Mogę tolerować wszystko… z wyjątkiem obcej grupy – Scott Alexander

 

Mogę tolerować wszystko… z wyjątkiem obcej grupy

Zniosę wszystko, tylko nie tych spoza mojej bańki.

I.

W The Secret of Father Brown Chestertona pewien uwielbiany arystokrata, który trzydzieści lat wcześniej zabił w pojedynku swojego nic niewartego brata, wraca do rodzinnego miasteczka dręczony wyrzutami sumienia. Wszyscy mieszkańcy chcą mu natychmiast przebaczyć i szydzą z tytułowego księdza, który gotów jest udzielić przebaczenia tylko po przemyśleniu i odprawieniu pokuty. Pouczają go o cnotach miłosierdzia i współczucia.

Później wychodzi na jaw, że ukochany arystokrata wcale nie zabił swojego nic niewartego brata. To nic niewarty brat zabił ukochanego arystokratę i ukradł jego tożsamość. Wtedy mieszkańcy miasteczka chcą go zlinczować albo spalić żywcem, i tylko ksiądz — konsekwentnie — oferuje mu wyważone przebaczenie, uzależnione od pokuty i refleksji nad sobą.

Ksiądz mówi im:

„Wydaje mi się, że przebaczacie tylko te grzechy, które w głębi duszy nie uważacie za grzechy. Przebaczacie przestępcom tylko wtedy, gdy popełniają czyny, które nie są dla was zbrodniami, lecz konwencjami. Przebaczacie konwencjonalny pojedynek tak samo, jak przebaczacie konwencjonalny rozwód. Przebaczacie, bo nie ma właściwie czego przebaczać.”

Dodaje też, że właśnie dlatego mieszkańcy mogą z samousprawiedliwieniem uważać się za bardziej współczujących i wybaczających niż on. Prawdziwe przebaczenie to, które ksiądz musi w sobie pielęgnować, by wybaczyć złoczyńcom jest naprawdę, naprawdę trudne. Fałszywe przebaczenie, którego używają mieszkańcy, by „wybaczać” ludziom, których lubią, jest bardzo łatwe. Dzięki temu mogą się chwalić nie tylko swoją rzekomą łagodnością, ale i tym, że są „lepsi” od tych surowych księży, którzy mają trudność z przebaczeniem i żądają pokuty wraz z nim.

Po namyśle zgadzam się z punktem Chestertona. Istnieje wielu ludzi, którzy mówią „Wybaczam ci”, mając na myśli „Nic się nie stało” i wielu, którzy mówią „To było niewybaczalne”, mając na myśli „To było naprawdę okropne”.

Kwestia tego, czy przebaczenie jest właściwe, jest złożona i nie chcę jej tu roztrząsać. Ale skoro przebaczenie jest powszechnie uznawane za cnotę i wielu ludzi pragnie uchodzić za tych, którzy ją posiadają to sądzę, że uczciwie można powiedzieć: masz prawo nazywać się „wybaczającym” tylko wtedy, gdy potrafisz przebaczyć coś, co naprawdę cię zraniło.

Posługując się przykładem Chestertona: jeśli uważasz, że rozwód jest czymś całkowicie w porządku, nie masz prawa „wybaczać” ludziom ich rozwodów po prostu ich ignorujesz. Ktoś, kto uważa rozwód za rzecz obrzydliwą, może „wybaczyć” rozwód. Możesz wybaczyć kradzież, morderstwo, oszustwo podatkowe albo coś, co naprawdę uważasz za złe.

Z punktu widzenia utylitaryzmu nadal robisz rzecz właściwą nie dręczysz ludzi tylko dlatego, że są po rozwodzie. Możesz zdobyć za to wszystkie możliwe Punkty Użyteczności, jakie chcesz. Ale mówię tylko tyle: jeśli „wybaczasz” coś, na czym i tak ci nie zależy, nie zdobywasz za to żadnych Punktów Cnoty.

(żeby to zilustrować: miliarder, który daje 100 dolarów na cele charytatywne, zdobywa tyle samo Punktów Użyteczności co biedny emeryt, który przekazuje tę samą kwotę, ale ten drugi dostaje znacznie więcej Punktów Cnoty).

Tolerancja również uchodzi za cnotę, lecz cierpi na tę samą chorobę obniżonych oczekiwań co przebaczenie.

Cesarz wzywa przed siebie Bodhidharmę i mówi:

Mistrzu, okazałem tolerancję wobec niezliczonych gejów, lesbijek, biseksualistów, aseksualistów, czarnych, Latynosów, Azjatów, osób transpłciowych i Żydów. Ile Punktów Cnoty zdobyłem za te zasługi?

Bodhidharma odpowiada:
Ani jednego.

Cesarz, zaskoczony i nieco urażony, pyta dlaczego.

Bodhidharma mówi:
A co sądzisz o osobach homoseksualnych?

Cesarz odpowiada:
– Co ty sobie wyobrażasz, że jestem jakimś homofobicznym bigotem? Oczywiście, że nie mam nic przeciwko gejom!

Na to Bodhidharma odpowiada:
Właśnie dlatego nie zdobyłeś żadnej zasługi, tolerując ich!

 

II.

Gdybym miał zdefiniować „tolerancję”, powiedziałbym, że jest to „szacunek i życzliwość wobec członków grupy zewnętrznej”.

A dziś mamy do czynienia z sytuacją niemal bezprecedensową.

Mamy mnóstwo ludzi — jak ów Cesarz — którzy chwalą się, że potrafią tolerować wszystkich z każdej możliwej grupy zewnętrznej, że kochają grupy zewnętrzne, że piszą długie hymny pochwalne na ich cześć, że nie mogą spać po nocach, martwiąc się, że ktoś inny może nie lubić tych grup wystarczająco mocno.

To naprawdę zdumiewające. To całkowite odwrócenie wszystkiego, co dotąd wiedzieliśmy o ludzkiej psychologii. Nikt nie przeprowadzał inżynierii genetycznej. Nikt nie rozdawał w szkołach żadnych świecących pigułek. A mimo to nagle pojawia się cała grupa ludzi, którzy otwarcie promują i bronią swoich grup zewnętrznych im bardziej „zewnętrznych”, tym lepiej.

Co tu się właściwie dzieje?

Zacznijmy od pytania, czym dokładnie jest „grupa zewnętrzna”.

W najnudniejszym sensie, zakładając, że Cesarz jest heteroseksualny, geje należą do jego „grupy zewnętrznej”, to znaczy do grupy, której nie jest członkiem. Ale jeśli Cesarz ma kręcone włosy, to czy osoby z prostymi włosami są jego grupą zewnętrzną? Jeśli imię Cesarza zaczyna się na literę „A”, to czy ludzie, których imiona zaczynają się na „B”, należą do jego grupy zewnętrznej?

Nie, oczywiście, że nie. Rozróżniłbym więc kilka różnych znaczeń pojęcia grupy zewnętrznej, z których jedno oznacza po prostu „grupę, do której nie należysz”, a drugie… coś znacznie mocniejszego.

Chciałbym uniknąć bardzo łatwej pułapki, czyli stwierdzenia, że grupy zewnętrzne tworzą się ze względu na to, jak bardzo ktoś się różni od nas albo jak bardzo jest wobec nas wrogi. Nie sądzę, by to było trafne.

Geny, Memy i Tremy – Susan Blackmore
Na szacunek trzeba sobie zasłużyć – Rian Stone

Porównajmy nazistów z niemieckimi Żydami i z Japończykami. Naziści byli do niemieckich Żydów bardzo podobni: wyglądali tak samo, mówili tym samym językiem, pochodzili z tej samej kultury. Z Japończykami zaś dzieliło ich wszystko: rasa, język, przepaść kulturowa. A jednak naziści i Japończycy dogadywali się całkiem nieźle. Co więcej, narodowi socjaliści byli nawet umiarkowanie pozytywnie nastawieni do Chińczyków, mimo że formalnie toczyli z nimi wojnę. Tymczasem konflikt między nazistami a niemieckimi Żydami z których wielu uważało się po prostu za Niemców, dopóki nie zajrzeli w metryki swoich dziadków, przeszedł do historii i stał się koszmarem świata. Każda teoria „inności” czy wrogości grupowej, która naiwnie zakłada, że naturalną grupą zewnętrzną dla nazistów byli Japończycy czy Chińczycy, jest kompletnie chybiona.

I to wcale nie jest jakiś dziwny wyjątek. Freud pisał o narcyzmie małych różnic, zauważając, że „to właśnie wspólnoty o sąsiadujących terytoriach, spokrewnione na wiele sposobów, toczą ze sobą nieustanne spory i wzajemnie się ośmieszają”. Naziści i niemieccy Żydzi. Północnoirlandzcy protestanci i północnoirlandzcy katolicy. Hutu i Tutsi. Biali i czarni w Republice Południowej Afryki. Żydzi izraelscy i Arabowie izraelscy. Każdy z każdym na obszarze byłej Jugosławii.

Więc co właściwie tworzy grupę zewnętrzną? Bliskość połączona z drobnymi różnicami. Jeśli chcesz wiedzieć, kogo ktoś z byłej Jugosławii nienawidzi, nie patrz na Indonezyjczyków, Zulusów, Tybetańczyków ani żadnych innych egzotycznych i odległych ludzi. Znajdź tę grupę etniczną w byłej Jugosławii, która żyje tuż obok i jest do nich najbardziej podobna i z dużym prawdopodobieństwem trafisz na tę, wobec której od ośmiuset lat kipią nienawiścią.

Co tworzy nieoczekiwaną „grupę wewnętrzną”? W przypadku Niemców i Japończyków odpowiedź jest oczywista, to strategiczny sojusz. W rzeczy samej, wojny światowe wykreowały całe mnóstwo nieoczekiwanych, tymczasowych, pseudoprzyjaźni. Gary Brecher w swoim artykule zauważa, że Brytyjczycy, po wiekach ujarzmiania i pogardy wobec Irlandczyków i Sikhów, nagle potrzebowali żołnierzy irlandzkich i sikhijskich do I i II wojny światowej. Hasło „zmiażdżyć ich pod naszymi butami” błyskawicznie ustąpiło miejsca ckliwym pieśniom o tym, że „nigdy nie było tchórza, tam gdzie rośnie koniczyna”, i niekończącym się peanom na cześć sikhijskiego męstwa na polu bitwy.

Oczywiście, wystarczy lekko podrapać powierzchnię tych peanów, a pod spodem wciąż kipią dawne pokłady pogardy. Ale osiemset lat brytyjskiego ludobójstwa na Irlandczykach i traktowania ich jako istoty podludzkie zamieniło się nagle w uśmiechy i piosenki o koniczynach, gdy tylko Irlandczycy zaczęli wyglądać jak przydatne mięso armatnie w większej wojnie. A Sikhowie, ci ciemnoskórzy mężczyźni w turbanach i z brodami, będący wręcz ucieleśnieniem europejskiego stereotypu „strasznego cudzoziemca”, nagle zostali wychwaleni przez wszystkich, od mediów po samego Winstona Churchilla.

Innymi słowy, grupą zewnętrzną mogą być ludzie, którzy wyglądają dokładnie tak jak ty, a „obcy i przerażający cudzoziemcy” mogą w jednej chwili stać się twoją grupą wewnętrzną, jeśli tylko okaże się to wygodne.

 

III.

 

Istnieją pewne teorie dotyczące ciemnej materii, według których niemal w ogóle nie oddziałuje ona ze zwykłym światem. W takim ujęciu moglibyśmy mieć planetę z ciemnej materii dokładnie na orbicie Ziemi i nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. Może ludzie z ciemnej materii chodzą wokół nas i przez nas, może mój dom znajduje się w samym centrum ogromnego miasta z ciemnej materii, a może zaledwie kilka metrów ode mnie jakiś bloger z ciemnej materii pisze właśnie na swoim komputerze o tym, jak dziwne byłoby, gdyby tuż obok niego znajdował się człowiek ze „zwykłej” materii, którego nie potrafi dostrzec.

Właśnie tak mniej więcej czuję się w stosunku do konserwatystów.

Nie mam tu na myśli tych „zwykłych, widzialnych” konserwatystów, którzy narzekają na rozrośnięte państwo i od czasu do czasu głosują na Romney’a. Tych widuję. Mam na myśli coś innego, powiedzmy kreacjonistów. Według sondaży Gallupa około 46% Amerykanów to kreacjoniści. I nie mam tu na myśli tych, którzy uważają, że Bóg jedynie kierował ewolucją. Mam na myśli ludzi, którzy naprawdę wierzą, że ewolucja to bluźniercze, ateistyczne kłamstwo, a Bóg stworzył człowieka dokładnie takim, jaki jest teraz. To prawie połowa kraju.

A ja nie znam ani jednej takiej osoby w moim kręgu towarzyskim. Nie dlatego, że ich unikam, politycznie jestem raczej na pozycji „żyj i daj żyć innym”, nie odciąłbym od siebie nikogo tylko za jakieś dziwne poglądy. A jednak, choć znam pewnie ze sto pięćdziesiąt osób, jestem dość pewien, że nie ma wśród nich ani jednego kreacjonisty. Jakie są szanse, by to się stało przypadkiem? Połowa do potęgi 150, czyli 1/2¹⁵⁰ = 1/10⁴⁵ — mniej więcej taka, jak trafienie w konkretny atom spośród wszystkich atomów na Ziemi.

Około czterdziestu procent Amerykanów chce zakazać formalnych związków homoseksualnych. Jeśli naprawdę naciągnę szacunki, może dziesięciu z moich stu pięćdziesięciu znajomych zaliczałoby się do tej grupy. To już mniej astronomicznie nieprawdopodobne, szansa wynosi zaledwie jeden do stu kwintylionów.

Ludzie lubią mówić o „bańkach społecznych”, ale to nawet nie zaczyna opisywać tego poziomu odseparowania. Jedyna metafora, która naprawdę tu pasuje, to dziwaczny świat z ciemnej materii.

Mieszkam w okręgu kongresowym, w którym wygrywają Republikanie, w stanie z republikańskim gubernatorem. Konserwatyści z pewnością gdzieś tu są. Jeżdżą po tych samych drogach co ja, mieszkają w tych samych dzielnicach. Ale równie dobrze mogliby być zrobieni z ciemnej materii. Nigdy ich nie spotykam.

Żeby było uczciwie, spędzam dużo czasu w domu, przy komputerze. Przeglądam strony takie jak Reddit. Niedawno pojawił się tam wątek zatytułowany: „Redditorzy przeciwko małżeństwom homoseksualnym, jaki jest wasz najlepszy argument?” Użytkownik, który naprawdę nie rozumiał, jak ktokolwiek może być przeciw, chciał po prostu dowiedzieć się, jak osoby o odmiennym zdaniu uzasadniają swoją postawę. Pomyślał, że może zapytać jedno z największych miejsc w Internecie z dziesiątkami milionów użytkowników.

Szybko okazało się, że… nikt tam właściwie nie był przeciwko małżeństwom homoseksualnym.

Było mnóstwo komentarzy w stylu: „Oczywiście popieram małżeństwa jednopłciowe, ale oto kilka powodów, dla których inni ludzie mogą być przeciw”, kilka innych w rodzaju: „Mój argument przeciwko małżeństwom gejowskim jest taki, że rząd w ogóle nie powinien zajmować się instytucją małżeństwa”, i jeszcze więcej w tonie: „Po co w ogóle zadajesz takie pytanie? Nie istnieje żaden dobry argument, tylko tracisz czas.” W połowie wątku ktoś wreszcie napisał, że homoseksualizm jest „nienaturalny” i pomyślałem, że może w końcu ktoś naprawdę odpowie na pytanie. Ale na końcu dodał: „Ale to nie moja sprawa, żeby decydować, co jest naturalne, a co nie i tak popieram małżeństwa jednopłciowe.”

W całym wątku — 10.401 komentarzy, w wątku specjalnie stworzonym, by wypowiedzieli się przeciwnicy małżeństw homoseksualnych, udało mi się znaleźć dokładnie dwie osoby, które faktycznie się im sprzeciwiły. Obie na samym dole, zaczynające swoje posty od słów: „Wiem, że zaraz zostanę zminusowany do zera za to, co napiszę…”

Ale nie spędzam czasu tylko na Reddicie. Zaglądam też na portal LessWrong (LW).

W zeszłorocznej ankiecie okazało się, że spośród amerykańskich użytkowników LW, którzy utożsamiają się z jedną z dwóch głównych partii politycznych, 80% to Demokraci, a 20% Republikanie, co w porównaniu z niektórymi innymi przykładami wydaje się dość zrównoważone.

Ale to złudzenie nie trwa długo. Praktycznie wszyscy ci „Republikanie” to libertarianie, którzy po prostu uważają Partię Republikańską za „mniejsze zło”. Gdy w ankiecie pojawiła się możliwość zaznaczenia opcji „libertarianin”, tylko 4% użytkowników nadal określało się jako konserwatyści. Ale to wciąż coś, prawda?

Kiedy rozbiłem te liczby na czynniki pierwsze, 3 punkty procentowe z nich to neoreakcjoniści, dziwaczna sekta, która pragnie być rządzona przez króla. Tylko jeden procent zwolenników Lewicy Zachodniej to zwykli, codzienni konserwatyści, wyznający zasady Boga i broni, ale nie Jerzego III, tacy jak ci, którzy zdają się stanowić około połowę populacji Stanów Zjednoczonych.

Jest jeszcze gorzej. Moje lata dorastania spędziłem na uniwersytecie, które o ile były podobny do innych elitarnych uczelni, to miały kadrę i grono studentów w proporcji 90-10 liberalnych do konserwatywnych i możemy się założyć, że podobnie jak Lewica Zachodnia, nawet ci nieliczni konserwatyści to raczej zwolennicy Mitta Romney’a niż zwolennicy zasad Boga i broni. Wiadomości czerpię z vox.com, oficjalnej strony zatwierdzonej przez liberałów. Nawet gdy wychodzę coś zjeść, okazuje się, że moja ulubiona restauracja, California Pizza Kitchen, jest najbardziej liberalną restauracją w Stanach Zjednoczonych.

Zamieszkuję ten sam obszar geograficzny, co dziesiątki konserwatystów. Ale niechcący stworzyłem oburzająco silną bańkę, bańkę 10⁴⁵. Konserwatyści są wokół mnie, a jednak prawdopodobieństwo, że spotkam się z nimi poważnie, jest mniej więcej takie samo, jak prawdopodobieństwo, że jestem tybetańskim lamą.

(Właściwie to mniejsze. Kiedyś tybetański lama przyjechał na moją uczelnię i wygłosił naprawdę fajną prezentację, ale gdyby konserwatysta próbował to zrobić, ludzie protestowaliby i wykład zostałby odwołany.)

 

IV.

 

Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że zupełnie przypadkiem spełniam wszystkie żydowskie stereotypy.

Jestem nerdem, przeedukowany, mam talent do słów, zarabiam dobre pieniądze, dziwne poczucie humoru, rzadko wychodzę z domu, lubię kanapki z delikatesów. Jestem psychiatrą, co jest chyba najbardziej stereotypowym żydowskim zawodem, poza może komikiem stand-upowym czy rabinem.

Nie jestem zbyt religijny. I nie chodzę do synagogi. Ale to też stereotypowo żydowskie!

Wspominam o tym, ponieważ błędem byłoby myślenie: „Cóż, Żyd z definicji to ktoś, kto urodził się z żydowskiej matki. Albo, jak sądzę, oznacza to również kogoś, kto przestrzega Prawa Mojżeszowego i chodzi do synagogi. Ale matka Scotta mnie nie obchodzi i wiem, że on nie chodzi do synagogi, więc nie mogę uzyskać żadnych przydatnych informacji ze świadomości, że Scott jest Żydem”.

Czynniki definiujące judaizm – czytanie Tory, uczęszczanie do synagogi, posiadanie matki – to wierzchołek gigantycznej góry lodowej. Żydzi czasami identyfikują się jako „plemię” i nawet jeśli nie chodzisz do synagogi, nadal jesteś członkiem tego plemienia, a ludzie nadal mogą (statystycznie) wyciągać wnioski na twój temat, znając twoją żydowską tożsamość, na przykład, jakie jest prawdopodobieństwo, że zostaną psychiatrami.

Ostatnia część poruszyła pytanie, skoro ludzie rzadko wybierają swoich przyjaciół, współpracowników i klientów pod kątem poglądów politycznych, to jak dochodzi do tak intensywnej segregacji politycznej?

Podobnie jak „chodzenie do synagogi” jest jedynie czubkiem góry lodowej żydowskiego plemienia, mającego całe mnóstwo charakterystycznych cech, tak samo „głosowanie na Republikanów”, „utożsamianie się z konserwatystami” czy „wiara w kreacjonizm” to jedynie czubek góry lodowej plemienia konserwatywnego, które również ma wiele charakterystycznych cech.

Nieproporcjonalnie wielu moich znajomych to Żydzi, bo poznaję ich, dajmy na to, na konferencjach psychiatrycznych. Segregujemy się nie na podstawie jawnej religii, lecz na podstawie ukrytych cech plemiennych. I w ten sam sposób plemiona polityczne samo-segregują się w zadziwiającym stopniu — w stopniu 1/10⁴⁵, będę to powtarzał do znudzenia — na podstawie swoich nieuświadomionych cech plemiennych.

Ludzie, którzy naprawdę zajmują się tym tematem, rozrysowują całe mapy hipotetycznych plemion i podplemion, ale dla uproszczenia trzymajmy się dwóch i pół.

Czerwone Plemie (Red Tribe) jest najklasyczniej definiowane przez konserwatywne poglądy polityczne, silne ewangeliczne przekonania religijne, kreacjonizm, sprzeciw wobec małżeństw jednopłciowych, posiadanie broni, jedzenie steków, picie Coca-Coli, jeżdżenie SUV-em, oglądanie dużej ilości telewizji, uwielbianie futbolu amerykańskiego, ostentacyjne oburzanie się na terrorystów i komunistów, wczesne małżeństwo, wczesny rozwód, krzyczenie „USA IS NUMBER ONE!!!” i słuchanie muzyki country.

Niebieskie Plemie (Blue Tribe) jest najklasyczniej definiowane przez liberalne poglądy polityczne, ogólny agnostycyzm, popieranie praw osób LGBT, przekonanie, że broń palna to barbarzyński relikt, jedzenie rukoli, picie wyszukanej wody butelkowanej, jeżdżenie Priusami, czytanie dużej ilości książek, wysoki poziom wykształcenia, wyśmiewanie futbolu amerykańskiego, niejasne poczucie, że „powinno się lubić piłkę nożną”, ale bez faktycznego zaangażowania, ostentacyjne oburzanie się na seksistów i bigotów, późne zawieranie małżeństw, ciągłe wskazywanie, jak bardzo cywilizowana jest Europa w porównaniu z Ameryką, oraz słuchanie „wszystkiego oprócz country”.

(Istnieje też częściowo uformowana próba wydzielenia Szarego Plemienia (Grey Tribe), definiowanego przez libertariańskie poglądy polityczne, ateizm w stylu Dawkinsa, lekką irytację, że temat praw gejów w ogóle się pojawia, dietę paleo, picie Soylentu, zamawianie przejazdów przez Ubera, czytanie dużej liczby blogów, nazywanie futbolu amerykańskiego „sportsballem”, ostentacyjne oburzanie się na „wojnę z narkotykami” i inwigilację NSA oraz słuchanie muzyki filk. Ale na potrzeby obecnej dyskusji to tylko dygresja, bo w praktyce można ich bezpiecznie zaliczyć do Niebieskiego Plemienia.)

Uważam, że te „plemiona” okażą się jeszcze silniejszymi kategoriami niż same poglądy polityczne. Harvard może mieć stosunek 80:20 w kwestii Demokratów do Republikanów, 90:10 w kwestii liberałów do konserwatystów, ale może to być 99:1 w kwestii Niebieskich do Czerwonych.

To właśnie te liczne, liczne różnice między plemionami wyjaśniają, dlaczego bańka filtrująca jest tak potężna, czy wspominałem już, że segreguje ludzi z siłą 1 na 10⁴⁵? Nawet w czymś tak pozornie apolitycznym jak pójście na kolację do California Pizza Kitchen albo Sushi House, ograniczam się do kręgu ludzi, którzy lubią urocze rzemieślnicze pizze lub wyszukane zagraniczne jedzenie, czyli klasyczne cechy Niebieskiego Plemienia.

Czy te plemiona opierają się na geografii? Na rasie, pochodzeniu etnicznym, religii, IQ, albo na tym, jakie kanały telewizyjne oglądałeś jako dziecko? Nie wiem.

Częściowo z pewnością chodzi o geny, szacunki mówią, że wpływ genetyki na poglądy polityczne wynosi od 0,4 do 0,6. Dziedziczność poglądów na temat praw gejów waha się od 0,3 do 0,5, co, co zabawne, czyni je trochę bardziej dziedzicznymi niż sama homoseksualność.

(dla ciekawych prób przełożenia tego na bardziej precyzyjne pojęcia, takie jak „tradycjonalizm”, „autorytaryzm” i „faworyzowanie grupy własnej”, oraz określenia ich obciążenia genetycznego – zobacz tutaj. Dla prób powiązania konkretnych genów, które okazują się być głównie receptorami NMDA – zobacz tutaj)

Ale nie sądzę, żeby chodziło tylko o geny. Dzieje się tu coś jeszcze. Słowo „klasa” wydaje się najbliższym odpowiednikiem, ale tylko wtedy, gdy używa się go w wyrafinowanym, fussellowskim sensie z Guide Through the American Status System, a nie w nudnym znaczeniu „inna nazwa na to, ile zarabiasz”.

Na razie możemy po prostu przyjąć je jako twardy fakt, jako wiele współistniejących społeczeństw, które równie dobrze mogłyby być zrobione z ciemnej materii, biorąc pod uwagę, jak niewiele ze sobą wchodzą w interakcje – i przejść dalej.

 

V.

 

Najgorsza reakcja, jaką kiedykolwiek wywołał któryś z moich wpisów na blogu, nastąpiła po tekście o śmierci Osamy bin Ladena. Pisałem o rasie, płci, polityce i Bóg wie czym jeszcze, ale to właśnie ten wpis wywołał największe oburzenie.

Nie napisałem wprost, że cieszę się z jego śmierci. Ale niektórzy tak to zinterpretowali i zaraz posypały się komentarze, maile i wiadomości na Facebooku: jak mogę się cieszyć ze śmierci innego człowieka, nawet jeśli był złym człowiekiem? Każdy, nawet Osama, jest człowiekiem i nigdy nie powinniśmy radować się ze śmierci bliźniego.

Jeden z komentujących napisał:

„Jestem zaskoczony twoją reakcją. Spośród wszystkich ludzi, których przelotnie śledzę w internecie (czyli na LiveJournal i Facebooku), jesteś pierwszym z grupy „inteligentnych, rozsądnych i refleksyjnych”, który po prostu, bez zastrzeżeń, cieszy się z tego wydarzenia, zamiast jak jakieś 90% innych być raczej zniesmaczonym reakcją tłumu.”

Ten komentator miał rację. Spośród „inteligentnych, rozsądnych i refleksyjnych” ludzi, których znałem, dominującą emocją było wyraźne oburzenie na to, że ktoś mógł się cieszyć ze śmierci bin Ladena. Szybko się więc wycofałem i powiedziałem, że nie tyle się cieszę, co raczej czuję ulgę i zaskoczenie, że to wreszcie za nami.

I naprawdę wtedy wierzyłem, że odkryłem w ludziach coś nieoczekiwanie dobrego, że wszyscy, których znałem, byli tak ludzcy i współczujący, że nie potrafili cieszyć się nawet ze śmierci kogoś, kto nienawidził ich i wszystkiego, w co wierzyli.

A potem, kilka lat później, umarła Margaret Thatcher. I na mojej tablicy na Facebooku, zapełnionej tymi samymi „inteligentnymi, rozsądnymi i refleksyjnymi” ludźmi, najczęstszą reakcją było cytowanie fragmentów piosenki „Ding Dong, The Witch Is Dead” („Ding dong, wiedźma nie żyje”). Inną popularną reakcją było wrzucanie nagrań Brytyjczyków spontanicznie świętujących na ulicach, z komentarzami w stylu: „Chciałbym tam być, żeby móc się przyłączyć”. I w dokładnie tej samej grupie ludzi nie pojawił się ani jeden głos obrzydzenia, ani nawet coś w rodzaju „hej, ludzie, wszyscy jesteśmy przecież istotami ludzkimi”.

Zwróciłem im wtedy delikatnie na to uwagę i w większości dostałem odpowiedzi w rodzaju „no i co z tego?”, połączone z linkami do artykułów dowodzących, że „żądanie milczenia i szacunku po śmierci znanej osoby jest nie tylko błędne, ale wręcz niebezpieczne”.

I to właśnie wtedy coś mi się przestawiło w głowie.

Możesz mówić, ile chcesz, o islamofobii, ale ta grupa moich znajomych, „inteligentnych, rozsądnych i refleksyjnych ludzi” (czyli, według mojej przyjaciółki, członkowie Niebieskiego Plemienia) nie potrafiła zebrać w sobie dość energii, by naprawdę nienawidzić Osamy, nie mówiąc już o muzułmanach jako całości. Rozumiemy, że to, co zrobił, było złe, ale nie czuliśmy wobec niego osobistej złości. Kiedy umarł, byliśmy w stanie bardzo racjonalnie zastosować naszą „lepszą naturę” i odwołać się do dalekiego, moralnego trybu myślenia, według którego nigdy nie należy cieszyć się ze śmierci kogokolwiek.

Z drugiej strony, ta sama grupa absolutnie nienawidziła Thatcher. Większość z nas (choć nie wszyscy) zgodziłaby się, jeśli zapytać wprost, że Osama był gorszym człowiekiem niż Thatcher. Ale jeśli chodzi o faktyczne, instynktowne odczucia? Osama wywołuje odruchową reakcję: „wadliwy człowiek”. Thatcher – „szumowina”.

Zacząłem ten esej od zauważenia, że wbrew temu, co sugerowałby dystans geograficzny i kulturowy, to znienawidzoną grupą zewnętrzną dla nazistów nie byli zupełnie odmienni Japończycy, lecz niemal identyczni Żydzi niemieccy.

I moja hipoteza, wyłożona wprost, brzmi tak: jeśli jesteś częścią Niebieskiego Plemienia, to twoją znienawidzoną grupą zewnętrzną nie jest al-Kaida, muzułmanie, czarni, geje, osoby trans, Żydzi ani ateiści — tylko Czerwone Plemię.

 

VI.

 

„Ale przecież rasizm, seksizm, cisseksizm i antysemityzm to ogromne, wszechogarniające zjawiska społeczne, które są niemal uniwersalne dla całej ludzkości! Chyba nie próbujesz twierdzić, że zwykłe różnice polityczne mogą się z nimi w ogóle równać?”

Jednym ze sposobów, w jaki wiemy, że rasizm jest potężnym, wszechogarniającym czynnikiem społecznym, jest Test Utajonych Skojarzeń (ang. Implicit Association Test). Psychologowie proszą badanych, by szybko określali, czy dane słowa lub zdjęcia należą do pewnych celowo pomieszanych kategorii, na przykład: „albo twarz białej osoby, albo pozytywna emocja” lub „albo twarz czarnej osoby, albo negatywna emocja”. Potem porównują to z innym zestawem, na przykład: „albo twarz czarnej osoby, albo pozytywna emocja” i „albo twarz białej osoby, albo negatywna emocja”. Jeśli badanym przychodzi trudniej (mierzone czasem reakcji) połączyć białych ludzi z negatywnymi rzeczami niż białych z pozytywnymi, oznacza to, że prawdopodobnie mają podświadome pozytywne skojarzenia z białymi ludźmi. Możesz sam spróbować tego testu tutaj.

Oczywiście, słynny wynik testu był taki, że nawet biali ludzie, którzy deklarowali brak jakichkolwiek uprzedzeń rasowych, na poziomie podświadomym mieli pozytywne skojarzenia z białymi i negatywne z czarnymi. Istnieje wiele sporów o to, jak dokładnie interpretować te dane, ale ostatecznie test stał się jednym z głównych dowodów na poparcie obecnego konsensusu, że wszyscy biali ludzie są przynajmniej trochę rasistami.

Tak czy inaczej, trzy miesiące temu ktoś wpadł wreszcie na genialny pomysł, żeby zrobić Test Utajonych Skojarzeń dotyczący partii politycznych i okazało się, że nieuświadomione uprzedzenia partyjne ludzi są o połowę silniejsze niż ich uprzedzenia rasowe. (Bloomberg) Na przykład: jeśli jesteś białym Demokratą, twoja nieświadoma stronniczość przeciwko czarnym (mierzona tzw. d-score) wynosi 0,16, ale nieświadoma stronniczość przeciwko Republikanom – 0,23. Wskaźnik Cohena d dla uprzedzeń rasowych wynosił 0,61, co według podręczników stanowi „efekt umiarkowany”; dla uprzedzeń partyjnych – 0,95, czyli „efekt duży”.

No dobrze, ale przecież rasizm ma realne konsekwencje w prawdziwym świecie. Na przykład w kilku badaniach wysyłano identyczne CV, tylko czasem z fotografią czarnoskórej osoby, a czasem białej i zauważono, że pracodawcy znacznie częściej zapraszali do rozmów fikcyjnych białych kandydatów. Więc jakiś tam test skojarzeń to jednak nie to samo, prawda?

Otóż Iyengar i Westwood postanowili przeprowadzić ten sam test, ale pod kątem partii politycznych. Poprosili uczestników, by zdecydowali, który z kilku kandydatów powinien dostać stypendium (powiedziano im, że decyzja jest autentyczna i dotyczy uniwersytetu, z którym badacze współpracują). Niektóre CV zawierały zdjęcia osób czarnoskórych, inne białych. A część studentów w swoim doświadczeniu wymieniała działalność w Young Democrats of America, inni w Young Republicans of America.

I znów, dyskryminacja ze względu na przynależność partyjną była znacznie silniejsza niż ta związana z rasą. Wielkość efektu rasowego u białych wyniosła tylko 56–44 (i to w odwrotnym kierunku niż przewidywano); natomiast efekt partyjny to około 80–20 u Demokratów i 69–31 u Republikanów.

Jeśli chcesz zobaczyć ich trzeci eksperyment, w którym użyli kolejnej klasycznej metodologii stosowanej do wykrywania rasizmu i który ponownie wykazał, że uprzedzenia partyjne są znacznie silniejsze, to możesz przeczytać cały artykuł naukowy.

Iyengar i Westwood wykonali wyjątkowo dokładną pracę, ale tego rodzaju badania nie są niczym nowym ani przełomowym. Ludzie od dziesięcioleci badają „teorię zgodności przekonań” (ang. belief congruence theory) czyli ideę, że różnice w przekonaniach są ważniejsze niż czynniki demograficzne przy tworzeniu grup „swoich” i „obcych”. Już w 1967 roku Smith i in. prowadzili ankiety w całym kraju i odkryli, że ludzie częściej akceptują przyjaźnie międzyrasowe niż przyjaźnie między osobami o różnych poglądach. W ciągu kolejnych czterdziestu lat obserwację tę powtórzono dziesiątki razy. Przegląd literatury z 2006 roku autorstwa Insko, Moe i Nacoste’a pt. Zgodność przekonań i dyskryminacja rasowa, podsumował wyniki tak:

„Zgromadzona literatura wspiera słabą wersję teorii zgodności przekonań, która stwierdza, że w kontekstach, w których presja społeczna nie istnieje lub jest nieskuteczna, przekonania są ważniejsze niż rasa jako czynnik determinujący dyskryminację rasową lub etniczną. Dowody na rzecz silnej wersji teorii zgodności przekonań (czyli twierdzenia, że w takich kontekstach przekonania są jedynym czynnikiem determinującym dyskryminację rasową lub etniczną) uznano jednak za znacznie bardziej problematyczne.” – Belief congruence and racial discrimination: Review of the evidence and critical evaluation

Jednym z najbardziej znanych przykładów rasizmu jest scenariusz „Zgadnij kto przyjdzie na obiad” czyli sytuacja, w której rodzice są oburzeni, że ich dziecko chce poślubić osobę innej rasy. Instytut Pew przeprowadził na ten temat solidne badania i odkrył, że tylko 23% konserwatystów i zaledwie 1% (!) liberałów przyznaje, że byłoby tym faktem zaniepokojone. Ale badacze z Instytutu Pew zadali też inne pytanie, jak rodzice zareagowaliby, gdyby ich dziecko chciało poślubić kogoś z innej partii politycznej. Tym razem 30% konserwatystów i 23% liberałów przyznało, że byłoby oburzonych. Średnio daje to 12% poziomu „oburzenia” w przypadku rasy i 27% w przypadku przynależności partyjnej, czyli ponad dwukrotnie więcej. Tak, ludzie kłamią w ankietach, ale zaczyna się tu wyłaniać dość wyraźny obraz.

(Dla porównania: na Harvardzie sytuacja jest wyrównana, jest tam więcej czarnoskórych studentów (11,5%) niż konserwatywnych (10%), ale za to więcej konserwatywnych wykładowców niż czarnoskórych wykładowców).

Ponieważ ludzie z pewnością będą z lubością przekręcać to, co mówię, pozwólcie, że nadmiernie podkreślę, czego nie twierdzę. Nie mówię, że członkowie którejkolwiek partii „mają gorzej” niż czarnoskórzy. Nie mówię, że „partyizm” jest większym problemem niż rasizm, ani żadnej z dziesięciu innych głupich rzeczy, o które i tak pewnie zostanę oskarżony. Rasizm jest gorszy od partyizmu, ponieważ dwie partie polityczne są przynajmniej w pewnym stopniu zrównoważone liczebnie i zasobowo, podczas gdy ciężar rasizmu całego kraju spada na garstkę mniej uprzywilejowanych ludzi. To, co mówię, to że postawy psychologiczne leżące u podstaw partyizmu są silniejsze niż te, które leżą u podstaw rasizmu, bez żadnych koniecznych wniosków co do ich skutków społecznych.

Ale jeśli chcemy przyjrzeć się psychologii i motywacjom ludzi, to właśnie partyizm i specyficzna odmiana plemienności, którą reprezentuje, będą wyjątkowo bogatym polem do badań.

 

VII.

 

Podczas każdego cyklu wyborczego, jak w zegarku, konserwatyści oskarżają liberałów o to, że nie są wystarczająco proamerykańscy. I podczas każdego cyklu wyborczego, jak w zegarku, liberałowie odpowiadają na to skrajnie nieprzekonującymi zaprzeczeniami.

„To nie tak, że jesteśmy, no wiesz, przeciwko Ameryce jako takiej. Po prostu… no, wiedzieliście, że w Europie system opieki zdrowotnej jest o wiele lepszy niż u nas? I że mają znacznie niższe wskaźniki przestępczości? No serio, jak oni to robią, że są tacy świetni? A my tu siedzimy i nie potrafimy nawet ogarnąć kwestii małżeństw homoseksualnych… serio, co jest nie tak z krajem, który nie potrafi… Przepraszam, o czym mówiliśmy? A tak, o Ameryce. Jest w porządku. Cesar Chavez był naprawdę fajny. Tak samo inni ludzie spoza głównego nurtu, którzy stali się sławni właśnie dlatego, że krytykowali większość społeczeństwa. To trochę jak bycie wielkim krajem, w tym sensie, że te części Ameryki, które wskazują, jak zła jest reszta, często mają świetne argumenty. Głosujcie na mnie!”

(Przepraszam, nabijam się z was, bo was kocham.)

Kilka lat temu wybuchła spora awantura, gdy – w momencie, gdy stało się jasne, że Obama ma realne szanse na prezydenturę – Michelle Obama powiedziała, że „po raz pierwszy w dorosłym życiu jestem dumna ze swojego kraju.”

Republikanie rzucili się na ten cytat jak sępy, pytając, dlaczego wcześniej nie była dumna, a ona szybko zaczęła się wycofywać, zapewniając, że oczywiście zawsze była dumna, że kocha Amerykę z żarem miliona słońc, i że chodziło jej tylko o to, że kampania Obamy była wyjątkowo inspirująca.

Jak na mało przekonujące zaprzeczenia, to było jedno z lepszych. Ale nikt naprawdę nie miał jej tego za złe. Większość wyborców Obamy prawdopodobnie czuła podobnie. Ja sam byłem wyborcą Obamy i z dumą wspominam swoje Dni Niepodległości z dzieciństwa, kiedy spędzałem je na demaskowaniu ludzi, którzy mieli szczere uczucia patriotyczne. Aaron Sorkin powiedział to najlepiej:

„[Co czyni Amerykę najwspanialszym krajem na świecie?] Nie jest największym krajem na świecie! Jesteśmy siódmi w czytaniu ze zrozumieniem, 27. w matematyce, 22. w naukach ścisłych, 49. pod względem długości życia, 178. w śmiertelności niemowląt, trzeci w medianie dochodów gospodarstw domowych, numer 4 w sile roboczej i numer 4 w eksporcie. Więc kiedy pytasz, co czyni nas najwspanialszym krajem na świecie, nie mam pojęcia, o czym, k**a, mówisz.”

(Inna dobra riposta: „Jesteśmy numerem jeden? Jasne, numer jeden pod względem liczby więźniów, ataków dronów i zmuszania świeżo upieczonych rodziców do powrotu do pracy!”)

To wszystko oczywiście prawda. Ale dziwne jest to, że członkowie Niebieskiego Plemienia tak bardzo się tym interesują, podczas gdy Czerwone Plemienie nigdy tego tematu nie porusza.

(„Jesteśmy numerem jeden? Jasne, numer jeden w poziomie seksualnej degeneracji! No dobra, pewnie numer dwa po Holandii, ale oni są tacy mali, że się nie liczą.”)

Mam przeczucie, że z jakiegoś powodu zarówno Czerwone, jak i Niebieskie Plemienie utożsamiają „Amerykę” z Czerwonym Plemieniem. Zapytaj ludzi o rzeczy „typowo amerykańskie”, a dostaniesz bardzo „czerwoną” listę cech: broń, religię, grille, futbol amerykański, NASCAR, kowbojów, SUV-y, nieokiełznany kapitalizm.

To oznacza, że Czerwone Plemienie czuje intensywny patriotyzm wobec „swojego” kraju, a Niebieskie Plemienie ma wrażenie, że żyje w ufortyfikowanych enklawach głęboko na wrogim terytorium.

Oto popularny artykuł opublikowany w dużym medium: „Ameryka: Gruby, Głupi Naród.” Inny: „Ameryka: Banda Rozpuszczonych, Marudnych Bachorów.” Amerykanie to ignoranci, religijni fanatycy pozbawieni wiedzy naukowej, których „patriotyzm” to w rzeczywistości czysty narcyzm. „Będziecie zszokowani, jakimi ignorantni są Amerykanie” i powinniśmy „winić dziecinnych, głupich amerykańskich obywateli.”

Nie trzeba dodawać, że każdy z tych artykułów został napisany przez Amerykanina i przeczytany prawie wyłącznie przez Amerykanów. Ci Amerykanie najprawdopodobniej czytali je z przyjemnością i ani trochę nie poczuli się obrażeni.

A teraz spójrz na źródła: HuffPo, Salon, Slate. Czy coś je może łączyć?

Po obu stronach słowo „Amerykanin” może być używane albo jako normalne określenie narodowości, albo jako szyfr oznaczający członka Czerwonego Plemienia.

Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe – Andrzej Wronka, Kazimierz Ajdukiewicz, Józef Kossecki

 

VIII.

 

Pewnego dnia zalogowałem się na OKCupid i znalazłem dziewczynę, która wydawała się całkiem fajna. Czytałem jej profil i trafiłem na zdanie:

„Nie pisz do mnie, jeśli jesteś seksistowskim białym facetem.”

I moją pierwszą myślą było: „Zaraz… czyli seksistowski czarny facet byłby w porządku? Dlaczego?”

(Dziewczyna, nawiasem mówiąc, była biała jak śnieg).

Kiedy rozpoczęły się zamieszki w Ferguson, pojawiła się cała masa artykułów z tytułami typu: „Dlaczego biali ludzie nie rozumieją sytuacji w Ferguson”, „Dlaczego białym tak trudno zrozumieć Ferguson”, albo „Biali ludzie, słuchajcie uważnie, pozwólcie, że wam wytłumaczę, o co chodzi w Ferguson”, ten ostatni zaczynał się słowami:

„Media społecznościowe są pełne ludzi z obu stron, którzy wysnuwają założenia i wierzą w to, co chcą wierzyć. Ale to biali ludzie nie rozumieją, o co tu naprawdę chodzi. Pozwólcie, że wyłożę wam to najprościej, jak potrafię […]”

Bez względu na to, jak bardzo uważasz, że Trayvon Martin czy Michael Brown postąpili źle, wszyscy chyba możemy się zgodzić, że nie zasłużyli, by zginąć z tego powodu. Chcę, żebyście, biali ludzie, zrozumieli, skąd bierze się ta złość. Skupiliście się na rabunkach…”

I wtedy, kierowany przeczuciem, sprawdziłem zdjęcia autorów tych artykułów i każdy jeden z nich został napisany przez białą osobę.

Biali ludzie rujnują Amerykę”? – biały. „Biali ludzie wciąż są hańbą”? – biały. „Biali faceci: jesteśmy beznadziejni i przepraszamy”? – biały. „Żegnajcie, marudni biali kolesie”? – biały. „Drodzy uprzywilejowani, heteroseksualni biali faceci, wyrzucam was ze swojego życia”? – biały. „Biali kolesie muszą przestać z Białym Pouczaniem [whitesplaining]”? – biały. „Powód numer jeden, dlaczego Amerykanie są do bani: biali ludzie”? – biały.

Wszyscy widzieliśmy takie artykuły i komentarze. Niektórzy, mniej sympatyczni ludzie, próbują ich używać jako dowodu, że to biali są prawdziwymi ofiarami, albo że media są uprzedzone wobec białych. Inni, życzliwsi i bardziej optymistyczni, widzą w tym oznakę, że niektórzy biali ludzie zyskali pewną samoświadomość i potrafią krytycznie spojrzeć na siebie.

Ale ja uważam, że sytuacja ze słowem „biali” jest bardzo podobna do sytuacji ze słowem „Amerykanie”, może ono oznaczać dokładnie to, co znaczy, albo być szyfrem dla Czerwonego Plemienia.

(z wyjątkiem bloga Stuff White People Like, gdzie słowo „biali” jest oczywiście kodem dla Niebieskiego Plemienia. Nie wiem, ludzie, nie ja to wymyśliłem.)

Wiem, że to mocne stwierdzenie, ale nie byłoby pozbawione precedensu. Kiedy ludzie mówią rzeczy w stylu „gracze są mizoginami”, czy mają na myśli 52% graczy, którzy są kobietami? Albo każdego z 59% Amerykanów, którzy od czasu do czasu grają w gry komputerowe lub wideo? Nie. „Gracz” to szyfr oznaczający Szare Plemienie, tę pół-odłączoną frakcję libertariańskich, technicznie ogarniętych nerdów i wszyscy doskonale wiedzą, o kogo chodzi. To tak, jakby ktoś mówił o „kapeluszach” i miał na myśli Indianę Jonesa. Albo mówił o „młodzieży miejskiej” i chodziło mu o pierwszorocznych studentów NYU. Wszyscy doskonale wiemy, kogo mamy na myśli, gdy mówimy „młodzież miejska” , a fakt, że to młodzi ludzie mieszkający w mieście, ma z tym tylko luźny związek.

I właśnie to twierdzę o słowach takich jak „Amerykanin” i „biały”, one działają dokładnie w ten sam sposób. Bill Clinton był „pierwszym czarnym prezydentem”, ale gdyby Herman Cain wygrał wybory w 2012 roku, zostałby czterdziestym trzecim białym prezydentem. A kiedy wściekły biały człowiek rozwodzi się przez pół godziny nad tym, jak bardzo nienawidzi „białych kolesi”, to wcale nie jest przejaw pokory czy samokrytyki.

 

IX.

 

Wyobraź sobie, że słyszysz, iż liberalny prowadzący talk-show i komik tak bardzo wściekł się na działania ISIS, że nagrał i opublikował wideo, w którym przez dziesięć minut wrzeszczy na nich, przeklinając „fanatycznych terrorystów” i nazywając ich „kompletnymi barbarzyńcami” o „barbarzyńskich wartościach”.

Gdybym to usłyszał, byłbym raczej zaskoczony. Nie pasuje to do mojego wyobrażenia o tym, co zwykle robią liberalni prowadzący talk-show.

Ale historia, o której tak naprawdę się odnoszę, to liberalny komik i prowadzący Russell Brand, który wygłosił dokładnie taką samą tyradę, tyle że nie przeciwko ISIS, a przeciwko Fox News, za ich poparcie dla wojny z Państwem Islamskim, dodając na końcu, że „Fox jest gorszy niż ISIS”.

To już doskonale pasuje do mojego modelu. Nie świętujesz śmierci Osamy bin Ladena, tylko Margaret Thatcher. Nie nazwiesz ISIS „barbarzyńcami”,  tak powiesz tylko o Fox News. Fox to plemię wrogie. ISIS to tylko jacyś przypadkowi ludzie na pustyni. Nienawidzisz wroga swojego plemienia, nie jakichś tam przypadkowych pustynnych ludzi.

Posunąłbym się dalej. Russell Brand nie tylko nie czuje szczególnej nienawiści do ISIS, on ma wręcz silny powód, by jej nie czuć. Tym powodem jest to, że Czerwone Plemię znane jest z tego, że głośno i otwarcie nienawidzi ISIS. Okazanie tej samej wrogości byłoby sygnałem przynależności do Czerwonych, czymś jak wejście na terytorium gangu Crips z wytatuowanym znakiem Bloodsów na ramieniu.

Ale może to nie do końca fair. Jak Russell Brand mógłby uzasadnić swoją decyzję, by okazywać więcej gniewu wobec Fox News niż wobec ISIS? Pewnie powiedziałby coś takiego:

„Oczywiście, że Fox News nie jest dosłownie gorszy niż ISIS. Ale mówię tu do mojej publiczności, czyli głównie białych Brytyjczyków i Amerykanów. Ci ludzie doskonale wiedzą, że ISIS jest złe, nie trzeba im tego tłumaczyć. W rzeczywistości, w tym momencie okazywanie gniewu wobec ISIS nie zmieni już niczyjego zdania, za to może wzmacniać islamofobię. Ludzie, którzy mnie oglądają, nie są w żadnym stopniu zagrożeni tym, że staną się zwolennikami ISIS, ale bardzo realnie są zagrożeni islamofobią. Więc wylewanie gniewu na ISIS byłoby kontr produktywne i niebezpieczne.

Z drugiej strony, wśród mojej publiczności — wśród białych Brytyjczyków i Amerykanów — na pewno jest wielu widzów i sympatyków Fox News. A Fox, choć może nie tak zły jak ISIS, jest nadal wystarczająco zły. Więc tu rzeczywiście mam szansę dotrzeć do ludzi, którzy są w grupie ryzyka i zmienić ich sposób myślenia. Dlatego uważam, że moja decyzja, by wykrzyczeć się na Fox News i może hiperbolicznie powiedzieć, że „są gorsi niż ISIS”, jest w pełni uzasadniona w tych okolicznościach.”

Mam spore współczucie dla hipotetycznego Branda, zwłaszcza w tej części o islamofobii. Naprawdę można wyobrazić sobie, że potępianie zbrodni ISIS wobec publiczności, która i tak ich nienawidzi, służy tylko do słabego uderzenia w kilku i tak już zmarginalizowanych muzułmanów. Trzeba walczyć z terroryzmem i zbrodniami, więc w porządku, można nakrzyczeć na biedną dziewczynę piętnaście tysięcy km od domu za to, że nosi chustę na głowie w miejscu publicznym. Chrześcijan zabijają za wiarę w Sudanie, więc chodźmy pikietować ludzi, którzy próbują zbudować meczet obok.

Ale moje współczucie dla Branda kończy się, kiedy udaje, że jego widownia to fani Fox News.

W świecie, gdzie niemal żaden z Redditorów nie jest przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych, gdzie 1% użytkowników portalu Less Wrong identyfikuje się jako konserwatywni, a w moim otoczeniu mam 0 na 150 kreacjonistów, ilu z ludzi odwiedzających kanał na YouTube znanego liberalnego aktywisty z banerem w stylu Che, którego odcinki mają tytuły typu „Wojna: do czego ona służy?” czy „Sarah Silverman mówi o feminizmie”, to ilu z nich, twoim zdaniem, to wielcy fani Fox News?

W pewnym sensie Russell Brand byłby odważniejszy, gdyby wystąpił przeciw ISIS, niż gdy wali w Fox. Gdyby zaatakował ISIS, jego widzowie by się tylko trochę zdziwili i poczuli dyskomfort. Natomiast za każdym razem, gdy on krytykuje Fox, jego widzowie myślą: „HA HA! NO WŁAŚNIE! POSKROMIĆ ICH! POKAŻMY TYMI IGNORANCKIMI BIGOTOM Z OBCEGO PLEMIENIA, KTO RZĄDZI!”

Brand zachowuje się, jakby istniały tylko jakieś kraje zwane „Brytanią” i „Ameryką”, które odbierają jego materiały. Błąd. Istnieją dwa równoległe wszechświaty i on emituje tylko do jednego z nich.

Skutek jest dokładnie taki, jaki przewidywaliśmy w przypadku islamu. Zasyp ludzi obrazami odległej krainy, którą już nienawidzą, każ ich nienawidzić bardziej i efektem jest eskalacja nietolerancji wobec tych kilku oszołomionych i zmarginalizowanych przedstawicieli tej kultury, którzy akurat utknęli po twojej stronie podziału. Oczywiście, jeśli przemysł, kultura czy społeczność robią się wystarczająco Niebieskie, członkowie Czerwonego Plemienia zaczynają być zaczepiani, zwalniani z pracy (oczywisty przykład: Brendan Eich) lub po prostu odprawiani z kwitkiem.

Pomyśl o Brendanie Eichu jako o członku maleńkiej religijnej mniejszości otoczonej ludźmi, którzy jej nienawidzą. Nagłe wyrzucenie go z pracy przestaje wtedy wyglądać na coś szlachetnego.

Jeśli zmieszasz Podunk w Teksasie z Mosulem w Iraku, udowodnisz, że muzułmanie są straszni i potężni i cały czas wykonują egzekucje chrześcijan i masz świetne usprawiedliwienie, by wyrzucić jedyną rodzinę muzułmańską, przypadkowych ludzi, którzy nigdy nikomu nie zrobili krzywdy, z miasta.

A jeśli zmieszasz open-source’owy przemysł technologiczny z równoległym wszechświatem, w którym nie możesz założyć koszulki FreeBSD bez ryzyka, że ktoś spróbuje cię „egzorcyzmować”, to udowodnisz, że chrześcijanie są straszni i potężni i cały czas prześladują wszystkich innych i masz świetny powód, by wyrzucić jednego z nielicznych ludzi skłonnych utożsamiać się z Czerwonym Plemieniem, faceta, który nikomu nie zrobił krzywdy.

Kiedy znajoma usłyszała, że Eich został zwolniony, nie widziała w tym nic złego. „Mogę tolerować wszystko, oprócz nietolerancji” — powiedziała.

„Nietolerancja” zaczyna wyglądać na kolejne z tych słów, jak „biały” czy „Amerykanin”.

„Mogę tolerować wszystko, z wyjątkiem oprócz obcej grupy.” Nie brzmi już tak szlachetnie, prawda?

 

X.

 

Zaczęliśmy od pytania: miliony ludzi ostentacyjnie wychwalają każdą grupę zewnętrzną, jaką tylko potrafią sobie wymyślić, jednocześnie otwarcie potępiając własną grupę. To wydaje się sprzeczne z tym, co wiemy o psychologii społecznej. Co się dzieje?

Zauważyliśmy, że „grupa zewnętrzna” rzadko jest dosłownie „grupą najbardziej odmienną od ciebie”, znacznie częściej jest to grupa bardzo podobna, dzieląca niemal wszystkie twoje cechy i żyjąca w tym samym otoczeniu.

Następnie zauważyliśmy, że choć liberałowie i konserwatyści mieszkają w tych samych krajach, to pod względem interakcji mogliby równie dobrze pochodzić z dwóch zupełnie różnych państw albo nawet wszechświatów.

Wbrew powszechnemu przekonaniu, że różnią się tylko preferencjami wyborczymi, opisaliśmy ich jako zupełnie odmienne plemiona o całkowicie różnych kulturach. O „kulturze amerykańskiej” można mówić tylko w takim samym sensie, w jakim można mówić o „kulturze azjatyckiej”, czyli ignorując wiele granic i podziałów wewnętrznych.

Grupą zewnętrzną Czerwonego Plemienia bywają czasem czarni, geje czy muzułmanie, ale znacznie częściej jest nią Niebieskie Plemię.

Tymczasem Niebieskie Plemię dokonało jakiegoś zadziwiającego aktu alchemii i przetransmutowało całą swoją nienawiść do grupy zewnętrznej w nienawiść do Czerwonego Plemienia.

Nie jest to zresztą zaskakujące. Różnice etniczne okazują się łatwe do przezwyciężenia, jeśli istnieją wspólne cele strategiczne. Nawet naziści, którzy nie słynęli z etnicznej tolerancji potrafili zaprzyjaźnić się z Japończykami, gdy mieli wspólną sprawę.

Badania sugerują, że uprzedzenia między Niebieskim a Czerwonym Plemieniem są znacznie silniejsze niż bardziej znane formy uprzedzeń, jak rasizm. Kiedy Niebieskie Plemię zdołało włączyć czarnych, gejów i muzułmanów do swoich szeregów, stali się oni sojusznikami z wygody, godnymi rehabilitacji poprzez lekko protekcjonalne hymny o ich cnotach. „Nigdy nie było tchórza tam, gdzie rośnie koniczyna.”

Spędzanie całego życia na obrażaniu drugiego plemienia i mówieniu, jakie jest straszne, sprawia, że sam zaczynasz wyglądać — cóż — plemiennie. A to na pewno nie jest „wysoka klasa”. Więc kiedy członkowie Niebieskiego Plemienia decydują się poświęcić całe życie krzyczeniu, jak straszne jest Czerwone Plemię, dbają o to, by zamiast mówić „Czerwone Plemię”, mówili „Ameryka”, „biali ludzie” albo „heteroseksualni biali mężczyźni”.

W ten sposób to już nie jest agresja, to pokorna autokrytyka. Są tak oddani sprawiedliwości, że gotowi są krytykować własną ukochaną stronę, choć ich to boli. Wiemy, że nie przesadzają, bo można wyolbrzymiać wady wroga, ale nikt nie przesadzałby z wadami samego siebie, to byłoby zbyt wstydliwe.

Niebieskie Plemię zawsze ma pod ręką wymówkę, by prześladować i miażdżyć każdego nieszczęśnika z Czerwonego Plemienia, który niefortunnie trafi do jego „uniwersum z materii jasnej”, wystarczy zdefiniować go jako wszechmocnego, dominującego opresora. Uzasadniają to tym, że właśnie tak to wygląda w „uniwersum z materii ciemnej” Czerwonego Plemienia, a skoro oba światy istnieją w tym samym kraju, to przecież musi to być ta sama wspólnota, przynajmniej w sensie praktycznym. W efekcie każda instytucja Niebieskiego Plemienia ma trwałe przyzwolenie na podejmowanie dowolnych „środków nadzwyczajnych” przeciwko Czerwonemu Plemieniu, bez względu na to, jak niepokojące mogłyby się one wydawać w innych okolicznościach.

I tak oto, jakże cnotliwe, jakże szlachetne jest Niebieskie Plemię! Doskonale tolerancyjne wobec wszystkich grup, które przypadkiem są jego sojusznikami; nigdy nietolerancyjne, chyba że wobec samej nietolerancji. Nigdy nie zniża się do prymitywnych plemiennych sporów, jak to okropne Czerwone Plemię, zawsze z godnością krytykuje własną kulturę i dąży do jej ulepszenia!

Przepraszam. Ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę udało mi się was przekonać. Ta dziwna dynamika „miłości do grupy zewnętrznej” i „nienawiści do własnej grupy” wcale nie jest niczym niezwykłym. To po prostu stara jak świat plemienna lojalność wobec swoich i atakowanie obcych, tylko w nieco bardziej wyrafinowanej, sprytniejszej formie.

 

XI.

 

Ten esej jest zły i powinienem się z tego powodu źle czuć.

Powinienem, bo popełniłem dokładnie ten błąd, przed którym próbuję wszystkich ostrzec. I zauważyłem to dopiero wtedy, gdy prawie skończyłem.

Jakże cnotliwy, jakże szlachetny muszę być! Nigdy nie zniżam się do prymitywnych plemiennych sporów jak to głupie Czerwone Plemię, tylko z godnością krytykuję własne plemię i dążę do jego poprawy.

Taa. Skoro napisałem tak obszerny esej brutalnie atakujący Niebieskie Plemię, to albo jestem kimś wyjątkowym, albo to właśnie jest moja grupa zewnętrzna. A nie jestem aż tak wyjątkowy.

Tak jak można sprytnie udawać pokorną samokrytykę, zakładając, że istnieje tylko jedna amerykańska kultura, tak samo można oszukać ludzi, udając, że istnieje tylko jedno Niebieskie Plemię.

Jestem raczej pewien, że nie należę do Czerwonych, ale wspominałem wyżej o Szarym Plemieniu i zdradzam wszystkie symptomy przynależności do niego. To znaczy, że niezależnie od tego, czy moja krytyka Niebieskiego Plemienia jest trafna, czy nie, z psychologicznego punktu widzenia pochodzi dokładnie z tego samego miejsca, co tyrada członka Czerwonego Plemienia o tym, jak bardzo nienawidzi Al-Kaidy, albo członka Niebieskiego Plemienia o tym, jak bardzo nienawidzi „zacofanych bigotów”. A kiedy chwalę się, że potrafię „tolerować chrześcijan i mieszkańców Południa”, których Niebieskie Plemię nie znosi wcale nie jestem tolerancyjny. Po prostu zauważam ludzi tak odległych ode mnie, że nie nadają się nawet na porządnego wroga.

Pisanie tego tekstu sprawiło mi przyjemność. A ludzie nie czerpią przyjemności z pisania artykułów, w których brutalnie krytykują własne plemię. Oczywiście, można krytykować swoich — to nie jest niemożliwe — ale wymaga to nerwów ze stali, gotowości, by krew się zagotowała. Powinno się przy tym pocić krwią. Nie powinno być przyjemnie.

Możesz być pewien, że jakiś biały gość z portalu Gawker, który tydzień w tydzień produkuje artykuły „Dlaczego biali są tacy okropni” i „Oto czego głupi biali nie rozumieją”, bawi się przy tym świetnie i w ogóle nie poci się z wysiłku. On nie krytykuje swojej grupy, on nigdy nawet nie pomyślał o krytykowaniu swojej grupy. Nie mam mu za złe. Krytykowanie własnej grupy to naprawdę trudne zadanie, ledwo zacząłem budować mentalne umiejętności, żeby w ogóle się za to zabrać.

O żywotnej potrzebie wolności słowa – prof. Jordan Peterson
Celem myślenia jest pozwolenie na to, by twoje myśli umarły zamiast ciebie – Jordan Peterson

Potrafię wymienić zarzuty wobec mojego własnego plemienia. Ważne zarzuty, prawdziwe. Ale sama myśl o ich napisaniu sprawia, że krew mi wrze.

Wyobrażam sobie, że poczułbym się jak jakiś liberalny amerykański lider muzułmański, gdy idzie do programu O’Reilly’ego, a O’Reilly zastawia na niego zasadzkę i wymaga, by natychmiast potępił obcinanie głów przez ISIS, żeby go upokorzyć na żywo. I widzisz te tryby w głowie lidera, myśli: „W porządku, oczywiście, obcinanie głów jest okropne i nienawidzę tego jak każdy. Ale Ciebie wcale nie obchodzą ofiary, którym są obcinane głowy. Szukasz tylko sposobu, żeby mnie skompromitować i zrobić z nas wszystkich muzułmanów pośmiewisko. I wolałbym osobiście utopić każdego na świecie, niż dać takiemu zarozumiałemu bigotowi choćby mikrogram satysfakcji.”

Tak się właśnie czuję, gdy proszą mnie o skrytykowanie własnego plemienia, nawet gdy powody są słuszne. Jeśli myślisz, że krytykujesz własne plemię, a twoja krew nie wrze do czerwoności, to rozważ możliwość, że tak naprawdę tego nie robisz.

Ale jeśli chcę zdobyć punkty cnoty za samokrytykę, to jedyna uczciwa droga to krytykowanie Szarego Plemienia. A jeśli chcę punktów za tolerancję, mój osobisty krzyż do niesienia teraz to tolerowanie Niebieskiego Plemienia. Muszę sobie przypominać, że kiedy są źli, to są tylko źli na poziomie Osamy, a nie na poziomie Thatcher. A kiedy są dobrzy, to są potężnymi i potrzebnymi krzyżowcami przeciwko złu na świecie.

Najgorsze, co może się zdarzyć z tym tekstem, to to, że zostanie wykorzystany jako wygodny gnój do miotania w Niebieskie Plemię za każdym razem, gdy trzeba rzucić gnój. A biorąc pod uwagę to, co stało się z moimi ostatnimi wpisami na ten temat i oczywiste uprzedzenia mojej podświadomości, już się tego spodziewam.

Jednak najlepsze, co może się stać z tym tekstem, to że skłoni wielu ludzi, a zwłaszcza mnie samego, do zastanowienia się, jak być bardziej tolerancyjnym. Nie w sensie „oczywiście jestem tolerancyjny, dlaczego miałbym nie być?” jak Cesarz z części I. Ale w sensie: „bycie tolerancyjnym wywołuje we mnie wściekłość, sprawia, że pocę się jak w saunie, ale cholera, będę tolerancyjny mimo wszystko.”

Źródło: I Can Tolerate Anything Except The Outgroup

 

Zobacz na: Bycie w błędzie?
Musisz włożyć głowę do tego wiadra właśnie teraz!
Dynamika wewnątrzgrupowa/zewnątrzgrupowa w marketingu

Będziesz osądzany za czyny innych i nic nie możesz na to poradzić
Zbieżność: Biznes „Ja” (budowanie marki wokół własnej osoby)

Dysonans Poznawczy jako broń w walce informacyjnej – Chase Hughes

 

TOLERANCJA REPRESYWNA HERBERTA MARCUSE

Tolerancja represywna” to uzasadnienie dominacji niewielkiej, świadomej swoich celów i dobrze zorganizowanej mniejszości nad rozbitym, upokorzonym, nie potrafiącym bronić własnego systemu wartości społeczeństwem.