Konieczne kłamstwa, proste prawdy – Daniel Goleman

Konieczne kłamstwa, proste prawdy

Pokora oznacza mniej więcej to, że to, czego nie wiesz, jest ważniejsze od tego, co wiesz.

 

Fragmenty książki Daniela Golemana pt. Konieczne kłamstwa, proste prawdy. Książka jest jedną z lektur niezbędnych do zrozumienia psychologii samooszukiwania się i zrozumienia, dlaczego ludzie kłamią. Autor omawia jak funkcjonuje nasz mózg i jak próbuje nas chronić przed na przykład lękiem. Gdzieś pomiędzy dwoma biegunami – życiem w kłamstwie i mówieniu prawdy – leży umiejętny środek, droga do zdrowia psychicznego i przetrwania.

 

Przedmowa do wydania amerykańskiego

 

Przyszło nam żyć w wyjątkowo niebezpiecznym momencie, kiedy zagadnienie samooszukiwania się staje się sprawą palącą. Nasza planeta znajduje się przed zagrożeniem, nieznanym w przeszłości: zagrożeniem całkowitego zniszczenia.
Czy będzie to szybka śmierć w wyniku wojny atomowej i katastrofalnych zmian, które po niej nastąpią, czy też długotrwałe umieranie wywołane katastrofą ekologiczną wskutek niszczenia lasów, gleby i wód Ziemi – zdolność człowieka do oszukiwania samego siebie będzie odgrywać w tym procesie swoją rolę.
Rozważmy zagrożenie atomowe. Rozbicie atomu, jak powiedział Einstein, zmieniło wszystko poza naszym tokiem myślenia. I dlatego, jak stwierdził: „zmierzamy ku katastrofie, która nie ma sobie równych”.
Prędkość, z jaką zmierzamy ku owej katastrofie, określa zarówno nasza kolektywna zdolność do niedostrzegania tego, co się dzieje naprawdę, jak i rozwój technik zagłady. Ten fakt został wzięty pod uwagę w doktrynie strategicznej, zwanej „teorią percepcji”, opisanej w dokumentach politycznych, krążących w Pentagonie w końcu lat siedemdziesiątych. Podstawowe założenia tej teorii są następujące:
1.   W epoce nadmiaru broni masowej zagłady, kiedy istniejące zapasy broni reprezentują siłę rażenia wielokrotnie przekraczającą potrzeby, żaden nowy system broni nie zapewnia istotnej przewagi wojskowej.
2.   A jednak, skoro naiwni – na przykład amerykańska opinia publiczna albo inni przywódcy światowi – wierzą, że nowa broń ma znaczenie militarne, to znaczy, że nowe bronie mają znaczenie psychologiczne i polityczne.
3.   W takim razie koła wojskowe powinny zachowywać się tak, jakby nowe bronie – na przykład nowe rakiety samonaprowadzające się na cel, czy też systemy antyrakietowe – miały znaczenie wojskowe, bo wtedy będą miały znaczenie psychologiczne.

Steven Kuli, psycholog ze Stanfordzkiego Centrum Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Kontroli Zbrojeń, ujął to następująco: „Międzynarodowy stosunek sił, spostrzeżenia na temat równowagi wojskowej pomiędzy supermocarstwami to «słowo-wytrych» w polityce międzynarodowej, choć wszystkie zaangażowane strony zdają sobie sprawę, że nie pasuje do żadnego zamka. Sytuacja przypomina farsę. Wszyscy główni bohaterowie znają pewną tajemnicę, a mianowicie to, że strategiczne asymetrie nie mają znaczenia wojskowego w epoce znacznego nadmiaru siły rażenia, ale ponieważ myślą, że reszta tej tajemnicy nie zna, zachowują się, jakby sami jej nie znali”.
Rezultatem owej tajemnicy jest to, że w ostatnich latach supermocarstwa wydają miliony dolarów na minutę na powiększanie zapasów broni jądrowej, zapasów, które już w tej chwili – jak się ocenia – dysponują siłą wybuchową równą trzy i pół tony TNT na głowę mieszkańca Ziemi.
Jak mogło dojść do samooszukiwania się na taką skalę?
Ludzie nie dopuszczeni do tej „tajemnicy” wydają się zadowoleni z tego, że są oszukiwani. Ostatnie sondaże w USA wykazały, że dziewięćdziesiąt procent Amerykanów zgadza się ze stwierdzeniem, iż „wojny atomowej nie da się wygrać”. A mimo to w tym samym sondażu wyszło na jaw, że ponad siedemdziesiąt procent zgadza się z pomysłem, iż „powinniśmy kontynuować budowę nowych i lepszych broni jądrowych”.

U podstaw tego dwójmyślenia leży klasyczne samooszustwo. Już tysiące lat temu, w starożytnej epopei indyjskiej Mahabharacie, mędrzec zadaje zagadkę: „Co jest największym dziwem na świecie?”. Odpowiedź brzmi: „To, że nikt, widząc, jak dookoła umierają ludzie, nie wierzy, iż on sam też umrze”.
W obliczu naszej jednostkowej bezsilności znajdujemy nieco otuchy w czepianiu się złudzenia, że jest coś – jakaś nowa broń, jakaś obronna tarcza w przestrzeni kosmicznej, jakaś nowa rakieta – co ochroni nas przed atomową śmiercią.
Tak więc tajemnicę strategów wspomaga samooszukiwanie się, które prowadzi ludzi do dawania im posłuchu, do darzenia ich zaufaniem, do zaprzeczania prawdzie o daremności i beznadziejności planowania wojny atomowej. Jeśli mamy uniknąć zakończenia historii ludzkości, musimy się zastanowić, jak to możliwe, że tak łatwo wpadamy w szpony śmiercionośnych złudzeń.
Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam także zrozumieć naszą postawę wobec drugiego śmiertelnego zagrożenia, w którego obliczu stoimy, czyli katastrofy ekologicznej – erozji gleb, kurczenia się obszarów leśnych, pustynnienia stepów, niszczenia ochronnej warstwy ozonowej w atmosferze, zatrucia i wyczerpywania zasobów wodnych.
Nawyki konsumpcyjne niszczą bogactwa naturalne naszej planety w tempie, któremu nie było równego w historii. W rezultacie rujnujemy Ziemię, na której mają żyć nasze wnuki, przez beztroskie lekceważenie związków między naszym stylem życia a skutkami dla planety.
Dziewicze lasy równikowe Amazonii – na przykład – są niszczone w niewiarygodnym tempie, żeby tworzyć pastwiska dla bydła. A bydło hodowane jest głównie po to, by zaspokajać światowy apetyt na wołowinę.
Ile hamburgerów można wyprodukować przez zniszczenie jednego hektara puszczy amazońskiej? Nie wiemy; można to wyliczyć, ale trzeba by się przyłożyć do rachunków.
I o to właśnie chodzi: żyjemy, tak jak żyjemy, i nie obchodzi nas, jakie to ma konsekwencje dla naszej planety, dla naszych własnych potomków. Nie chcemy widzieć związków między naszymi codziennymi decyzjami – na przykład czy kupić, czy nie kupić tego lub tamtego – a opłakanymi skutkami, jakie te decyzje powodują na naszej planecie.
Można wyliczyć, mniej lub bardziej dokładnie, konkretne szkody środowiskowe wywoływane przez taki czy inny produkt. I można by na tej podstawie skonstruować pewną jednostkę, która określałaby szkody środowiskowe związane na przykład z produkcją samochodu czy puszki aluminiowej.
Wiedząc takie rzeczy, moglibyśmy wziąć odpowiedzialność za wpływ, jaki na planetę wywiera obrany przez nas styl życia. Ale nie mamy takich informacji, i nawet ci, którym sprawy ochrony środowiska naturalnego bardzo leżą na sercu, zazwyczaj nie wiedzą, jaki wpływ na to środowisko wywierają swoim życiem. A dla większości z nas ta niewiedza jest bardzo wygodna, pozwala pogrążać się w tym wielkim samooszukiwaniu się, zgodnie z którym nasze drobne i większe decyzje życiowe nie mają wpływu na stan naszej planety.
A zatem podstawowa kwestia brzmi: jak wyrwać się z samooszukiwania w tych czy innych sprawach?
Niniejsza książka zawiera propozycję, by zacząć od zrozumienia, jak to się dzieje, że popadamy w ten stan. Otóż samooszukiwanie się jest ze swojej natury niezwykle trudno uchwytnym faktem psychicznym. Nie widzimy, jak to się dzieje, że nie widzimy.
Samooszukiwanie się działa zarówno na poziomie psychiki jednostki, jak i na poziomie świadomości zbiorowej ludzkich grup. Przystępując do grupy jakiegokolwiek rodzaju, płacimy „wpisowe” – godzimy się nie zauważać własnego zakłopotania i wątpliwości, a przede wszystkim nie kwestionować niczego, co mogłoby prowadzić do podważenia sposobu działania zbiorowości.
Ceną, jaką płaci za to grupa, jest stłumienie opozycji, nawet konstruktywnej, zdrowej opozycji. Przypomnijmy katastrofę promu kosmicznego. W noc poprzedzającą jego wystrzelenie dwóch konstruktorów zażądało stanowczo odłożenia startu, ponieważ uszczelki silnika rakiety nośnej nie były przystosowane do mroźnej pogody. Ich sprzeciw został zablokowany przez zwierzchników, z których wielu zdawało sobie sprawę z ryzyka, ale postanowiło je zlekceważyć. Start był już kilkakrotnie odkładany i pojawiły się pytania o to, czy NASA jest w stanie w ogóle uruchomić prom.
Gdy w śledztwie po katastrofie obaj konstruktorzy złożyli zeznania, w których wspomnieli o swoich obiekcjach, zwolniono ich z pracy. A przecież to, co robili, było działaniem w najlepiej pojętym interesie przedsięwzięcia. Gdyby ich wysłuchano, nie doszłoby do tragedii. Dopiero po protestach opinii publicznej obu konstruktorów zatrudniono ponownie.
I to jest lekcja dla tych, którzy rozrywają kokony ciszy kryjącej konieczne prawdy przed zbiorową świadomością. Tylko odwaga poszukiwania i głoszenia prawdy może ocalić nas przed narkotykiem samooszukiwania się. A każdy zna jakiś kawałek prawdy, którą trzeba mówić.
To paradoks naszych czasów, że ci, którzy dysponują władzą, są zbyt wygodni, by zauważyć ból cierpiących, a ci, którzy cierpią, nie mają władzy.
Aby wyrwać się z tego potrzasku, jest konieczna, jak powiedział Elie Wiesel, odwaga mówienia władzy prawdy w oczy.

Dr Mattias Desmet i Psychologia Totalitaryzmu
O żywotnej potrzebie wolności słowa – prof. Jordan Peterson
Celem myślenia jest pozwolenie na to, by twoje myśli umarły zamiast ciebie – Jordan Peterson

 

Wprowadzenie

Trudno mi sformułować temat niniejszej książki, mimo że traktuje ona o czymś, co jest nam wszystkim bardzo bliskie. Trudność polega na tym, że nie dysponujemy słowami, które precyzyjnie określałyby, o co mi chodzi. To między innymi sprawia, że tak mnie intryguje ten temat – istnieją, zdaje się, ważne fragmenty naszego życia, które są dla nas w pewnym sensie białymi plamami; dziurami w przeżywaniu, zamaskowanymi brakami w słownictwie. Z tego, że są rzeczy, których nie doznajemy, zdajemy sobie sprawę jedynie bardzo mgliście albo wcale.

Właśnie te białe plamy w przeżywaniu są moim tematem.
Niemożność uprzytomnienia sobie pewnych aspektów naszego życia wydaje się spowodowana przyczynami leżącymi głęboko w naszej jaźni. Jej rezultatem jest niezdolność do zwrócenia uwagi na pewne zasadnicze aspekty otaczającej nas rzeczywistości, przez co powstają luki w tym strumieniu świadomości, który w każdym momencie określa nasz świat. Tak więc moim tematem jest to, jak postrzegamy, a może bardziej jak nie postrzegamy tego, co uchodzi naszej uwagi. Innymi słowy, ten fragment, który nie dociera do świadomości. Dziura w postrzeganiu. Sprawy wymazane gumką z karty postrzegania.

Tę niezdolność widzenia rzeczy takimi, jakimi rzeczywiście są, można metaforycznie nazwać „ślepą plamką”. W anatomii ślepą plamką (ściślej: ślepą plamką Mariotte’a [Edme Mariotte (1620-1684), francuski fizyk, zajmował się optyką i badaniami właściwości gazów i cieczy. W 1666 r. wykrył istnienie ślepej plamki w oku, ponadto w 1676, niezależnie od R. Boyle’a, podał prawo określające zachowanie gazów w stałej temperaturze, znane jako prawo Boyle’a-Mariotte’a.]) nazywa się lukę w polu widzenia, wynikłą z budowy oka.
Na dnie każdej gałki ocznej znajduje się fragment siatkówki, pozbawiony komórek światłoczułych (wyściełających całą resztę siatkówki), a więc niewrażliwy na bodźce świetlne, utworzony przez tarczę nerwu wzrokowego, czyli miejsce, w którym zbierają się wszystkie włókna nerwowe wewnętrznej warstwy neuronów siatkówki i przechodzą w nerw wzrokowy. W rezultacie w informacjach dostarczanych do mózgu jest luka dotycząca tego fragmentu pola widzenia. Ślepa plamka nie rejestruje niczego.

Zwykle ten brak danych jest kompensowany informacjami z drugiego oka. Tak więc zazwyczaj nie dostrzegamy naszych ślepych plamek. Ale kiedy zamkniemy jedno oko, ślepa plamka ujawni się. Aby dostrzec swoją ślepą plamkę, zaniknij. Czytelniku, lewe oko, przytrzymaj książkę przed sobą w wyciągniętej prawej ręce i skup wzrok na krzyżyku. Bardzo powoli zbliżaj książkę do oka i oddalaj z powrotem. Gdzieś w odległości od dwudziestu pięciu do czterdziestu centymetrów od oka będziesz miał złudzenie, że kropka znikła.

[Warto zwrócić uwagę, że w momencie kiedy czarna kropka „znika”, wychodzi na jaw „oszustwo” naszego mózgu – o czym autor nie wspomina. Otóż zamiast czarnej kropki nie zobaczymy „dziury” w polu widzenia, nie zobaczymy „miejsca, w którym nic nie ma”. Zobaczymy papier. Mózg wypełni „dziurę” informacjami z sąsiedztwa. Jeszcze wyraźniej można się o tym przekonać, jeśli przerysuje się kropkę i krzyżyk na kolorową kartkę i powtórzy eksperyment.].

Ślepa plamka - Konieczne kłamstwa, proste prawdy

Dostrzeżenie własnej ślepej plamki jest bardzo pouczające: przeżycie to dostarcza konkretnej analogii dla znacznie subtelniejszych zjawisk psychicznych.
Pozwólcie, że przedstawię kilka przykładów takich zjawisk, zaczerpniętych z rozmaitych sfer życia. Wszystkie one zdają się świadczyć o istnieniu schematu, którym będę się tutaj zajmował.
Weźmy przykład kobiety, która w trakcie psychoterapii przypomina sobie, iż kiedyś, jako pięcioletnie dziecko, słyszała, że jej matka płacze w nocy. To wspomnienie zaskakuje kobietę, zupełnie nie pasuje do jej świadomych wspomnień z tamtych czasów. Był to okres wkrótce po wyprowadzeniu się ojca z domu. Matka wtedy wydzwaniała do niego błagając, żeby wrócił, jednakże w obecności dziewczynki utrzymywała pozory zupełnie innego stanu uczuciowego – zaprzeczała, że brakuje jej męża, i sprawiała wrażenie osoby beztroskiej i nie przejmującej się sytuacją: „Przecież dobrze nam razem tylko we dwie, prawda?”.
Córka pojęła, że o smutku matki się nie wspomina. Ponieważ matka ukrywała te uczucia, jej córka także miała je stłumić. Wielokrotnie słyszała wersję na temat rozwodu, odpowiadającą wizerunkowi, jaki jej matka pragnęła stworzyć; opowieść przerodziła się w pamięci dziewczynki w niezbity fakt. Takie niepokojące wspomnienia, jak matka płacząca w nocy, zblakły w pamięci i skryły się w jej zakamarkach, by ujawnić się wiele lat później w trakcie psychoanalizy.
Temat katastrofalnego wpływu skrywanych tajemnic na ludzkie życie jest tak częsty w literaturze, iż wskazuje na powszechność przeżyć tego rodzaju. Opiera się na nim historia Edypa, podobnie jak fabuła powieści Forda Madoxa Forda pt. The Good Soldier, czy też niektóre sztuki Ibsena. Ibsen nazwał tego rodzaju tajemnicę, czyli taki mit rodzinny, który zastępuje niezbyt wygodną prawdę, „zakłamaniem” albo „życiowym kłamstwem”.
[W oryginale: vital lie (użyte także w tytule niniejszej książki), co oznacza „kłamstwo konieczne po to, by żyć”. Zwrot ten pochodzi z angielskiej wersji Dzikiej kaczki Henryka Ibsena (w innym angielskim przekładzie używa się słowa life-illusion, „złudzenie, na którym opiera się życie”). W polskim tekście Dzikiej kaczki, w przekładzie Jacka Friichlinga (z autoryzowanego tekstu niemieckiego – sic!) brzmi to bądź ,.życiowe kłamstwa” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1988; Zysk i S-ka, Poznań 1994), bądź – „życiowe zakłamanie” (Wyd. KAMA, Warszawa 1994). W związku z tym w tekście będę używał obu tych sformułowań. Natomiast w tytule, na życzenie wydawcy, użyto zwrotu „konieczne kłamstwa”.].
Takie życiowe kłamstwo to coś często spotykanego. Oto pewien psychiatra relacjonuje wypowiedź kobiety, zasłyszaną na jakimś przyjęciu’.
Czuję się bardzo blisko związana z rodziną. Kochają mnie i okazują to. Kiedy nie zgadzam się z matką, potrafi rzucić we mnie czymś, co ma pod ręką. Pewnego razu trafił jej się nóż i trzeba było mi założyć dziesięć szwów na nodze. Kilka lat później ojciec chciał mnie udusić, bo zaczęłam chodzić z chłopakiem, który mu nie przypadł do gustu. Naprawdę bardzo się o mnie troszczą.
Mechanizm zaprzeczania, widoczny jak na dłoni w powyższym przykładzie, to niezawodny wskaźnik zakłamania. Kiedy brutalność faktów jest zbyt oczywista, by je zignorować, zmienia się ich wymowę. Kłamstwo pozostaje nie zdemaskowane dzięki przemilczeniom, wykrętom, zaprzeczaniu w żywe oczy, w czym solidarnie uczestniczy cała rodzina. Zmowę podtrzymuje odwracanie uwagi od przerażających prawd albo owijanie ich w bawełnę, żeby się można było z nimi pogodzić. Pewien terapeuta zajmujący się rodzinami z takimi problemami, jak stosunki kazirodcze lub alkoholizm, w następujący sposób opisuje funkcjonowanie życiowego zakłamania:
Bagatelizuje się wszelkie aluzje do prawdziwej natury problemu, wyśmiewa się je, pokrętnie wyjaśnia, nie nazywa się rzeczy po imieniu. Ogromną rolę w bagatelizowaniu tego, co się naprawdę dzieje, odgrywa język, czyli słowa. By ukryć rzeczywistą naturę zjawisk, nagminnie używa się eufemizmów. Określenia: „lubi wypić”, małżeńskie
„Nieporozumienie” lub „surowa dyscyplina” mogą oznaczać alkoholizm, bicie żony lub maltretowanie dzieci. Mówi się o „drobnym wypadku” w celu wytłumaczenia siniaków i złamań, gdy mamy do czynienia z przemocą w rodzinie. Twierdząc: „zaszkodziło mu”, usprawiedliwia się zachowanie po nadużyciu alkoholu.
Pewien człowiek, którego ojciec był alkoholikiem, ujął to tak: „W naszej rodzinie obowiązywały dwie wyraźne reguły: pierwsza, że wszystko jest w porządku, i druga, że nikomu ani słowa”.
A oto przykład innego rodzaju. Jesse Jackson, wspominając dzieciństwo w Karolinie Południowej, opowiada następującą historię o spotkaniu z mężczyzną imieniem Jack, białym właścicielem miejscowego sklepiku spożywczego.
Tego dnia śpieszyłem się wyjątkowo, ponieważ przed sklepem czekał na mnie mój dziadek, który dał mi parę groszy na herbatniki czy coś innego. Wewnątrz znajdowało się ośmiu czy dziesięciu czarnych, a ja powiedziałem: „Jack, poproszę herbatniki”. On w tym czasie kroił mortadelę czy coś tam. Zagwizdałem, żeby zwrócić jego uwagę. Nagle rzucił się na mnie z pistoletem. Wycelował w głowę i powiedział: „Nigdy więcej na mnie nie gwiżdż!”. Moją uwagę zwróciło to, że pozostali czarni w sklepie zachowywali się tak, jakby tego nie widzieli. Krzątali się wśród półek. Strach głęboko zapuścił w nich korzenie. Ja bałem się nie tyle pistoletu, ile tego, co zrobi mój ojciec. Wrócił właśnie z frontu drugiej wojny światowej, wiedziałem, że jest porywczy, a na dodatek miał umysł otwarty dzięki kontaktowi z Europą w czasie wojny. Narastał w nim sprzeciw wobec panującego systemu. Wiedziałem, że jeśli ojciec się o tym dowie, to albo zabije Jacka, albo sam zginie. Tak więc stłumiłem to przeżycie. Dopiero wiele lat później wyszło na jaw. Ale tak się żyło w naszej „strefie okupowanej”.
W pewnym sensie drugą stronę medalu przedstawia Barney Simon, południowo-afrykański dramaturg, kiedy snuje refleksje na temat niewypowiedzianych prawd o apartheidzie. Jeśli w Ameryce Północnej Murzyni tłumią gniew przeciwko białym, to w Afryce Południowej biali muszą tłumić ciepłe uczucia wobec czarnych.
Wszyscy biali mieszkańcy Afryki Południowej mieli w dzieciństwie murzyńskie nianie. Pamiętam tę, która służyła u nas w domu, Rose… Pierwsze kilka lat życia spędza się na plecach czarnej kobiety. Spędza się je z policzkiem przytulonym do jej karku. Słucha się jej piosenek, jej języka. Chodzi się z nią do parku i siaduje wśród innych czarnych – jak ona – kobiet. Wchodzi się do jej pokoju i może nawet zastaje tam jej kochanka. Poznaje się nawzajem, blisko, intymnie. Ale w końcu przychodzi moment, kiedy Afryka Południowa mówi ci, że ta bliskość jest czymś wstrętnym, jest zbrodnią, gorzej niż zbrodnią – grzechem. Każe ci się wyrzucić z pamięci to, czego się dowiedziałeś.
* Jesse Jackson (ur. 1941), amerykański polityk znany z działalności na rzecz Murzynów, wybitny mówca. Bez powodzenia starał się o nominację Partii Demokratycznej na kandydata w wyborach prezydenckich w USA w latach 1984 i 1988.
Historia wojen i wojskowości to bogata kopalnia przejawów tego, co próbuję uchwycić, weźmy na przykład wypadki jawnej odmowy przyjęcia do wiadomości prawdy.•   W czasie pierwszej wojny światowej, na tydzień przed pierwszym niemieckim atakiem gazami bojowymi, pewien niemiecki dezerter przyniósł ostrzeżenie, że taki atak ma nastąpić. Pokazywał nawet ochronne maski, które zostały wydane siłom niemieckim. Francuski dowódca uznał doniesienie za absurdalne i zmyl głowę łącznikowi za to, że zameldował się z pominięciem drogi służbowej.
•   W czasie drugiej wojny światowej doniesiono Hermannowi Goringowi, że nad jednym z miast niemieckich zestrzelono aliancki myśliwiec, pierwszy, który znalazł się tak daleko od linii frontu. Oznaczało to, że alianci dysponują nowym myśliwcem dalekiego zasięgu, będącym w stanie konwojować bombowce nad terytorium Niemiec. Góring, który sam był pilotem, „wiedział”, że to niemożliwe. Jego odpowiedź brzmiała: „Stwierdzam stanowczo, że Akwizgran znajduje się poza zasięgiem myśliwców amerykańskich… W związku z powyższym oficjalnie rozkazuję, że ich tam nie było”.
•   Podczas tej samej wojny, w dniu rozpoczęcia ofensywy niemieckiej na Związek Sowiecki, jednostka ochrony pogranicza wysłała meldunek do kwatery głównej: „Znajdujemy się pod ostrzałem. Co mamy robić?”, na co dowództwo odpowiedziało: „Chyba zwariowaliście”.Następny z kolei przykład, tym razem na znacznie większą skalę, znajdziemy, jeśli rozważymy los ludzkości. „Światowe zapasy broni atomowej – stwierdzono w jednym z artykułów «The Wall Street Journal» – narastają w tempie jednego miliona dolarów na minutę, obecnie liczba głowic przekracza pięćdziesiąt tysięcy”. Równocześnie – według danych Światowej Organizacji Zdrowia – pięćdziesiąt milionów dzieci umiera rocznie z powodu biegunki, największego zabójcy na świecie – a tak łatwego do opanowania za pomocą najprostszych środków higienicznych i przez poprawę odżywiania.
Psychiatrzy ukuli termin „atomowe odrętwienie” na określenie tej masowo obserwowanej niezdolności do odczuwania strachu, gniewu i buntu, adekwatnych do sytuacji, w jaką ludzkość wpędził wyścig zbrojeń. Ludzie zachowują się tak, jakby aplikowali sobie środki znieczulające, jakby niebezpieczeństwo było zbyt ogromne, by się nim przejąć.
Lester Grinspoon, psychiatra, zauważa, że w ramach „atomowego odrętwienia” ludzie „odmawiają przyjmowania informacji, które mogłyby sprawić, że mgliste lęki staną się wystarczająco konkretne, by wymagać od człowieka stanowczego działania”, a także „świadomie unikają wyciągania wniosków z informacji, które do nich dotarły”. Innymi słowy, traktują ten problem, problem nas wszystkich, jakby dotyczył kogoś innego.
Przytoczone przykłady pokazują, jak skutecznie wypaczone postrzeganie może ukrywać bolesną prawdę. We wszystkich cytowanych opisach mamy do czynienia z uspokajaniem przemożnych obaw poprzez wypaczenie postrzegania rzeczywistości.
Postrzeganie to gromadzenie informacji niezbędnych do przeżycia. Niepokój (lęk) to reakcja, która pojawia się, gdy informacje kwalifikowane są jako oznaki zagrożenia. Najciekawsze jest to, że możemy użyć postrzegania do zaprzeczenia zagrożeniu, do łagodzenia niepokoju.
Takie samooszukiwanie się może być pod wieloma względami użyteczne. Pod innymi – nie.
W Związku Sowieckim każde czasopismo miało własnego cenzora. Ale dziennikarze i redaktorzy rzadko mieli do czynienia ze skreśleniami cenzury, pisząc bowiem automatycznie wykonywali robotę za cenzora, z góry przyjmując jego wymagania. Lew Poliakow, rosyjski emigrant, który pracował jako fotoreporter w Związku Sowieckim, opowiada o swoich odwiedzinach w pewnym miasteczku nad Morzem Kaspijskim, gdzie przyjechał jako wysłannik czasopisma dziecięcego. W mieście znajdowały się dwie duże instytucje: ośrodek naukowy i obóz pracy przymusowej. Przyjął go tam miejscowy funkcjonariusz partyjny i powiedział: „Słuchaj, ty jesteś zapracowany i ja jestem zapracowany. Ułatwmy sobie nawzajem robotę. Jak tylko zobaczysz drut kolczasty, po prostu odwróć się do niego plecami i dopiero wtedy rób zdjęcie”.
Inny fotograf-emigrant, Lew Nisniewicz, sfotografował głosowanie w Związku Pisarzy. W kadrze znalazł się agent KGB, który pilnie obserwował, jak członkowie związku głosują. Zdjęcie opublikowano w szeroko czytanej „Litieraturnoj Gazietie”, jednakże postać agenta odcięto, zostali tylko głosujący pisarze, trzymający w górze swoje mandaty. Obraz nasuwał myśl o spontanicznym entuzjazmie, nie dając żadnej wskazówki o innych siłach, które wtedy miały wpływ na członków związku.
Wypadki takiej ewidentnej cenzury są łatwe do rozpoznania. Ale zmiany, jakie zachodzą w naszej świadomości, nie są łatwe do uchwycenia. Niemniej jednak przykład z wykadrowanym zdjęciem jest wyjątkowo trafny jako metafora tego, co się dzieje w naszej psychice. To, na co zwracamy uwagę, znajduje się wewnątrz ram naszej świadomości, to, co zostaje odcięte – znika.
Rama obrazu prowadzi nasz wzrok ku temu, co jest przez nią otoczone, a odwraca od tego, co na zewnątrz. Określa, co jest obrazem, a co nie. Dobra rama tworzy margines, który stapia się z obrazem w ten sposób, że zauważamy tylko to, co jest oprawione, a nie samą ramę.
Podobnie jest z uwagą. To ona określa, co zauważamy, ale jest tak wyrafinowana, że z rzadka tylko uświadamiamy sobie, w jaki sposób zauważamy. Uwaga stanowi ramę wokół tego, co przeżywamy.
Ram się na ogół nie zauważa – z wyjątkiem może pozłacanych barokowych potworności. Ale tak samo jak zła rama kłóci się z oglądaniem, rujnuje obraz, tak zniekształcona uwaga wypacza nasze przeżywanie i wstrzymuje działanie.
Wykoślawiona świadomość może prowadzić do katastrofy. Dyżurnym tematem greckiej tragedii antycznej jest łańcuch fatalnych przypadków, rozpoczęty przez niewielką wadę percepcji na wstępie. Filozof społeczny Hannah Arendt wiele pisała o tym, jak mieszanina oszukiwania samego siebie i wolnej woli pozwala nam wyrządzać zło w przekonaniu, że czynimy dobro.
Skłonność do uśmierzania bólu za pośrednictwem zniekształcania uwagi może być niedomaganiem, na co współczesna wrażliwość jest szczególnie podatna. John Updike w swoim artykule o Kafce formułuje to celnie: „Stulecie, które minęło od urodzenia Franza Kafki, charakteryzowało się ideą «modernizmu» – świadomością nowości, która pojawiła się w dziejach jako coś nowego. W sześćdziesiąt lat po swojej śmierci Kafka ucieleśnia jeden z przejawów tej modernistycznej mentalności: doznanie lęku i wstydu, nie wiadomo skąd się biorące, a więc niemożliwe do ukojenia; poczucie, że wszystko jest nieskończenie trudne, pętające wszelką aktywność; te wrażenia są tak dojmujące i bolesne, jakby system nerwowy odarty ze swoich dawnych osłon konwenansów społecznych i wierzeń religijnych rejestrował każde poruszenie jako dotkliwy cios”.
Ślepe plamki szczególnie kuszą umysły nadwrażliwe na ból. Oferują łatwą pociechę w obliczu bolesnych faktów zarówno wtedy, kiedy źródło owego bólu jest głęboko wewnętrzne, jak na przykład wspomnienia dziecięcej krzywdy albo poranna sprzeczka z małżonkiem, jak i wówczas, gdy jest ono publiczne – tortury i morderstwa popełniane przez dyktatorskie reżimy albo też groza wojny atomowej.
Jakieś filtry selekcjonujące postrzeganie są bezwzględnie konieczne, choćby ze względu na ogromny potok informacji, który w każdym momencie dociera do naszych zmysłów. Kora mózgowa, najnowsza część ludzkiego mózgu, większość swojej energii poświęca na wybieranie z tego potoku. „Prawdę mówiąc – twierdzi neurofizjolog Monte Buchsbaum – filtrowanie czy też radzenie sobie z tym ogromnym nadmiarem informacji, jakim ludzkie oczy, uszy i inne organy zmysłów obciążają ośrodkowy układ nerwowy, jest jednym z głównych zadań kory mózgowej”.
Postrzeganie jest wyborem. Odsiewanie informacji jest więc korzystne. Ale właśnie ta sprawność mózgu czyni go podatnym na deformację tego, co dociera do świadomości po odrzuceniu reszty. Buchsbaum posuwa się do twierdzenia, że różnice między ludźmi, w związku z tym, co odsiewają, „prowadzą do tego, że różne osoby tworzą w swej świadomości całkowicie odmienne obrazy zewnętrznego środowiska, w zależności od tego, jakie nastawienie towarzyszy procesowi przyjmowania i odrzucania sygnałów zmysłowych”.
Skuteczność sposobów, prowadzących do wypaczenia naszego postrzegania, ma daleko idące skutki. Jak ujął to William James: „Moje przeżycia są tym, w czym zgodziłem się uczestniczyć. Tylko to, co zauważam, kształtuje mój umysł”. Ale dodaje też: „Bez selekcji, którą kieruje zainteresowanie, nasze doświadczenie byłoby jednym wielkim chaosem”. Według Jamesa uwaga jest aktem woli, wybór tego, co zostanie przyswojone przez umysł, jest wyborem świadomym. Według Freuda tymczasem uwagę kształtują siły psychiki nieświadomej, krainy znajdującej się poza zasięgiem dyktowanych wolą decyzji.
Obaj, James i Freud, mieli częściowo rację. Uwagę modyfikują zarówno siły świadome, jak i nieświadome. Niektóre z nich nie szkodzą nam, na przykład ograniczenia pojemności, ustanowione przez konstrukcję psychiki. Niektóre mają dla nas zasadnicze znaczenie, jak skłonność do zwracania uwagi na bodźce najsilniejsze i aktualne. Inne modyfikacje uwagi – co postaram się wykazać – mogą się obracać przeciwko nam. Najważniejszą z nich jest samooszukiwanie się spowodowane wymianą typu „coś za coś” między lękiem a uwagą.

HANDEL WYMIENNY

 

Wymiana, polegająca na tym, że płacimy zniekształceniem świadomości za poczucie bezpieczeństwa, stanowi – w moim przekonaniu – zasadę, wokół której skupia się ludzka aktywność w rozmaitych dziedzinach i na wielu poziomach organizacji życia. Moim zamiarem jest naszkicować to powiązanie między uwagą a lękiem, które uznaję za element skomplikowanej sieci wplecionej w funkcjonowanie mózgu, strukturę naszej psychiki i tkankę życia społecznego.
Pragnę się skoncentrować na tym, w jaki sposób napływają informacje i jak ten potok jest zniekształcany przez współgranie bólu i uwagi. Dostrzeżenie związku między bólem a uwagą nie jest osiągnięciem nowym. Freud dawno temu rozpracował go z właściwą sobie błyskotliwością. Jednakże współczesne badania i poglądy, zwłaszcza w dziedzinie przetwarzania informacji, oferują bardziej dopracowaną koncepcję wewnętrznej dynamiki procesów psychicznych, koncepcję, którą daje się rozciągnąć na funkcjonowanie życia grupowego i rzeczywistości społecznej.
Ani Freud, ani żaden inny współczesny mu badacz psychiki ludzkiej nie byli w stanie dokonać tego przeskoku na wyższe poziomy organizacji, ponieważ dopiero w ostatnich dekadach psychologia poznawcza wypracowała model funkcjonowania umysłu, model, dużo bardziej szczegółowy i oparty na znacznie solidniejszych podstawach, niż to było w przeszłości. Model ten pozwala nam wreszcie pojąć, jak kształtuje się nasze przeżywanie i jakie ukryte siły rzeźbią osobistą i społeczną rzeczywistość.
Obszar rozciągający się od mechanizmów psychicznych do funkcjonowania życia społecznego to dziedzina, w którą będziemy się zagłębiać w tej książce. Nasza podróż rozpocznie się jednakże na poziomie znacznie bardziej podstawowym: od układu funkcjonalnego odczuwania bólu przez nasz mózg. Na poziomie neurofizjologii kryje się podstawowy model tego handlu wymiennego między bólem a uwagą. Mózg, jak się przekonamy, dysponuje zdolnością znoszenia bólu poprzez maskowanie jego żądła, ale za cenę ograniczenia pola świadomości.
Ta sama zasada powtarza się na każdym następnym poziomie zachowań ludzkich: w mechanizmach psychicznych, w strukturze charakteru, w życiu zbiorowym, w społeczeństwie. W każdej z tych sfer rodzaj „bólu”, który jest odgradzany od świadomości, staje się coraz bardziej wyrafinowany, od stresu i lęku, przez bolesne tajemnice do zagrażających bądź niewygodnych faktów z dziedziny życia społecznego.

Podsumowując, moje tezy obracają się wokół następujących przesłanek:
•   Psychika aktywnie chroni samą siebie przez przytępianie uwagi.
•   Mechanizm ten wytwarza ślepą plamkę: strefę wyłączonej uwagi i samooszukiwania
się.
•   Ślepe plamki istnieją na każdym z głównych poziomów organizacji zachowań ludzkich, od psychicznego do społecznego.

Niniejsza książka podzielona jest na sześć części.

Pierwsza z tych części to zarys handlu wymiennego między uwagą a bólem, pokazujący tę współzależność na poziomie funkcjonowania mózgu i sposobu, w jaki psychika radzi sobie z lękiem i stresem. Neurofizjologiczne mechanizmy tej wymiany wykorzystują wytwarzane w mózgu substancje z grupy opioidów, „morfiny mózgowej”, która osłabia wrażenie bólu i przytępia uwagę. Analogią tego fizjologicznego handlu jest mechanizm psychologiczny polegający na łagodzeniu lęku przez stępienie uwagi.

Część druga wypracowuje model funkcjonowania psychiki. Jego zadaniem jest ukazać mechanizmy umożliwiające ów handel wymienny między uwagą a bólem. Przedstawione są tu dwie zasadnicze koncepcje: pierwsza głosi, że nieświadomość odgrywa zasadniczą rolę w funkcjonowaniu psychiki, a druga – że umysł upakowuje informacje w „schematy poznawcze” czy „szablony”, coś w rodzaju kodu reprezentującego doświadczenie życiowe. Schematy poznawcze operują poza naszą uwagą, w nieświadomości. Ich zasadnicze zadanie polega na kierowaniu świadomości (uwagi) w stronę bodźców w danym momencie najistotniejszych, a ignorowaniu reszty. Jednakże gdy na schematy te ma wpływ lęk przed informacjami bolesnymi – tworzą się „ślepe plamki” w uwadze.

Część trzecia pozwala nam ujrzeć psychiczne mechanizmy obronne – te sztandarowe przykłady samooszukiwania się – w nowym świetle płynącym z przedstawionego modelu funkcjonowania umysłu. Część ta w nowy sposób przedstawia procesy psychiczne, kształtowane powiązaniami między uwagą a schematami poznawczymi, i ukazuje jak – poprzez samą strukturę psychiki – niedostrzeganie bolesnych prawd chroni nas od lęku.
Gdy takie łagodzenie bólu przez niedostrzeganie bolesnych prawd stanie się nawykiem, wówczas zaczyna wpływać na charakter człowieka.

W części czwartej przyjrzymy się, w jaki sposób nawyki unikania lęku wskutek przytępienia uwagi są przekazywane z rodziców na dzieci. W trakcie kształtowania się osobowości zaczynają dominować określone zestawy mechanizmów obronnych, a wraz z nimi „ślepe plamki” i wynikające z tego samooszukiwanie się.
Część piąta opisuje życie w grupie, używając przykładu elementarnego – rodziny. Pokazuje, w jaki sposób wspólne schematy poznawcze dyrygują dynamiką procesów zachodzących w grupie. Odbywa się tu ten sam handel wymienny „ból-uwaga”, wykrawając „ślepe plamki” w zbiorowym polu widzenia grupy.

W części szóstej korzystamy z tego samego modelu, by rozpoznać społeczną konstrukcję rzeczywistości. Wspólne schematy poznawcze funkcjonują w życiu społecznym, tworząc „uzgodnioną” rzeczywistość. Ta rzeczywistość społeczna jest usiana „dziurami informacyjnymi”, którym zaprzecza się na mocy cichej zmowy. Łatwość powstawania takich społecznych „ślepych plamek” wynika z budowy umysłów poszczególnych jednostek. Ceną, jaką płaci za to społeczeństwo, są kolektywne złudzenia.

Nasza wyprawa to wyprawa zwiadowcza. Dokonamy po drodze rozpoznania terenu w rozmaitych dziedzinach przeżywania. Rzucimy okiem na obszary, do których mam nadzieję powrócić, by sporządzić ich dokładniejsze mapy. Do czytelników-niespecjalistów zwracam się z prośbą o wyrozumiałość i cierpliwość dla moich wywodów. Lektura ich będzie zapewne wymagała niekiedy wysiłku. Żywię jednakże nadzieję, że pilny czytelnik zostanie wynagrodzony lepszym zrozumieniem swoich własnych przeżyć.
Fachowców, którzy wezmą do ręki tę pracę – kolegów psychologów, specjalistów teorii poznania, neurofizjologów, socjologów i wszystkich tych, w których dziedziny wkraczam – proszę, by mi wybaczyli, jeśli stwierdzą pewną skrótowość w traktowaniu ich dyscyplin. Mając tak ogromny obszar do prześledzenia mogłem tylko musnąć powierzchnię każdej mijanej okolicy. Na przykład nie byłem w stanie wprost odwołać się do prac Rubena Gura i Harolda Sackheima, psychologów, którzy interesowali się rolą samooszukiwania się w zaburzeniach psychicznych, takich jak depresja. Ja podchodzę do tego zagadnienia w sposób zbliżony, jednakże patrzę z innego punktu widzenia.
Próba ekstrapolacji, którą podjąłem – wychodząc z modelu przetwarzania informacji w umyśle i dochodząc do obszarów osobowości, funkcjonowania grupy i rzeczywistości społecznej – nie była dotychczas, z tego, co mi wiadomo, podejmowana przez nikogo innego. Tak więc formułuję tutaj konkretną hipotezę, że nasze przeżywanie jest kształtowane i ograniczane przez handel wymienny „uwaga-ból”. Ów model zachowań ludzkich na wszystkich poziomach organizacji stanowi dla mnie wielkie ułatwienie w wykonaniu zadania. Jednakże równie wielki jest mój niepokój przed prezentacją tak daleko idącej syntezy.
Ta książka nie daje łatwych odpowiedzi (podejrzewam, że ich nie ma) ani nie zapewnia miarki, którą można by zmierzyć samego siebie. Po prostu dostarcza nowej mapy do przeżywania, szczególnie uwypuklając pewne ciemniejsze miejsca. Chodzi w niej o to, jak się rzeczy mają, a nie o to, jak można temu zaradzić. Ufam, że lepsze zrozumienie psychiki, zyskane dzięki ostatnim odkryciom naukowym, umożliwi nam pełniejszy wgląd w osobistą i zbiorową mentalność.
Moją intencją było odsłonić czytelnikowi na moment zasłonę, za którą kryje się to, co dzieje się na marginesie świadomości. Ta zasłona potrafi zakryć przed nami najistotniejsze rzeczy w dziedzinach, na których nam najbardziej zależy: w naszych najgłębszych myślach, naszych najistotniejszych związkach, grupach, z którymi jesteśmy najmocniej związani, w tworzeniu naszej wspólnej rzeczywistości. Chodziło mi o to, by zasygnalizować, że te zasłony istnieją i gdzie ich należy szukać. Ale nie twierdzę, że wiem, jak najlepiej je zerwać i czy w ogóle należy je zrywać.
Kiedy stajemy przed tymi zagadnieniami, mamy do czynienia ze szczególnym paradoksem. R. D. Laing ujął to w swoim „supełku” następująco:
Zasięg naszych myśli i naszych poczynań
ograniczony jest przez to, że nie zauważamy.
A ponieważ nie zauważamy,
że nie zauważamy,
nie jesteśmy w stanie
nic zmienić,
póki nie zauważymy,
że to niezauważanie
kształtuje nasze myśli i uczynki.

George Bateson ukuł wielce adekwatne określenie. Używał słowa dormitive, aby określić pewne zaciemnienie rzeczywistości, niezdolność do widzenia rzeczy takimi, jakimi są. Słówko dormitive wywodzi się z łacińskiego dormire, oznaczającego „spać”.
„Ukradłem to słowo Molierowi – wyjaśnił mi Bateson. – W zakończeniu dzieła Mieszczanin szlachcicem jest fragment w makaronicznej łacinie, przedstawiający komiczną scenę egzaminu ustnego z medycyny. Grupa medyków pyta kandydata: «Dlaczego opium usypia ludzi?», a ten triumfalnie oznajmia: «Ponieważ, uczeni doktorzy, zawiera ono czynnik usypiający (dormitive)». To znaczy, usypia ludzi, bo ich usypia.
Ten neologizm dormitive (albo może po polsku „siła usypiativa”? – przyp. tłum.) byłby tu nadzwyczaj odpowiedni. Kradnąc z kolei słowo Batesonowi, moglibyśmy nim określić siły, które są odpowiedzialne za usypianie marginesów naszej uwagi.
W katalogu czynników, które kształtują nasze postrzeganie, szczególną moją uwagę zwracają „usypiające” ramy, te wypaczenia i skrzywienia narzucone naszej uwadze przez potrzebę bezpieczeństwa. Jeśli uda nam się dostrzec, choć na moment, ramy ograniczające nasze przeżywanie, zyskamy odrobinę więcej wolności, żeby „rozepchnąć” trochę marginesy. Okaże się wtedy, że mamy więcej do powiedzenia o tym, czy chcemy tych ograniczeń narzuconych naszemu myśleniu i działaniu.
Chciałbym w tej książce zadumać się nad naszym wspólnym położeniem: skoro tak łatwo dajemy się ukołysać do snu, jak możemy się ocknąć? Pierwszym krokiem w tę stronę, jak mi się wydaje, jest zauważyć, że śpimy.

Kobiety dwa razy częściej niż mężczyźni doświadczają lęku [niepokoju]

Na ogół to nie niebezpieczeństwo jako takie, lecz groźba niebezpieczeństwa wyzwala reakcję stresową. Podstawową cechą informacji, będącej wyzwalaczem stresu, jest niepewność. Niepewność to system zdalnego ostrzegania, wyzwalacz stanu podwyższonej gotowości, kiedy trzeba sprawdzić, czy istnieje jakieś realne zagrożenie. Trzask gałązki może oznaczać lub nie, że zbliża się drapieżnik. Ale to potomkowie tych małych ssaków naczelnych, które spinały się do działania na trzask gałązki, dożyły dzisiejszych czasów i mogą o tym pisać książki.
Najogólniej biorąc, każde zdarzenie nowe, dotąd niespotykane, każda rzecz niezwykła, niesztampowa wymaga bliższego zapoznania się, niechby tylko przelotnego. Nowe to – z definicji – nieznane. Nowość to niepewność, a niepewność z kolei może być zwiastunem niebezpieczeństwa.
Mózg reaguje na rzeczy nowe podwyższoną gotowością do reakcji stresowej (choć nie wyzwalając jej jeszcze), tak na wszelki wypadek. Reakcja stresowa jest związana z uwagą podwójnym wiązaniem: wzmożona uwaga wyzwala tę odpowiedź, a ośrodki odpowiedzialne za uwagę są pobudzane przez gotowość stresową. Jeśli zagrożenie zostanie potwierdzone, rozwija się pełna reakcja stresowa. Ożywienie, które wywołują rzeczy nowe i nieznane, też wywodzi się z tego mechanizmu: zetknąwszy się z czymś nowym, organizm przygotowuje się do działania reagując stanem niewielkiego podniecenia.
Taka – powszechnie występująca u zwierząt – reakcja zwana jest „reakcją rozpoznawczą”; to kombinacja podwyższonej aktywności mózgu, pobudzonych zmysłów i wzmożonej uwagi. Spokojna czujność kota, który obserwuje ptaka, to właśnie przykład takiej reakcji. Podobnie postępuje człowiek, który zastanawia się, czy szmer za oknem to złodziej, czy kot.
Jeśli zdarzenie, które wyzwoliło reakcję rozpoznawczą, zostało zakwalifikowane jako znane, nie niosące zagrożenia (to tylko kot), mózg i ciało obniża poziom pobudzenia. Lecz jeśli informacja zostanie zakwalifikowana jako zagrożenie (złodziej!), reakcja rozpoznawcza zamienia się w reakcję stresową.
Poziom pobudzenia mózgu zależy od tego, jak duży jest rozziew między tym, co jest spodziewane, a tym, co zostaje stwierdzone. Jeżeli zdarzenie nie wykracza poza normalność, hipokamp – ośrodek w śródmózgowiu – utrzymuje pobudzenie na niskim poziomie; zdarzenie zostaje zarejestrowane, wzięte pod uwagę, ale spokojnie. Hipokamp rejestruje znajomy bodziec, nie „kłopocząc” tym reszty mózgu. Wykonuje codzienny nudny kołowrotek zajęć. Tak jego rolę opisano w jednej z publikacji:

Jeśli witamy kogoś w progu swojego domu, nie musimy świadomie obserwować ścian, framug drzwi i tak dalej, a mimo to zauważamy je nieświadomie i dostosowujemy do nich swoje zachowanie. Co innego, jeśli zdarzy się trzęsienie ziemi – wtedy natychmiast zainteresujemy się świadomie tymi dotąd nieistotnymi bodźcami.

Jak ważną funkcję spełnia hipokamp w takich sytuacjach, widać najwyraźniej u pacjentów, którym operacyjnie go usunięto. Wtedy „każda zmiana w otoczeniu przybiera rozmiary trzęsienia ziemi… Każdy bodziec wdziera się (…) i rozprasza aktywne procesy psychiczne (…) które kierują zachowaniem„. To hipokamp zatem powstrzymuje mózg przed traktowaniem każdego zdarzenia jako alarmu i w ten sposób pozwala rutynie toczyć się poza świadomością .
Podczas reakcji stresowej część obwodu mózgowego, który wyzwala wydzielanie ACTH, przebiega od pnia mózgu przez hipokamp. Te szlaki również uczynniają uwagę. W rezultacie natężenie uwagi i pobudzenie stresowe są ze sobą splecione: pewne steroidy stresowe są uwalniane za każdym razem, gdy mózg wzmaga uwagę powyżej pewnego progu.

(…)

Niektórzy niewidomi – niewidzący wskutek wylewu lub urazu mózgu, a nie z powodu uszkodzenia oka – potrafią zrobić rzecz niewiarygodną. Jeśli umieścić przed nimi przedmiot i zadawać pytania, nie są w stanie odpowiedzieć, co to jest ani gdzie się znajduje. Jeśli poprosić ich, by sięgnęli po ten przedmiot, odpowiedzą, że to niemożliwe, przecież nie widzą. Jeśli jednak ich przekonać, by spróbowali, wydarzy się coś niezwykłego – wezmą przedmiot do ręki z pewnością, która zdziwi ich samych. Ta niezwykła zdolność wynika z tego – jak się okazało na podstawie badań psychologa Anthony’ego Marcela z uniwersytetu w Cambridge – że ludzie ci mają doskonały wzrok, natomiast nie wiedzą, że widzą. Filmując ruchy pacjentów za pomocą ultraszybkiej kamery, Marcel prześledził dokładnie ruchy ich rąk, dłoni i palców podczas chwytania przedmiotów, których świadomie nie widzieli. Jak wykazała analiza filmów, te ruchy były absolutnie precyzyjne.
Jakie jest podłoże tego zjawiska? Neurologiczne wyjaśnienie przedstawia się następująco: uszkodzone fragmenty mózgu tych pacjentów odgrywały rolę w „uprzytomnianiu” sobie obrazów, a nie w widzeniu jako takim. Wzrok tych ludzi jest sprawny, ale to, co widzą oczy, nie dostaje się do tej części mózgu, w którym wrażenia wzrokowe przekazywane są do świadomości. Zdolność chwytania przedmiotów u tych pacjentów wskazuje na niezwykłą cechę psychiki, polegającą na tym, że jedna jej część po prostu wie, co robi, a ta część, która powinna wiedzieć – czyli świadomość – nie ma o tym pojęcia.

Inne doświadczenia przeprowadzone przez Anthony Marcela wykazały, że także u ludzi, którzy nie ulegli urazom, umysł może o czymś wiedzieć, a nie być świadomym tego, co wie. Marcel dokonał tego odkrycia przypadkiem, kiedy zajmował się badaniami umiejętności czytania u dzieci. Wyświetlał na ekranie słowa, czasami tak krótko, że badane dzieci nie były w stanie ich przeczytać. Kiedy jednak prosił je, żeby zgadywały, jakie słowa wyświetlano, zaskoczyła go częstość „inteligentnych błędów” – dzieci podawały słowa blisko powiązane znaczeniowo z tymi z migawek, na przykład „dzień” zamiast „noc”. Zaintrygowany tym, zaczął badać to zjawisko metodycznie. Rzucał na ekran wyraz niekiedy tylko przez tysięczne części sekundy, za krótko, by badani nawet wiedzieli, że zobaczyli słowo. Potem podawał parę wyrazów, z prośbą o wybór tych, które miały znaczenie albo wygląd podobny do obrazu, który mignął. Jeśli na przykład nie dostrzeżonym wyrazem na ekranie było określenie book (książka), to wyrazem podobnym z wyglądu byłoby pojęcie look (spojrzenie), a spokrewnionym znaczeniowo – read (czytać). Mimo że badani kompletnie nie orientowali się, jakie słowo pojawiło się na ekranie, zgadywali z dokładnością około dziewięćdziesięciu procent, co jest wynikiem niebywałym, jeśli uwzględnić, iż nie zdawali sobie oni w ogóle sprawy, że widzieli jakieś słowo.
Zjawisko, które ujawniło się w tych doświadczeniach, Marcel nazwał „nieświadomym czytaniem”. Jest ono – podobnie jak zdolność chwytania przedmiotów przez niewidzących – niewytłumaczalne, jeśli wyznaje się obiegowy pogląd na temat psychiki. Ale współcześni badacze przyjęli dość radykalne założenie: duża część, a nawet większość ważnych czynności psychicznych zachodzi poza świadomością.
Słuszność tej tezy wspiera się na dwóch faktach, a mianowicie pojemności kanału świadomego, czyli ilości informacji, jaką może przechować pamięć krótkotrwała, oraz zdolności psychiki do funkcjonowania poza świadomością. Z badań psychologów poznawczych wynika, że pojemność pamięci krótkotrwałej wynosi „siedem plus/minus dwa”,
jak brzmiał tytuł słynnej publikacji George’a Millera na ten temat. Miller opierając się na szczegółowym przeglądzie danych z badań uznał, że człowiek jest w stanie zapamiętać mniej więcej siedem „jednostek”  pamięciowych. „Jednostka” to taka część informacji, którą zapamiętuje się naraz jako całość, na przykład cyfra albo litera. Dlatego zapamiętamy bez większego kłopotu sześcio- czy nawet siedmiocyfrowy numer telefonu. A co z dłuższymi numerami, zawierającymi na przykład kod kierunkowy? Zapamiętamy je pod warunkiem, że kilka cyfr połączy się w jedną jednostkę, np. „22″ jako „kierunkowy do Warszawy”.
Późniejsze badania Herberta Simona wskazują, że pojemność tego kanału może być jeszcze mniejsza: pięć plus/minus dwie jednostki. Skoro pole świadomości ma tak małą pojemność, a wszelka informacja musi przez nie przejść, aby dostać się do pamięci długotrwałej, to znaczy, że mamy do czynienia z bardzo wąskim gardłem. Bogactwo informacji wpływających do wejścia jest ogromne, Przejście do wąziutkiego pola świadomości wymaga więc niezwykle gęstego sita informacyjnego.
A jednak nie wszyscy teoretycy zgadzają się z poglądem, że umysł musi odrzucać tak wiele informacji. Niektórzy psychologowie – wśród nich wiedzie Ulric Neisser – uważają, że w ogóle nie istnieje zjawisko ograniczonej pojemności. Poglądom Neissera dostarczyła amunicji Gertruda Stein.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia Gertruda Stein, zanim stała się znaną postacią literacką Paryża, studiowała psychologię na Uniwersytecie Harvarda u Williama Jamesa. Pod jego kierunkiem Stein wraz z kolegą-studentem Leonem Solomonsem przeprowadzili sprawdzian pojemności kanału świadomości na wiele dziesiątków lat wcześniej, zanim znalazł on się w psychologicznym modelu umysł.

Oboje fascynowało zjawisko „pisania automatycznego”, które było jedną z przelotnych okultystycznych manii fin de siecle’u. Polega ono na tym, że człowiek trzyma ołówek nad kartką i czeka, żeby ręka zaczęła się poruszać „sama z siebie”. Nie daje jej żadnych świadomych poleceń; jeśli zostanie napisany jakiś tekst, ma on pochodzić z innego źródła niż świadoma psychika. Dla kogoś o zacięciu psychologicznym pismo będzie się wywodziło z nieświadomej części psychiki. Dla kogoś skłonnego do wiary w działanie sił nadprzyrodzonych będzie przekazem ze świata duchów.
Solomons i Stein wykorzystali siebie jako króliki doświadczalne i postanowili nauczyć się automatycznego pisania. Zaczęli od tego, że jedno zapisywało słowa dyktowane przez drugie, równocześnie czytając inny tekst. Na przykład Solomons czytał jakąś historię i w tym samym czasie zapisywał słowa wypowiadane przez Stein. Założyli, że czytanie zajmuje świadomość, natomiast akt pisania pozostaje pod kontrolą tej części psychiki, która leży poza obszarem aktualnej świadomości.
To był początkowy etap treningu. Później udawało im się wykonywać to zadanie równocześnie we dwójkę: oboje naraz czytali na głos różne teksty, pisząc w tym czasie coś innego. Teraz już zamiast pisać pod dyktando, pozwalali dłoni pisać „automatycznie”.

(…)

Nauka nowej umiejętności wymaga skupienia uwagi. Potrzebna jest nieustanna czujność, by sprostać wymaganiom nowego zadania. Czynność jest opanowana wtedy, kiedy da się ją wykonać bez myślenia o niej, całkiem lub prawie całkiem automatycznie. Gdy zostanie zakodowana w pamięci, bodźce, zdarzenia i reakcje, jakie się z nią wiążą, mogą pozostawać niezauważone.
Mistrz nie musi myśleć o krokach, przy których potyka się nowicjusz. Oto dlaczego arcymistrz szachowy José Capablanca, któremu zadano pytanie: „Ile możliwych ruchów rozpatruje pan na szachownicy podczas zastanawiania się nad następnym ruchem?” – odparł: „Jeden. Ten właściwy”.
Dopóki wszystko idzie naprzód płynnie, możemy oddawać się niezliczonym, bezmyślnym równoległym działaniom. Ale jeśli z jednym z tych działań zaczną się jakieś kłopoty, wtedy zagarnie całą naszą uwagę. Inne czynności ulegną spowolnieniu lub ustaną.
Pomyłka sprawia, że nasza uwaga kieruje się na jej naprawienie. W trakcie tego procesu to, co zwykle znajdowało się poza świadomością, wchodzi w pole świadomości i zajmuje je. Innym zadaniom można wtedy poświęcić niewiele uwagi lub nie poświęcić jej wcale.
Zjawisko odwrotne, czyli niemożność poświęcenia uwagi czynnościom normalnie wykonywanym automatycznie, stało się tematem anegdot o roztargnionych naukowcach, których świadoma część psychiki jest tak zajęta myśleniem o odkryciach i wynalazkach, że nie ma w niej miejsca na trywialne sprawy codzienności. Żona Einsteina, Elsa, ubierała go w palto i żegnała się z nim w przedpokoju, gdzie wkładał buty. Nieraz znajdywała go tam po trzech kwadransach, pogrążonego w myślach. Ale jeśli chodzi o większość z nas, to kiedy mamy do czynienia z czynnościami rutynowymi i dobrze opanowanymi, granice uwagi są dość elastyczne i nieświadoma część psychiki dobrze sobie radzi.

(…)

Szwajcarski pionier psychologii rozwojowej Jean Piaget badał, jak zmieniają się te szablony w trakcie rozwoju dziecka. Stwierdził, że rozwój poznania ma charakter kumulatywny. Zrozumienie wyrasta z tego, czego dowiedzieliśmy się wcześniej. Staliśmy się tym, kim jesteśmy, nauczyliśmy się tego, co wiemy, dzięki schematom poznawczym, które nabyliśmy po drodze. Gromadzą się one z czasem; schematy poznawcze, którymi dysponujemy w danym momencie, są produktem końcowym naszego osobistego życiorysu.
Do opisania, jak kształtują się te struktury psychiczne w interakcji ze światem, Piaget korzystał z pojęć „przyswojenie” i „przystosowanie”. Gdy dowiadujemy się nowych rzeczy, nasze schematy zmieniają się. Jako dziecko sądziłem, że każde drzewo, które nie ma liści, jest uschnięte, martwe. Wychowywałem się w Kalifornii i tam ten schemat sprawdzał się zawsze. Kiedy widziałem zdjęcia bezlistnych drzew, uważałem, że to drzewa uschnięte. Potem przeprowadziłem się na Wschód i ze zdziwieniem odkryłem, że drzewa tracą liście na zimę, ale nie usychają. Mój schemat uległ rewizji: drzewo pozbawione liści niekoniecznie musi być uschnięte.
W sytuacji gdy ktoś nie potrafi zrewidować schematu tak, by pasował do faktów, dochodzi do dziwacznych błędów w postrzeganiu. Dla unaocznienia tego problemu Ulric Neisser opowiada anegdotę o człowieku, który trafił do psychiatry, ponieważ uważał, że nie żyje. Po kilku sesjach terapeutycznych psychiatra stwierdził, że pacjent uparcie trzyma się swojego przekonania. W związku z tym pyta go:
– Pan wie, oczywiście, że trupy nie krwawią?
– Jasne, że wiem – odpowiada pacjent.
Psychiatra bierze igłę i wbijają pacjentowi w rękę aż do krwi.
– I co pan na to? – pyta.
– Coś podobnego! – wykrzykuje pacjent. – A jednak trupy krwawią!

Wzorzec jest w pewnym sensie hipotezą, pewnym założeniem określającym,
czym jest to, czego doświadczamy, i jak działa. Schemat, mówiąc słowami psychologa Davida Rumelharta, to „rodzaj nieformalnej, osobistej, nie sformułowanej hipotezy na temat natury zdarzeń, przedmiotów czy sytuacji, w obliczu których stajemy. Zestaw wszystkich schematów, którymi dysponujemy do interpretacji naszego świata, składa się na naszą prywatną teorię na temat natury rzeczywistości” .
Dzięki schematom dowiadujemy się więcej niż tylko to, co niosą zmysłom informacje. Jeśli widzimy samochód, możemy spokojnie przypuszczać, że jest wyposażony w te atrybuty, co zwykle – kierownicę, bak, fotele itd. – mimo że nie widzimy ich bezpośrednio. Podobnie jak w wypadku hipotezy, schemat ucieleśnia założenia, które przyjmujemy za prawdziwe z pełnym zaufaniem. To pozwala nam wyprowadzać wnioski, które wykraczają poza bezpośrednie dowody dostarczane przez zmysły. Takie skróty poznawcze pozwalają nam bezpiecznie żeglować wśród niepewności, z którą mamy najczęściej do czynienia, stawiając czoło światu.
Schematy, podobnie jak hipotezy, mogą się zmieniać. Właśnie poprzez rewidowanie starych i dodawanie nowych schematów gromadzimy wiedzę. Schematy to hipotezy, które podlegają weryfikacji. Kiedy znajdziemy się w sytuacji niepewnej, dwuznacznej, przywołujemy schematy, żeby ją wyjaśnić. Każdy schemat, z którym wychodzimy, jest równocześnie sprawdzany – czy trafnie dobrany, czy dobrze pasuje.
Do schematów, z których korzystamy, mamy na ogół pełne zaufanie. Ale kiedy dostrzegamy jakąś drobną rozbieżność – na przykład widzimy w tłumie twarz, chyba znajomą, ale nie jesteśmy o tym do końca przekonani – wtedy sprawdzamy dopasowanie schematu, biorąc pod uwagę większą liczbę dowodów, podobnie jak to robią naukowcy z hipotezami: Czy to może być ona? Czy może być tutaj teraz? Czy z bliska też wygląda jak ona? Czy ma te same ruchy, ubiera się jak ona? Te wszystkie pytania to małe sprawdziany hipotezy „To ona”.
Odmianą schematów poznawczych są stereotypy. Oto relacja Susan Fiske, psychologa poznawczego, o jej własnym stereotypie dotyczącym robotników pracujących w zakładach metalurgicznych. Można się z niej dowiedzieć wiele o dynamice schematów poznawczych.

Kiedy przeprowadziliśmy się do Pittsburgha, zetknęłam się z nowym stereotypem (…) stereotypem „robociarza”. Robociarz to archetyp hutnika. Robociarz to – według tego szablonowego obrazu – kobieta lub mężczyzna, lecz zawsze twardziel; niezależnie od płci – sprośny. Robociarz zawsze pije piwo Iron City, ogląda wszystkie mecze Hutnika Pittsburgh, chodzi w trykotowej koszulce niezależnie od pogody. (…) Mój stereotyp robociarza tkwi we mnie jako abstrakcyjny przykład pewnego gatunku, nie jako zbiorowy obraz wszystkich hutników, których kiedykolwiek poznałam, chociaż ten stereotyp zawiera w sobie także pewne konkretne przykłady. Mam tendencję do ignorowania informacji, które nie przylegają do tego stereotypu (…) mam tendencję przypominać sobie jedynie informacje, które są z nim zgodne. (…) Robociarz, który czyta „Hustlera”.

Schematy dotyczą zarówno ogromnych sfer, jak i szczególików; funkcjonują na wszystkich poziomach przeżywania, na każdym szczeblu abstrakcji. „Tak jak hipotezy, schematy mogą dotyczyć rzeczy wielkich i drobiazgów – powiada Rumelhart – i reprezentują naszą wiedzę na wszelkich poziomach: od ideologii i kultury, do wiedzy o tym, jak zbudować poprawne zdanie w swoim języku, do znajomości znaczenia konkretnego wyrazu, czy też przyswojenia sobie tego, która litera alfabetu oznacza określoną głoskę”.
Pojęcie schematu jest także schematem. A więc za jego pomocą musimy sobie wyjaśnić to, w jaki sposób wyjaśniamy sobie rzeczy. Schematy organizują naszą wiedzę w czasie jej rozwoju. Jeśli zdamy sobie sprawę, w jaki sposób działają, zrozumiemy rozumienie.

(…)

Prowadzono jeszcze wiele innych badań potwierdzających, że informacja, która nigdy nie dotarła do pola świadomości, mimo to ma silny wpływ na nasze postrzeganie i działanie. Na przykład Howard Shevrin z Uniwersytetu Michigan rejestrował fale mózgowe u studentów-ochotników, którym pokazywał migawki
zawierające słowa lub obrazy. Migawki wyświetlano przez tysięczne części sekundy – zbyt krótko, by badani mogli uświadomić sobie ich znaczenie. Równocześnie ochotnicy mieli na głos wypowiadać nasuwające się im swobodne skojarzenia.
Informacje z migawek wpływały na sposób kojarzenia badanych. Na przykład, kiedy pokazywano im zdjęcie pszczoły, skojarzenia ograniczały się do związanych z nią słów, takich jak: „truteń”, „żądło”, „miód”. Mimo że nie mieli pojęcia, jakie słowo czy obraz im pokazywano, wyraźnie odbierali informację poza świadomością i uruchamiali zgodne z tą informacją schematy poznawcze.
Wyjaśnienia Shewrina pasują dobrze do roboczego modelu umysłu, który opisaliśmy .

Zawsze zdajemy sobie sprawę jedynie z małego ułamka wszystkich bodźców docierających do naszych zmysłów. Zależnie od swoich potrzeb, zainteresowań czy intensywności bodźca czynnie wybieramy to, na co zwracamy uwagę. Jednakże sam proces doboru tematów jest nieświadomy. Mamy wrażenie, że coś nam „wskakuje” w pole świadomości, coś zwraca naszą uwagę, ale za tym „wskoczeniem” kryje się cały złożony i nieświadomy proces. (…) Reasumując, badania uwagi i bodźców podprogowych wykazują, że w naszych mózgach tętnią procesy poznawcze i emocjonalne, poprzedzające świadome poznanie.

(…)

Ernest Hilgard, wybitny badacz hipnozy z Uniwersytetu Stanforda, relacjonuje seans hipnotyczny, który zdarzył się w klasie szkolnej, gdy jednego ucznia-ochotnika zahipnotyzowano i zasugerowano mu, że będzie przez jakiś czas głuchy. Jako „głuchy” ochotnik nawet nie mrugnął na takie dźwięki, jak strzał czy łomot uderzanych o siebie kamieni.
Jeden z uczniów zapytał, czy „jakaś część” hipnotyzowanego nie rejestruje jednak dźwięków, przecież jego uszy najprawdopodobniej funkcjonują w dalszym ciągu. Prowadzący seans wyszeptał do ochotnika:

Jak wiesz, istnieją fragmenty naszego układu nerwowego, wypełniające funkcje, z których nie zdajemy sobie sprawy, na przykład krążenie krwi (…). Mogą także istnieć nieświadome procesy psychiczne, te, które znajdują swój wyraz w (…) snach. Wprawdzie wskutek hipnozy jesteś głuchy, ale być może jakiś twój fragment słyszy mój głos i przetwarza zasłyszane informacje. Jeśli tak jest, chciałbym, żeby podniósł się twój palec wskazujący u prawej ręki na znak, że tak rzeczywiście jest.

Ku konsternacji prowadzącego, palec się uniósł. Zaraz potem zahipnotyzowany uczeń odezwał się spontanicznie mówiąc, że czuje uniesienie palca, ale nie ma pojęcia, dlaczego się tak dzieje, i domagając się wyjaśnienia.
Prowadzący seans uwolnił następnie ochotnika od głuchoty hipnotycznej i zapytał, co jego zdaniem zaszło. „Pamiętam – rzekł ochotnik – że powiedział mi pan, iż będę głuchy, kiedy pan doliczy do trzech, a słuch mi powróci, kiedy położy mi pan rękę na ramieniu. Potem przez chwilę było cicho. Nudziło mi się tak siedzieć, więc zacząłem w myślach rozwiązywać problem statystyczny, nad którym poprzednio pracowałem. Byłem tym zajęty, kiedy nagle poczułem, że unosi mi się palec, i chciałbym prosić o wyjaśnienie tego zdarzenia”.
Hilgard (zakładając prawdomówność badanego) wyjaśnia, że umysł człowieka jest zdolny rejestrować i magazynować informacje poza polem świadomości. W pewnych warunkach można nawiązać kontakt i komunikować się z ową nieświadomą uwagą, ciągle poza polem świadomości danej osoby. Tę szczególną zdolność nazywa Hilgard „ukrytym obserwatorem”.

(…)

Analiza Neissera pokazuje, że pamięć – podobnie jak uwaga – jest podatna na zniekształcenia. Związki między uwagą a wspomnieniami są niezwykle bliskie. Wspomnienia to uwaga w czasie przeszłym – pamiętamy tylko to, co zauważyliśmy. Wspomnienia są więc podwójnie narażone, bo oprócz wstępnych zniekształceń tego, co zauważamy, podlegają wtórnym wypaczeniom podczas przypominania.
„Czy wszyscy tacy jesteśmy? – zapytuje Neisser. – Czy u każdego z nas wspomnienia są spreparowane, poprzekręcane, upozowane, egocentryczne?”. Studium pojedynczego przypadku nie stanowi wystarczającej podstawy, by udzielić wiążącej naukowo odpowiedzi na to pytanie. Mimo to Neisser przypuszcza, że w każdym z nas jest coś z Johna Deana. „Wspomnienia przeorganizowała mu własna ambicja; kiedy nawet stara się powiedzieć prawdę, nie może się powstrzymać, by nie podkreślić roli, jaką odegrał w każdym zdarzeniu. Ktoś inny na jego miejscu mógłby patrzeć na zdarzenia bardziej beznamiętnie, zastanawiać się nad swoimi przeżyciami z większym rozmysłem, relacjonować je wierniej. Niestety, takie cechy charakteru są rzadkością”.
Dean albo wiedział, że nagina prawdę, albo wierzył we własną wersję i sam siebie wprowadzał w błąd. Niezależnie od tego, czy była to obłuda zamierzona, czy mimowolna, rekonstrukcja wydarzeń w jego wykonaniu była doskonałą ilustracją wybiórczego przypominania.

(…)

„Własna przeszłość to narastające brzemię – napisał Bertrand Russell. – Łatwo sobie pomyśleć, że własne emocje były żywsze, niż są obecnie, a umysł bystrzejszy. Jeśli to prawda, to trzeba o tym zapomnieć, a jeśli się o tym zapomni, to prawdopodobnie przestanie być prawdą”. Przemyśleniom Russella odpowiada złowieszcze hasło z Roku 1984 Orwella: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”. A w królestwie psychiki w czyich rękach jest naprawdę przeszłość?
Pamięć jest rodzajem autobiografii, jej autorem jest ja”, wyjątkowo potężny zestaw schematów. Czasami nazywany jaźnią”, ego – jest tym zestawem schematów, który określa, co rozumiemy przez ja”, „sobie”, „mój”, który precyzuje poczucie bycia sobą w świecie.
„Ja” buduje się powoli, od dzieciństwa, i prawdopodobnie jest najbardziej podstawowym zgrupowaniem schematów w naszej psychice. Jego początki biorą się z interakcji między matką a niemowlęciem; rozwój formowany jest przez związki z rodzicami, rodziną, rówieśnikami, z każdym i ze wszystkimi ważnymi ludźmi, znaczącymi wydarzeniami w życiu człowieka. To jaźń kształtuje sposób, w jaki dana osoba filtruje i interpretuje swoje przeżycia, komponuje te wszystkie zmyślenia służące podnoszeniu własnej wartości, jak w przypadkach Deana i Darsee. Robiąc to jaźń ma do dyspozycji całą potęgę i wszystkie narzędzia – także zachęty – władzy w państwie totalitarnym. To jaźń sprawuje funkcję cenzora, dokonując wyboru i skreśleń w strumieniu informacji.

 

Zobacz na: Prawdziwy powód, dla którego twój mąż nie chce się przed tobą otworzyć
Współczesna kobieta usłyszała słowa prawdy i wcale jej się to nie spodobało
Narodziny Feminizmu w 1848 roku, w Seneca Falls, w stanie Nowy Jork