijskiego Mikołaja, który co święta zostawia im coś w kominie. Możesz tak robić, jeśli chcesz. Ja wcześniej pisałem o trwałości w „biznesie Ja”, a kokaina do tego modelu nie pasuje.

„Biznes Ja” zakłada, że istnieje jakiś produkt. „Ja” mają swoje profile np. na portalu OnlyFans, ale stworzone z myślą o mężczyznach. Płacisz, żeby zobaczyć „prywatne nagie zdjęcia”. Biznes nie może przetrwać oparty wyłącznie na prostytucji. To oznacza, że potrzebujesz produktu, który ma wartość niezależnie od twojego ego. To oznacza książki, to oznacza filmy, to oznacza audycje, to oznacza wydarzenia, to oznacza produkty, które ktoś kupiłby nawet, gdyby twoje logo nie było na nich nadrukowane. Wszystko musi istnieć poza tobą samym, więc to nie może kręcić się wokół ciebie („Ja”). Gdybyś jutro umarł, czy ktoś nadal chciałby twoich rzeczy? Czy naprawdę uważasz, że ktoś kupiłby Gorilla Mindset, gdyby nie chodziło o to, że Cernovich „miażdży lewaków!”?

To jest „Biznes Ja”, ponieważ nie jesteś swoim produktem. Jeśli ja napiszę coś, co nie ma żadnej wartości, po prostu to usuwam. Gdy „Ja” napisze coś bezwartościowego, atakuje tych, którym się to nie podoba, albo ukrywa ich przed swoją publicznością. Nie wierzysz mi? Przypomnij sobie, jak Jack Murphy był dumny z tego, że woził swoją dziewczynę na spotkania z innymi facetami. Do dziś jest nękany przez ludzi, którzy wypominają mu to za każdym razem, gdy wypowiada się o tym, jak to zwolennicy Obamy popierają Trumpa, czy coś w tym stylu. Dla mnie to wydawało się dziwne i niespójne. Wspomniałem mu nawet, że z perspektywy biznesowej mogłoby to mieć sens. Był kiedyś żonaty, miał dzieci, rozwiódł się. Zrobił wszystko, co „powinien” zrobić mężczyzna w życiu. A teraz, kiedy ma to już za sobą, chciał „kręcić talerzami”, trzymając jedną z nich w domu do pieczenia chleba. Każdy mężczyzna, który jest aktywny na rynku randkowym, wie, że dziewczyny, z którymi się bzykasz, bzykają się też z innymi. Dosłownie nie ma tu nic, czego trzeba by się wstydzić, bronić czy tłumaczyć. To współczesne życie, bez udawania [kayfabe].

Podejrzewam, że emocjonalnie zainwestował w nowy przekręt. Politycznie zdezorientowani albo odsunięci na boczny tor, Liberałowie pisali wielką literą „L”, niespecjalnie dobrze łączą się z grupą demograficzną seksualnych dewiantów. Z drugiej strony, kiedy piszesz o podwożeniu swojej dziewczyny, żeby ktoś ją przeleciał, to nie da się tego zmyć pod prysznicem. Zamiast tego udawaj, że to się nigdy nie wydarzyło i blokuj ludzi tak długo, aż temat (miejmy nadzieję) sam zniknie, wrzucając w międzyczasie historyjki o tym, jak to Liberałowie nie pozwalają ci spędzać czasu z dziećmi, żeby przemówić do bardziej wrażliwej demograficznie publiki.

Kiedy dochodzi do autentycznych zwrotów tożsamości, przywoływanie „autentyczności” robi się kłopotliwe. Biznes „Ja” nie jest w ten sposób powiązany z ego. Przeszłych decyzji nie trzeba zakopywać. Przeszłe decyzje prowadzą wprost do miejsca, w którym ten biznes się obecnie znajduje, a on sam może iść naprzód, jako potancjalnie lepszy. Pamiętasz, jak IBM dostarczało temu austriackiemu malarzowi w 1945 roku materiały, żeby mógł sprawniej łapać ludzi do swoich „obozów pracy”? A jednak szybko przerodziło się to w „nikt nie traci pracy za zatrudnienie IBM”. Wszyscy wiedzą, co zrobili i w porządku, każdy popełnia błędy. Poza tym było to bardzo wydajne.

 

V

 

Chciałbym rozwinąć myśli Jamesa, opierając się na moim własnym doświadczeniu w podejmowaniu podobnych decyzji i pociągnąć ten wątek dalej.

Jak prowadzę swój biznes. Rok 2020 był moim dziesiątym rokiem jako przedsiębiorca. Oto kilka „zasad”, których staram się trzymać po dekadzie błądzenia przy budowaniu własnej firmy. Nie są to zasady dla wszystkich biznesów, to po prostu sposób, w jaki ja wybrałem, by prowadzić swój:

Twórz coś użytecznego. Jeśli to nie przynosi wartości czytelnikowi, nie rób tego.

Nie podlizuję się publiczności. Tworzę filmy, piszę treści, jestem autorem książek i ich wersji audio. W każdym słowie, które napisałem, zastanawiałem się: jak to pomoże czytelnikowi w jego własnym życiu? Nie w jego uczuciach tylko w życiu. Widać to nawet w małych rzeczach. Na przykład w mojej serii na YouTube Relationship Breakdown [Rozłożenie na czynniki pierwsze relacji] zdecydowałem się dodać sekcję, która pojawia się w każdym filmie: „Dlaczego to ma dla ciebie znaczenie”. To właśnie tam słuchacz musi przełożyć lekcję na swoje faktyczne życie. Dzięki temu to nie są artykuły typu „Droga Abby” dla mężczyzn. Ci od „Ja” (czyli ci skupieni wyłącznie na sobie) pokazują palcem innych i się śmieją, albo wytykają „złych ludzi” jako formę zapewnienia, że oni (czytaj: ty) jesteś „tym dobrym”.

To nie jest wartość, to podlizywanie się.

Moje filmy z serii Red Pilled Coffee zawierają ostrzeżenie, żeby nie jeść farby, czyli żeby nie przeinterpretować czegoś do tego stopnia, że sabotujesz własny sukces. Jakim obiektywnym miernikiem twoja praca wnosi użyteczność dla odbiorcy? Jeśli nie możesz takiego znaleźć, to jeszcze tam nie jesteś. Pracuj dalej.

To nie jest podlizywanie, to wartość.

Twórz coś ponadczasowego. Im bardziej uniwersalna jest twoja praca, tym więcej masz czasu, żeby osiągnąć sukces.

Wywierano na mnie niemałą presję, żebym tworzył treści pod aktualne oburzenie dnia. Czasem trzeba będzie się do tego dostosować. Ale jeśli tylko to robisz, to przygotuj się na los „Ukraińskiego Jezusa Podrywu” albo tych „Ja” od MAGA, którzy nie mają planu na 2021 rok. Czy naprawdę sądzisz, że ktoś za rok będzie jeszcze oglądał filmy Tima Poola o przesłuchaniach wyborczych Trumpa, kiedy wyskoczą mu na kanale „Dla Ciebie”? Myślisz, że ktoś jeszcze będzie czytał książkę From Democrat to Deplorable, kiedy rozpocznie się kolejny cykl wyborczy? Śmieję się, że moje filmy robione w kuchni mają najgorsze statystyki ze wszystkich moich materiałów. Ale kiedy mój kanał rośnie, każdy z nich jest równie oglądalny dziś, jak był rok temu. To samo dotyczy Relationship Breakdown, serii Sidebar i pozostałych. Tak samo Fuccfiles, moja książka! Częściowo pamiętnik, częściowo hołd dla Gry Neila Straussa, częściowo 12 życiowych zasad Jordana Petersona. Życie marynarza podrywającego kobiety, mężczyzny osiągającego sukces mimo trudności i dzięki wytrwałości, to temat tak ponadczasowy i wartościowy, jak każdy inny. Po kilku lekturach ludzie dostrzegają ukryty przekaz, jak zdobyłem dziewczynę i przestałem być idiotą. Za dziesięć lat, jeśli Bóg pozwoli, to będzie rezonować równie mocno, jak rezonowało w 2008 roku, kiedy to przeżywałem.

Optymalizuj pod kątem czasu, a nie pieniędzy. Najważniejsze pytanie brzmi: „Jak chcę spędzać swoje dni?” Staraj się podejmować jak najmniej decyzji, które naruszają odpowiedź na to pytanie.

To nie jest przytyk w stronę Jona z Modern Life Dating, ale to pokazuje różnicę w filozofii pracy. Kiedy miałem 23 lata, z radością paliłem świeczkę z obu końców. Pojawienie się na rejsie po trzech godzinach snu, nie do końca trzeźwym (nawet nie na tyle, żeby mieć kaca), było przez jakiś czas zabawne. Mogłem żartować z chłopakami, że nadal jestem cholernie dobrym żeglarzem, nawet jeśli wyglądałem, jakbym dostał łopatą w twarz. Żartowałem też z szefem, który pytał: „No i była tego warta?”, na co odpowiedź zawsze brzmiała: tak, ale tak naprawdę: nie. Historia była tego warta. Nie chcę tutaj wyciągać karty „starego człowieka”, bo jeszcze na nią nie zasłużyłem. Ale wyciągnę kartę „nie muszę już niczego udowadniać”. Mam wystarczająco dużo historii, nie muszę już się zajeżdżać, żeby zdobyć kolejne. Jon, z tą swoją szaloną etyką pracy, jeszcze nie jest na tym etapie. Zapierdziela, 16 godzin dziennie, miesiącami. Prowadzi skromny kurs online tak, jak wojsko prowadzi misję. Po zakończeniu kursu jest wypalony i musi się zresetować. Musiał ogolić głowę, bo nie miał kiedy iść do fryzjera bez ucinania zysków. W pewnym sensie, obaj idziemy zupełnie przeciwnymi ścieżkami, on optymalizuje pod pieniądze, ja pod czas.

Wciąż mam wystarczająco dużo pieniędzy dzięki mądrym inwestycjom, dochodowej pracy w korporacji i skromnemu wojskowemu świadczeniu/rencie, że nie potrzebuję więcej. Gdybym potrzebował, nigdy nie rzuciłbym pracy w korpo. Analitycy ds. bezpieczeństwa informacji zarabiają wystarczająco dobrze. Ale nie chciałem i nie potrzebowałem świecidełek, ani większych cyfr na koncie: chciałem czasu. Gdybym wybrał drugą drogę, mogę sobie tylko wyobrażać, ile z dodatkowych dochodów musiałbym potem wydać, żeby odkupić sobie swoje zdrowie fizyczne, tylko po to, żeby znowu je zajeżdżać w zamian za kolejną wymianę pieniędzy na czas. Tu nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Ale od dwóch lat nie potrzebuję budzika, nie potrzebuję drinka ani tabletki, ani zakupowego haju, żeby wstać następnego dnia i działać. Widzisz nas obu w pracy, wybierz swoją ścieżkę i zaakceptuj związane z nią kompromisy.

Kiedy już zaczniesz zarabiać pieniądze, nie poświęcaj swojego stylu życia tylko po to, żeby zarobić jeszcze więcej. Jeszcze raz: najpierw zapytaj siebie „Jak chcę spędzać swoje dni?”, a dopiero potem, w ramach tej odpowiedzi: „Jak mogę zarobić możliwie najwięcej pieniędzy?”

Ustawiłem ten punkt tak, żeby był razem z poprzednim, bo są ze sobą powiązane. Widzę, jak faceci zarabiają swojego pierwszego dolara w internecie, a potem natychmiast podkręcają swoją pokazówkę w mediach społecznościowych. Psychologicznie muszę wierzyć, że klient patrzy na to natychmiastowe inflacyjne życie i myśli sobie: „czy ja coś z tego mam, czy po prostu sfinansowałem temu gościowi styl życia i możliwość chełpienia się tanią próżnością”. Mam nadzieję, że nigdy nie zobaczysz mnie chwalącego się, ile pieniędzy zarabiam dzięki moim klientom, w czasie gdy nie jestem w stanie zebrać nawet jednej opinii, choć mój profil na Instagramie sprawia wrażenie że mam od groma gotówki. Jeśli się zastanawiasz, to tak, mówię o kimś konkretnym. Lubię go, więc sam będziesz musiał poszukać, o kogo chodzi. To oczywiście domysły, czas pokaże, czy ta mądrość się sprawdzi.

To nie jest opinia niedouczonego człowieka. W moim poprzednim życiu, jako student historii sztuki, pamiętam, że we włoskiej epoce średniowiecza wielu ultra bogatych arystokratów (np. Medyceusze) miało wystawne pałace jako dowód na sukces kupiecki. Ich fasady były ostentacyjne, a cały cykl wyglądał tak: zarabiali pieniądze, pokazywali pieniądze, potem wybuchały bunty chłopskie i pałace były palone. Wkrótce zaczęto budować ogromne pałace ze skromnymi fasadami. Cały przepych był za murami i do dziś można zobaczyć te budynki podróżując po Włoszech.  Raczej mało kto ma problem z tym, że radzisz sobie lepiej od innych, ale nie sądzę, żeby udało ci się osiągnąć długoterminowy sukces, kiedy będziesz im o tym regularnie przypominał, wypominał lub drwił, że nie idzie im tak dobrze jak Tobie. Zacząłem mój Biznes żyjąc dokładnie tym stylem życia, jakim żyłem wcześniej. Niektórzy odbierają to jako pokazówkę, inni widzą we mnie biedaka, ale jest to konsekwentne i nie przewiduję, by ktoś miał mi za złe to, że finansuje mój wystawny styl życia kosztem własnym. Znów, czas pokaże, ale to już się stało.

Buduj aktywa, które się kumulują. Eliminuj problemy, obowiązki i zobowiązania, które się kumulują. Twój biznes powinien być z każdym rokiem łatwiejszy do utrzymania.

Najmądrzejsza rada biznesowa, jaką kiedykolwiek dostałem, pochodzi od Richarda Coopera: „Nie pracuj z debilami i nie pracuj z ludźmi, którzy pracują z debilami.” Czasami się zastanawiam, czy nie zostawiłem pieniędzy na stole, ale z drugiej strony nikt z tych debili nie zagroził mojemu biznesowi swoją głupotą. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak wyglądałoby moje życie, gdybym przestał pracować z chłopakami z Rule Zero i nadal współpracował ze starymi „Ja”. Śmieszne, bo w sumie nie muszę sobie tego wyobrażać. Gość, który trafił na forum Czerwonej Pigułki na portalu Reddit w tym samym tygodniu co ja, właśnie to zrobił. Przeszedł drogę od rozumienia konwergencji dowodów w ramach Czerwonej Pigułki do zostania jakimś „tatą kozakiem”, który nadal nie zarabia żadnych pieniędzy i ciągle ma mnóstwo kłopotów z tą relacją. Ktoś będzie musiał mnie poprawić, nie wiem, czy jego zapowiadana książka kiedykolwiek się ukazała albo czy odniósł sukces w innych dziedzinach. Wiem tylko, że zdecydował się pracować dla kogoś, kto nie płaci i wnosi jedynie dramy i oburzenie do wszystkiego, czego dotknie.

Uwaga

Powiedzenie, że „każda uwaga [atencja] to dobra uwaga ]atencja]”, to nieprawda. Niektóre rodzaje uwagi sprawiają, że zostajesz anulowany, a inne jak to miało miejsce w przypadku Kurta Eichenwalda, po prostu sprawiają, że stajesz się znany. Z jego udawanymi atakami padaczki i przyznaniem się, że pokazuje swoim dzieciom porno z mackami, możesz pomyśleć, że to idiota, ale nauczyłeś się jego nazwiska. Niektóre uwagi [atencji] kończą się anulowaniem, inne jak u doktora Eugene’a Gu, który stał się sławny przez to, że został zrobiony w bambuko przez grubą dziewczynę i udawał, że śpi, bo był zbyt nieśmiały, żeby ją wyrzucić z domu sprawiają, że Twoje imię trafia do obiegu. Te dramaty sprawiły, że ludzie poznali ich nazwiska. Dramat, o którym mówię, to taki w stylu wiadra z krabami, który sprawia, że wszyscy wyglądają jak klauni, bez żadnego prestiżu, który teoretycznie miał z tego wynikać. Jeśli trafiasz do ogólnokrajowych wiadomości i przekuwasz to w silną markę, to dobrze. Ale jeśli kłócisz się codziennie z anime-awatarami mającymi 300 obserwujących, to już nie. Wszystko, co teraz muszę robić, to stawać się coraz lepszym w tym, co robię, i kontynuować pracę, bo cała ta uwaga nie będzie miała znaczenia, jeśli nie będzie niczego wartościowego, kiedy ludzie już poznają twoje imię. Głośny ryk oburzenia zmienił się w cichy szept. A jeśli nie zamierzasz pisać mojego artykułu na Wikipedii, to nie mam zamiaru się w to angażować. Podoba mi się jego punkt o wzajemności:

Bądź łatwy we współpracy. Nikt nie chce dodawać sobie utarczek do swojego życia. Upewnij się, że każda relacja, którą budujesz, jest korzystna również dla drugiej strony. Wygrana-wygrana to jedyny rodzaj relacji, który da się utrzymać.

Więc nie bądź tym gościem, z którym sam byś odmówił współpracy. Chcę pracować z ludźmi, którzy myślą jak ja, więc sam powinienem być takim idealnym współpracownikiem, jakiego chciałbym spotkać. Optymalizuj pod kątem zasięgu, nie przychodu. Wybieraj dotarcie do większej liczby ludzi zamiast wyciskania z każdego kolejnego dolara. Pomożesz większej liczbie osób, a osoba z największą publicznością zwykle i tak kończy z największymi pieniędzmi.

Chciałbym mieć jakąś trafną anegdotę na ten temat, ale to był właśnie mój wcześniejszy błąd, który przerodził się w sukces. Według „biblii naciągaczy” powinieneś zbudować coś, co nazywa się wskaźnikiem „wydatków na klienta w całym okresie jego życia [lifetime spending per customer]”, czyli „wartość klienta w całym cyklu jego życia”. Ja tego nie śledzę. Nie chciałbym. Skupiam się na tym, co dostarczam, a nie na samym kliencie. To podejście mnie nie zawiodło, więc nie planuję go zmieniać. Zostawiam czytelnikowi ocenę, czy to mądre, czy głupie.

Poza tym, kto nie lubi patrzeć, jak internetowe cyferki rosną? Nie aż tak bardzo, żeby zmieniać to, co robię, tylko po to, żeby mieć ich więcej, ale wystarczająco, by nie musieć gonić za hajsem, wyciskając z potencjalnych klientów jeszcze jednego szekla za pomocą jakichś sprytnych psychologicznych trików. Poznaj moje imię, zobacz co oferuję, weź to, co cię interesuje. Postaw na prostotę. Prostota utrzymuje cię w uczciwości. Autentyczność to coś, czym ludzie próbują cię omamić, żebyś myślał, że są uczciwi.

Złożoność i statystyka to najlepsze sposoby, by okłamywać wszystkich, łącznie z samym sobą. Gdyby te wszystkie skromne liczby na wszystkich platformach się podwoiły, to i tak osiągnąłbym wynik znacznie lepszy niż tylko podwojenie przychodów. 99,9% z około 8 miliardów ludzi na Ziemi nie ma pojęcia, kim jestem, tak więc jest sporo miejsca na wzrost!

Bądź cierpliwy. Myśl długoterminowo bardziej niż ktokolwiek inny w twojej branży. Bądź niecierpliwy. Nie pozwól, by minął dzień, w którym nie zrobisz czegoś, co przybliży cię do twojej długoterminowej wizji.

Mam nadzieję, że nie zdradzam niczego, co było powiedziane w zaufaniu, ale Rollo i ja wiele o tym rozmawialiśmy. Wolne pieniądze kontra szybkie pieniądze. W swojej pracy w branży alkoholowej miał okazję poznać zamożnych mężczyzn i tych prawdziwie zamożnych™. Jego spostrzeżenie było takie, że ci, którzy mieli najwięcej, byli cierpliwi i działali metodycznie, z rozmysłem. Wielu „jednorazowych fajerwerków” pojawiało się i znikało. To pokrywało się z moimi doświadczeniami. Mój ojczym był nowobogackim. Zbudował swoje imperium zaczynając od jednej koparki kupionej na aukcji i własnych rąk. Firma opłacała mu wizyty kolumbijskiego Świętego Mikołaja i jego elfów (nie potrafię wymyślić błyskotliwej metafory na połowę dziewczyn z miasteczka, z którymi się bzykał), a potem, kiedy NAFTA rozwaliła przemysł drzewny, stracił wszystko. To nie było zakończenie jak z film Człowiek z blizną, ale też nie jak z Miliony Brewstera. Poza tym, idę trochę wbrew temu, czego nauczyłem się z własnego artykułu, w którym pisałem, że nigdy nie chciałem stać się takim facetem jak mój ojczym, i jak to zniszczyło moje życie randkowe na długie lata. Zatrzymam tę część, w której mógł spać z połową miasta, i odrzucę tę z przegrodą nosową przesuniętą od koksu.

Ciągle zadawaj sobie pytanie: „Jaka jest w tej chwili rzecz o najmocniejszej dźwigni, jaką można zrobić?” A potem spędź przynajmniej dwie minuty dziennie, pracując nad tą rzeczą.

Nie mam tu wiele do dodania, poza śmiechem z ludzi od postanowień noworocznych. Tak zajęci mówieniem wszystkim, żeby nie pili w Sylwestra, kładli się spać o 21 i zaczynali budować imperium od 4 rano, bo inaczej zostaną w tyle. Zawsze robić 20 pompek i brać zimny prysznic. Tyle zajęć, z których nic nie wynika. To ta iluzja, że czujemy się, jakbyśmy pracowali, nie robiąc tak naprawdę niczego wartościowego.

Pieprzyć to.

Marynarka nauczyła mnie dwóch świetnych lekcji: W razie wątpliwości, idź spać. Jeśli nie masz nic do roboty, to nie rób tego tutaj. Podczas kursu Podstawowe Kwalifikacje Przywódcze [Primary Leadership Qualification – PLQ], który każdy musi przejść przed awansem na sierżanta/sierżanta sztabowego, dostałem świetny przykład. Celem kursu było symulowanie środowiska o wysokim stresie, dużym obciążeniu i małej ilości snu, żeby wszyscy skupili się na kluczowych zadaniach i przetestowali swoją odporność. W praktyce doprowadziło to do tego, że każdy dowódca plutonu (wszyscy mieliśmy po dzień lub dwa w roli lidera podczas kursu) bał się podejmować decyzje i próbował zdać kurs przywództwa poprzez unikanie ryzyka. Ironiczne. Zamiast zarządzać ludźmi, kazali wszystkim tkwić w zawieszeniu, wykonując pozorne obowiązki, żeby tylko wyglądać na produktywnych.

Nadszedł mój dzień i mieliśmy wygłosić serię wykładów na temat tego, jak prowadzić wykład lub odprawę dla zespołu dowodzenia. Dzień zaczynał się o 4:30 rano i trwał do 19:00. Nasze zadania nie wymagały aż tyle czasu, chyba że sami chcieliśmy tak długo pracować. Przydzieliłem ludziom, którzy nie mieli w danym momencie robić prezentacji, zadania zaplanowane na później, po wykładach. Okazało się, że nie musieliśmy wszyscy uczestniczyć we wszystkich wykładach i marnować czasu, nie byliśmy oceniani na podstawie frekwencji, a ci, którzy nie potrzebowali tych informacji, mogli zająć się czymś innym. Oczekiwano od nas pracy do godziny 22:00, ale mieliśmy czas i zasoby, a wszyscy byli zestresowani swoimi prezentacjami, więc lepiej było dać im inne zadania. O 14:00 wszystko było skończone poza ostatnimi godzinami wykładów. Powiedziałem wszystkim, którzy już zaliczyli swoje wystąpienia, że mogą iść do domu. Spotkałem się z dużym oporem wynikającym z unikania konfliktu. Ludzie spierali się, że to niesprawiedliwe, że mogą mieć z tego powodu kłopoty, że „powinniśmy” zostać do dziesiątej, a co z rezerwistami, którzy musieli zostać w koszarach, bo mieszkali gdzie indziej? Jak to sprawiedliwe, że niektórzy mają dobrze, a inni źle? Zebrałem dowódców sekcji w jednym pokoju i wyłożyłem sprawę jasno:

„Ja wychodzę ostatni, nie narzekam. Każdy kiedyś będzie miał pół dnia wolnego w wojsku, więc cieszcie się, że dzisiaj to padło na kogoś. Przyznano mi konkretnie taką władzę i z niej korzystam. Koniec dyskusji.”

Następnego dnia, taka amazonka mająca około 180 cm o nazwisku Kiraly zaciągnęła mnie do bocznego pokoju, żeby mnie opieprzyć za to, że pozwoliłem wszystkim iść do domu. Miałem wszystkie ich wymagania spełnione zgodnie ze standardem. Miałem przyznane prawo, żeby im na to pozwolić. Po 15 minutach wrzeszczenia na mnie wróciłem na salę, gdzie wszyscy byli zszokowani. Roześmiałem się:

„Słuchajcie, przez 15 minut musiałem żreć gówno, a 50 osób dostało 6 godzin na spędzenie czasu z rodzinami, to dobry układ.”

Później powiedziano mi, że Piche, jeden z innych starszych bosmanów, śmiał się z całej sytuacji. Później pływaliśmy razem i był świetnym przełożonym, który mi ufał. Wszyscy w moim plutonie z kursu PLQ patrzyli na mnie jak na lidera, nawet jeśli to trwało tylko przez kilka dni. Nigdy nie zapomniałem tej lekcji.

Za każdym razem, gdy widzę jakiegoś ćwoka z Twittera, który ględzi o jakimś wyimaginowanym cierpieniu, żeby „budować swoje wielkie imperium”, myślę o nim jak o tym dowódcy plutonu, który zapychał ludziom dzień bezsensowną robotą, byle tylko nie ryzykować, że będzie wyglądał na leniwego, mimo że robota była zrobiona. Taki ktoś zdobyłby wyższą ocenę na kursie PLQ, więc najwyraźniej warto było. Oba podejścia wyglądają na altruistyczne, a tak naprawdę polegają na czerpaniu osobistych korzyści z cudzego cierpienia. Jakie to szlachetne.

Spędzaj jak najwięcej czasu na właściwej pracy (tej, która dostarcza wartość), a jak najmniej na „pracy wstępnej”, która zapełnia kalendarze większości ludzi. Przykład: organizuj jak najmniej spotkań.

To samo, inaczej ujęte:

Ogranicz skalę, nie standardy. Dąż do wyjątkowej jakości pracy i stosuj ten standard do wszystkiego. Książka. Artykuł. Tweet. Rozmiar nie ma znaczenia. Na dłuższą metę twoją marką jest jakość pracy, jaką wykonujesz. Poświęcisz jakość — gdziekolwiek — a poświęcasz swoją markę. To akurat broni się samo. Podczas ostrego picia w sylwestra wrzuciłem tweeta, w którym napisałem: Najgłupsze rzeczy, które tu publikuję, zawierają jedne z najmądrzejszych spostrzeżeń, jakie zobaczysz na tej przeklętej platformie. I podtrzymuję to. Nie potrzebuję gigantycznych, przesadnie dopracowanych esejów na tysiące słów, przesadnie rozwlekłych tweetów o stoickich Spartanach ani filmików z YouTube’a.

Dziesięć sposobów, jak zbudować własne imperium! Numer 5 cię zaskoczy!

Brak szacunku [lekceważenie] i podtekst są sednem sprawy. Ci, którzy rozumieją kontekst, ogarniają wrzucanie gówno wpisów. Ci, którzy nie ogarniają, to widzą po prostu kolejną laskę świecącą tyłkiem. Bycie wyjątkowym nie oznacza, że musisz wyglądać na kogoś, kto próbuje wyglądać na mądrego. Wyjątkowość oznacza po prostu konsekwencję [bycie spójnym] i istotność, spójrz na ten standard i płacz. W moim przypadku gra/strategia seksualna to gra. Gry są po to, żeby w nie grać i sugeruję, żebyś grał, ale na serio. Dziewczyna, żona, talerz, to nie ma znaczenia, to wszystko gra.

Głupi wpis o kulturze wysokiej może brzmieć wyjątkowo, dopóki nie zorientujesz się, że wąchasz własne bąki i nikomu nie dajesz żadnej wartości. Brak świętości jest atrakcyjny, to sygnał społeczny, że masz wystarczająco dużo zasobów, by nie przejmować się kolejną aferą w dzisiejszym cyklu informacyjnym. To wszystko gra. Mam swoje obawy dotyczące świata, jak każdy. Ale jeśli nie mogę dorzucić odrobiny bezczelności, to czemu miałbyś słuchać mnie w jedynej kwestii, którą tu promuję? Może myślisz, że to głupie, jeśli tak, to spójrz na wszystkie konta Czerwono Pigułkowe, które przez ostatnie 4 lata nosiły czapki MAGA i narzekały na liberałów. Jedyne, co ci dali, to rozproszenie uwagi, a właściwie jeszcze mniej. Słynny „wyśniony tekst na rozpoczęcie rozmowy” na Tinderze to tekst, który pewien koleś zaproponował: „Spuszczę ci się na twarz i zrobię z ciebie swoją dziewczynę”. Kilku gości spróbowało i dostali bana. To nie jest Czerwona Pigułka, to tak jak instagramowa modelka od świecenia tyłkiem, która robi więcej szkody niż pożytku. Otwórz oczy i rozejrzyj się, ponad 75% „Ja” nie różni się czymkolwiek.

Miej kontrolę nad swoją dystrybucją. (W moim przypadku: moja strona i lista mailingowa.)

Żaden człowiek nie jest wyspą. Choć rozumiem sens tego zalecenia, żeby dążyć do jak największej kontroli nad swoją pracą, to musisz też zrozumieć, że zawsze gdzieś jest jakiś bramkarz. Jakaś sfrustrowana nadgorliwa matka z przedmieść poskarżyła się Mailchimpowi na Stephana Molynoux i od razu skasowali mu listę mailingową. Sargon of Akkad zaczął mówić o nacjonalizmie i polityce, aż Mastercard wywarł presję na Patreona, żeby odcięli mu finansowanie. „Posiadaj swoją własność” brzmi dobrze jako cytat, ale dokładniej byłoby powiedzieć: dywersyfikuj swoją dystrybucję. Stirling Cooper był tu świetnym przykładem. Miałem go u siebie podczas audycji [podcaście] w zeszłym tygodniu i opowiadał, jak jeden jego letni tweet sprawił, że wyleciał z branży porno w Los Angeles, mimo że miał tam całkiem stabilną karierę. Zarobił mnóstwo pieniędzy na tej aferze, na produktach informacyjnych, książkach itd. Miał też rynek europejski, który nie przejmuje się Los Angeles. Nie miał pełnej kontroli nad większością źródeł przychodu, ale mógł stracić jedno i nawet nie mrugnąć okiem. Stephan miał pełną kontrolę nad swoją dystrybucją, który z nich wyszedł na tym lepiej?

Przemyśl to.

Nieustannie nawiązuj kontakt z ludźmi, którzy wykonują pracę, jaką sam chciałbyś robić. Buduj znajomości z wyjątkowymi osobami.

„Przyjaźń” to nie jest odpowiednie słowo. Kobiety używają go w ten sposób. Buduj znajomości. Nie inwestuj zbyt wiele emocjonalnie, bo to są ludzie, których interesy pokrywają się z twoimi. Może z czasem zostaniecie przyjaciółmi, ale na razie trzymaj się zasad władzy: zawsze odwołuj się do ich interesu własnego, nigdy do ich litości. Przyjaciele wyświadczają sobie przysługi, a znajomi angażują się w sytuacje „wygrana-wygrana”.

[Z książki Siedemdziesiąt maksym maksymalnie skutecznych najemników, nr 30:

„Trochę zaufania przechodzi długą drogę. Im mniej go użyjesz, tym dalej zajdziesz”.

Nie ufaj innym proporcjonalnie do tego, jakimi ludźmi się wydają lub do tego, co zrobili w przeszłości. Ufaj im proporcjonalnie do tego, jak bardzo ich dobro jest nierozerwalnie związane z twoim i jak bardzo rozumieją, że to prawda. Zawsze patrz na zachęty, a nie na obietnice czy charakter.]

Wynajduj siebie na nowo. Czas niszczy każdą przewagę. Ewoluuj albo giń.

Chcę tu postawić wielką, pieprzoną gwiazdkę. Roosh, który przeszedł drogę od wschodnioeuropejskiego playboy’a do chrześcijańskiego Unabombera, nie dokonał dobrej reinwencji. Szonowa Suzy z trzema cyframi na liczniku, która zmienia się w „tradycyjną żonkę” z kapeluszem słonecznym i letnią sukienką, to też nie jest dobra transformacja. Może dla niej tak, ale dla faceta, który się z nią ożeni i odkryje, że „już nie robi analu, oralu ani kowbojki”, będzie to życie pełne pustych frazesów i cierpienia. Reinwencja musi mieć strukturę narracyjną. Jeśli nie wiesz, o czym mówię, to Venkatesh Rao ma świetną książkę pt. TEMPO, w której omawia koncepcję podejmowania decyzji w oparciu o narrację.

Różnica między podejmowaniem decyzji opartej na narracji a narcystyczną fantazją polega na tym, czy to działania napędzają narrację, czy narracja napędza działania.

Ujmij swoje życie jako serię narracji, z osiami intensywności oraz pozytywności/negatywności. Podejmuj decyzje na podstawie narracji, które się z nich wyłaniają. Ma to większy sens, gdy robisz to świadomie, bo ludzie wtedy mogą śledzić twoją reinwencję. Reinwencja to nie to samo co restart gry. To seria działań, które z czasem dają lepsze rezultaty. Zmiana jest częścią tego procesu.

Z punktu widzenia zdrowia psychicznego, powszechnym problemem przy niezdrowym poziomie narcyzmu jest fantazja. Tworzysz tożsamość (np. zmyślasz ją), a potem potrzebujesz „paliwa”, by ją umocować. Przykłady:

— Silna, niezależna kobieta, która „nie potrzebuje faceta”.
— Facet „dobry ojciec”, który ma dobrą pracę i uważa, że kobiety powinny go za to kochać.
— Biało rycerz, który broni kobiet przed mizoginami.

Ludzie mogą ich nienawidzić albo kochać, byleby uznali ich fantazję.

— Jeśli uważasz, że niezależna kobieta to zdesperowana stara panna, to jesteś hejterem.
— Jeśli uważasz, że dobry ojciec to nudny cnotliwiec, to jesteś degeneratem, który chce zniszczyć cywilizacje zachodnią.

Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś nie uznaje tej fantazji, bo wtedy następuje uraz, i tu zaczynają się kłopoty.

Na przykładzie biało rycerzy, właśnie dlatego tekst „Mam nadzieję, że ona to zobaczy, stary” jest tak potężnym narzędziem. Jego fantazja polega na tym, że jest „miłym facetem”. Broni kobiet przed złymi mężczyznami, a w zamian otrzymuje ich uwielbienie (albo przynajmniej kobieta, która to widzi, tak zareaguje). On potrzebuje tej fantazji, więc twoje odpowiedzi na jego oskarżenia karmią to „paliwo”. Ale jeśli wprost zasugerujesz, że robi to tylko po to, by zaliczyć laskę, to nie uznajesz jego cnoty i atakujesz jego tożsamość. W sieci cię zignoruje. Ale w prawdziwym życiu możesz zobaczyć, jak taki facet się rozpada pod ciężarem tej konfrontacji.

Z drugiej strony, przejście od bycia podrywaczem w pierwszej dekadzie XXI wieku do Czerwonej Pigułki w drugiej dekadzie ma sens. Zdobyłem kobiety i co dalej? Okazuje się, że te same rzeczy, które pomagają zdobywać kobiety, pomagają również negocjować wynagrodzenie w nowej pracy, wychować córkę tak, by nie była „księżniczką”, albo radzić sobie z problemami psychicznymi. W moim przypadku reinwencja poszła dalej, w kierunku porażki współczesnej psychiatrii i psychologii w zakresie odpowiadania na potrzeby mężczyzn, porażki klasy kreatywnej w odwoływaniu się do męskiej wrażliwości, i porażki współczesnych instytucji w realizowaniu funkcji społecznych z korzyścią dla mężczyzn. Taka reinwencja ma sens. Można ją zrozumieć przez pryzmat wspomnianego wcześniej modelu „co ja z tego mam”. Reinwencja to nie jest restart, to udoskonalanie i rozwijanie się w sposób logiczny.

Kilka następnych punktów nie za bardzo mnie dotyczy. Jestem jednoosobową działalnością. Owszem, zatrudniłem redaktorów do książki i chciałbym też zatrudnić kogoś do montażu wideo, ale jeszcze nie jestem na tym etapie. W większości przypadków nie ma to teraz sensu, ale nie chcę wrzucać tu arkusza kalkulacyjnego, więc zostawię te punkty same sobie:

— Działaj oszczędnie. Zatrudniaj powoli i utrzymuj zespół tak mały, jak to możliwe. Znajdź sposób, by zrobić coś bez zatrudniania kolejnej osoby. Korzystaj z freelancerów i buduj partnerstwa, zanim stworzysz nowe stanowisko na pełny etat.

— Pozostań mały, nawet jeśli możesz sobie pozwolić na bycie wielkim. Im więcej osób w zespole, tym trudniej sprawić, by wszyscy wiosłowali w tym samym kierunku. Koszt osiągania konsensusu jest wyższy niż koszt pensji.

— Dziel się zyskiem z pracownikami. Ustal odpowiednie zachęty. Każdy powinien mieć udział w sukcesie. Gdy firma wygrywa, wygrywamy wszyscy.

— Negocjuj wydatki co roku. Przeanalizuj wszystkie swoje koszty i wyeliminuj te, których już nie potrzebujesz. W przypadku największych wydatków, sprawdź aktualne ceny u konkurencji i poproś o ich przebicie. Jeśli nie ma realnej konkurencji, poproś o 20% zniżki.

Wypróbuj to i daj znać.

 

VI.

 

Dla rosnącej liczby mężczyzn idea stabilnej pracy w biurze czy fabryce staje się coraz mniej stabilna, a jednocześnie stagnacja płac sprawia, że jest coraz mniej atrakcyjna. Jeśli ten temat dotyczy ciebie, to napisałem to, by pokazać koncepcję dowodów zbieżnych, czyli jak wszyscy, mówiąc o Czerwonej Pigułce, wymieniamy się notatkami. Opisałem mapę drogową, jaką większość „Ja” (czyli osób budujących markę wokół siebie) wykorzystuje do stworzenia biznesu opartego na „vaporware”, czyli produkcie-widmie, gdzie jedynym napędem sprzedaży jest osobowość [inne znaczenie to: produkt, który został zapowiedziany, ale nigdy nie został wydany ani oficjalnie anulowany]. Twierdzę, że to nie tylko leniwe, nietrwałe i kosztowne, ale że to po prostu więcej tego samego. Król umarł, niech żyje król. W pracy korporacyjnej musiałeś znosić ludzi ze strachu przed zwolnieniem. W świecie „Ja” jest podobnie, tylko nigdy nie wiesz, gdzie stoisz. Zamiast być męskim odpowiednikiem instagramowej dupy i cycków na pokaz, twórz rzeczy ponadczasowe, bądź cierpliwy, pracowity, nigdy nie zamieniaj czasu na pieniądze. „Kombinowanie [ang. hustle]” to mentalność biednych dilerów narkotyków, którzy nie mają nic lepszego do roboty. Twoim celem jest wygodne życie, bez zbędnego „tłuszczu” w postaci ludzi wchodzących ci w drogę oraz trwałość, która z tego wynika. Ostatnią rzeczą, jakiej chcesz, jest załamanie się pod wpływem własnego entuzjazmu [ang. hype’u] i przemiana w ćpuna uzależnionego od kokainy albo innego szajsu tańczącego za drobniaki. Więc z odrobiną zdrowia psychicznego, szczyptą etyki pracy i dużą dawką zarządzania czasem, z pewnością możesz wydzielić sobie własną, wygodną niszę w tym świecie. Albo jak to mówili starzy Podrywacze:

Zostaw ją w lepszym stanie, niż ją zastałeś.

Epilog

 

„Zaraz, zaraz… Przecież wyraźnie mówiłem ludziom, którzy mnie śledzą, że robię dokładnie to samo, czy to nie hipokryzja? Dlaczego nigdy nie chcesz współpracować z ludźmi związanymi z tamtą konwencją na Florydzie? Czy nie oczekujesz, że ludzie, z którymi współpracujesz, też wybrali Czerwoną Pigułkę? Czy nie tworzysz właśnie własnej agencji rekrutacyjnej demagogów i nie chodzi ci po prostu o to, że inni robią to dłużej i lepiej od ciebie?”

Jeśli naprawdę chcesz mieć rozwalony mózg, to przeczytaj ten tekst jeszcze raz i wskaż wszystkie miejsca, gdzie zastosowałem te same puste techniki deklaratywne, które przez ostatnie około 8000 słów krytykowałem.

Źródło: Consilience: The Business of Me