Męskie wartości i kobiece wartości – Ian Ironwood
8 lutego 2013
Kiedy próbujemy rozłożyć na czynniki pierwsze męskość i kobiecość i odkryć, jaką rolę odgrywają w naszym codziennym życiu, szybko dochodzimy do wniosku, że choć obie płcie używają tego samego języka, to sposób, w jaki podchodzą do spraw i o nich myślą, jest ogólnie rzecz biorąc zupełnie inny.
(No serio? Odkrycie stulecia, Ian.)
Większość ludzi na tym poprzestaje i zostawia resztę kulturze oraz społeczeństwu. Ale jeśli zagłębić się w to jak obie płcie podchodzą do spraw odmiennie, to można zauważyć jeszcze więcej. Na przykład, owszem, zarówno mężczyźni, jak i kobiety mają cały wachlarz wspólnych wartości jako ludzie, ale każda płeć wnosi na stół inny zestaw priorytetów. Często uzależniony od tego, czy siadają, czy stoją przy oddawaniu moczu.
Przykład: na czcigodnym, lewicowym HuffPost ukazał się niedawno tekst Jean Oelwang, dyrektor generalnej Virgin Unite, fundacji przedsiębiorczej w ramach globalnej grupy Virgin, który ilustruje to lepiej, niż sam bym potrafił. W próbie znalezienia choćby promyka nadziei w gównianej gospodarce i zaognionej wojnie płci, Jean z odwagą wskazuje kilka sposobów, w jakie biznes w XXI wieku jest „lepszy” dzięki kobiecym wartościom. (Dla uczciwości: wykręca się od nazwania ich wprost „kobiecymi” i szuka płciowo-neutralnej etykiety, więc kończy na wartościach Gai od imienia greckiej bogini Matki-Ziemi. Trafiła? No, nie za bardzo.)
Zaczyna tak:
„Wierzę, że kobiety nie obejmują dziś większej liczby stanowisk przywódczych, ponieważ stworzone przez nas systemy nie przywiązują właściwej wagi do mocnych stron, które kobiety mogłyby wnieść do stołu.”
Problem w tym, że fakty są inne, kobiety coraz częściej obejmują przywódcze stanowiska. Najwyraźniej jednak autorka ma problem z tym tempem i chce, by było ono jeszcze szybsze. Dlaczego? Bo „systemy” nie doceniają odpowiednio kobiecych mocnych stron.
Tyle że to tak naprawdę wcale nie są „kobiece” mocne strony, bo to już by nie było politycznie poprawne. Dlatego pojawia się obrazek Gai, żeby ująć wszystkich w jednym worku. Ulegając kobiecej wartości Konsensusu, autorka kluczy i unika nazywania rzeczy po imieniu. Nie powie „kobiece wartości”, zamiast tego powie „Gaia”. Ale i tak wskazuje je wyłącznie tam, gdzie widzi je u kobiet:
„Oto trzy wartości, które szczególnie często widzę u wielu inspirujących kobiet, z którymi miałam szczęście pracować.”
No to rozłóżmy je na czynniki pierwsze i nazwijmy, jak trzeba: kobiece wartości, a nie jakieś tam gaiańskie.
„Ludzie się liczą – kapitalizm zaczął od tego założenia: uwolnił ludzi, by mogli zarabiać na życie i gonić za marzeniami. Ale gdy chciwość przyćmiła ludziom perspektywę tego, co naprawdę ważne, narastający brak równości doprowadził do niedopuszczalnych cierpień ludzkich.
Na szczęście nasze nowo połączone światy oddały dziś władzę z powrotem w ręce ludzi.
Liderzy, którzy stawiają ludzi i równość na pierwszym miejscu, przebiją szklany sufit ramię w ramię z tymi, którymi kierują.”
„Ludzie się liczą” to w praktyce to samo co powiedzieć: „Liczą się uczucia”.
Prawda jest taka, że kapitalizm startował z założeniem niewiele bardziej wyrafinowanym niż maksymalizacja zysków i tworzenie bogactwa, ludzie byli tylko jednym z czynników równania. Celem nie było uwalnianie ludzi, by mogli zarabiać na życie i spełniać marzenia, tylko sprzedawanie produktu czy usługi z zyskiem. Romantyzowanie kapitalizmu (który, nawiasem mówiąc, został wymyślony, rozwinięty i doprowadzony do perfekcji przez mężczyzn, zgodnie z męskimi wartościami) to nic innego jak sprytna racjonalizacja. Ludzie to dla kapitalizmu zasoby i owszem, zasoby cenne, ale kapitalizm nie jest im winny nic ponad uczciwą płacę za uczciwą pracę i ewentualnie ubezpieczenie zdrowotne, jeśli państwo każe.
Owszem, kapitalizm przemysłowy często próbował marginalizować potrzeby pracownika, żeby uprościć i usprawnić proces. Tyle że kapitalizm przemysłowy jest u nas praktycznie martwy. Cała ta „władza w rękach ludzi” bierze się z internetu, a nie z jakiejś głębokiej ewolucji filozofii biznesu. Więc choć „ludzie się liczą”, to dziś „ludzie się liczą” głównie wtedy, gdy można ich zastąpić automatem. A ci liderzy, którzy postawią ludzi ponad zysk, ponad politykę, ponad efektywność, skończą bez pracy. Bo udziałowców nie obchodzą ludzie. Obchodzą ich zyski i zwrot z inwestycji.
„Ludzie się liczą” w kobiecym wydaniu znaczy: „Biznes powinien być prowadzony dla dobra pracowników, a nie innych interesariuszy”. Wartości kobiece idą jeszcze dalej: „wszyscy ludzie liczą się tak samo”. Produkt jest mniej ważny niż sam proces. Nie znaczy to, że to kompletnie fałszywe, tylko że wcale nie w tym sensie, w jakim przedstawia to pani Oelwang.
Męski odpowiednik „Ludzie się liczą” brzmi: „Niektórzy ludzie liczą się bardziej niż inni” i to doprowadza kobiece ideały absolutnego konsensusu i sprawiedliwości do szewskiej pasji. Bo to nie jest egalitarne. To jawnie elitarne. Ale to też czerwona pigułka, obserwowalna prawda. Jest to dobrze rozwinięta i powszechnie uznawana męska wartość, że Właściwy Mężczyzna na Właściwym Miejscu Pracy zapewnia płynniejszą produkcję, większą wydajność i poczucie rywalizacji, które napędza innowacyjność i udoskonalanie zarówno procesów, jak i produktów. Zatrudnij właściwego projektanta w firmie, a twoje dzieci trafią na Harvard. Zatrudnij niewłaściwego, skończą na jakiejś miejscowej uczelni.
Weźmy przykład: kluczowe stanowisko w agencji reklamowej, czyli dyrektor kreatywny. To on odpowiada za zatrudnianie grafików, copywriterów, drukarzy i za kontakt z klientem. Zły dyrektor kreatywny = klienci uciekają jak lemingi. Dobry dyrektor kreatywny = telefon się nie przestaje urywać. I choć tytuł „dyrektor kreatywny” brzmi mniej lub bardziej prestiżowo, to w większości agencji jest to kluczowa fucha. Zazwyczaj z większą kasą, większą odpowiedzialnością i większym prestiżem.
Pod „Ludzie się liczą” rozumie się, że to osoba z największą potrzebą dodatkowych zasobów (pensja, odpowiedzialność, prestiż) powinna dostać awans. Jeśli więc Franek i Felicia rywalizują o stanowisko, to prezes firmy musi podjąć decyzję… i jeśli zrobi to w oparciu o staż Felicii oraz fakt, że wszyscy w biurze ją lubią i uważają, że „zasłużyła”, to może mu umknąć, iż Felicia nie miała oryginalnej myśli od dwóch dekad i wciąż utrzymuje aktywne konto na MySpace. Franek może i jest piekielnie trudnym typem do pracy, może już ma wypchane konto emerytalne i własny dom, ale to jego oryginalne pomysły napędzają klientów i zyski, a nie wybór Felicii na dyrektora kreatywnego w imię hasła „ludzie się liczą”.
Różnica w podejściu jest tu wymowna. To między innymi powód, dla którego kobiety lepiej odnajdują się w pracy zorientowanej na proces. Działy kadr [HR] przyciągają kobiety, bo wartość „ludzie się liczą” mają wdrukowaną zawodowo, podczas gdy działy sprzedaży, najbardziej konkurencyjne pole w biznesie, w większości branż są zdominowane przez mężczyzn.
Ale większość mężczyzn rozumie „ludzie się liczą” zupełnie inaczej, często negatywnie. Jeden idiota w zespole może, na przykład, pogrzebać cały projekt, jeśli nie wie, co robi. „Ludzie się liczą” to wartość kobieca… a w męskim systemie wartości to raczej ostrzeżenie.
„Otwartość jest najlepszą polityką, w miarę jak świat staje się coraz bardziej połączony, ta wartość będzie zyskiwać na znaczeniu. Szczera rozmowa ma się stać nową siłą, nowym kluczem do sukcesu, nowym „sexy”.”
Eee, no nie.
„Otwartość jest najlepszą polityką” to typowa wartość kobieca, bo kobiety mają niemal patologiczny instynkt odkrywania tego, co ukryte, z jedynego powodu, że według nich ukryte być nie powinno.
Mężczyźni trzymają sekrety. To doprowadza kobiety do szału, nawet jeśli same też to robią. Co gorsza (dla kobiet), mężczyźni trzymają sekrety i wcale nie mają przy tym tej cudownej „cnoty” obwiniania się tak bardzo, że muszą natychmiast komuś o tym powiedzieć, żeby dusza poczuła ulgę.
„Otwartość jest najlepszą polityką” to wartość kobieca, ale z całą masą haczyków. Bo „otwartość” wcale nie oznacza „odpowiedzialności”, choć na pierwszy rzut oka tak może wyglądać. „Odpowiedzialność jest najlepszą polityką” można by podciągnąć pod wartość męską. Ale odpowiedzialność i otwartość to zupełnie inne rzeczy. Kobiety cenią „otwartość”, ale prawdziwej odpowiedzialności się często boją. Uwielbiają „oczyścić atmosferę” w biurze, bo wyrzucenie żalów sprawia, że czują się lepiej. Ale gdy tylko kolega z pracy próbuje wezwać koleżankę do odpowiedzialności za faktyczną wydajność, prosząc np. o konkretne rezultaty albo rozliczenie godzin pracy, nagle „otwartość” przestaje być tak ważna, a na plan pierwszy wjeżdża „konsensus”.
Jeśli chodzi o „szczerą rozmowę”, to kobieca wartość otwartości jest mocno selektywna, jeśli chodzi o to, jak szczera ta rozmowa może być, zanim przekroczy linię. Prawdziwa szczerość i odpowiedzialność wcale nie są tu promowane. Chodzi jedynie o pozory przejrzystości, z zastrzeżeniem, że możliwość bycia „szczerym” w dyskusji przestaje być zaletą w momencie, gdy przestaje być korzystna dla kobiet.
Co pani Oelwang zdaje się tak naprawdę krytykować? Męską skłonność do gromadzenia i oszczędzania informacji. A dlaczego my to robimy, skoro „otwartość to najlepsza polityka”?
Bo mężczyźni rywalizują, a tajemnice dają przewagę konkurencyjną. „Otwartość” to próba odebrania starannie wypracowanych przewag na rzecz innych, czyli kobiet, które tych tajemnic nie wypracowały. Jeśli Franek spędzi cały weekend, przygotowując nową kampanię reklamową dla nowego klienta firmy, żeby zgarnąć najlepsze zlecenie, to nie będzie chciał dzielić się tym z Felicią. Bo Franek i Felicia są konkurentami, nawet jeśli pracują w tej samej firmie. A konkurencja to silna męska wartość i fundament kapitalizmu. Dlatego otwartość w rozumieniu pani Oelwang stoi w sprzeczności z męską wartością konkurencyjności.
„Współpraca jest królową – walka o najwyższy szczebel kariery staje się nieistotna w obliczu globalnych wyzwań i możliwości.”
Bzdura.
Słuchajcie, pracuję w branży kreatywnej i oczywiście, współpraca ma swoje miejsce. Ale trzeba uważać na to słowo. Kiedyś oznaczało „równy wkład obu stron w ostateczny produkt”. Dziś zazwyczaj znaczy: „mogę dopisać swoje nazwisko do tego artykułu, jeśli go dla ciebie przepiszę na czysto?”.
Współpraca to racjonalizacja dla konsensusu, czyli kobiecej wartości. Indywidualny wysiłek na konkurencyjnym rynku promuje jednostkę i jej osiągnięcia. „Współpraca” sprawia, że zasługi zbiera grupa, niezależnie od realnego wkładu poszczególnych osób, i pozwala każdemu z uczestników uchylić się od odpowiedzialności, zrzucając winę na „kolektyw”.
Problem w tym, że kobiety postrzegają konkurencję jedynie jako „walkę o najwyższy szczebel drabiny”. Tymczasem mężczyźni mają o wiele bardziej zniuansowane podejście. Owszem, awans w hierarchii jest ważnym celem, ale nie dlatego, że daje władzę i zasoby (to tylko miły bonus). Jest ważny, bo stanowi dowód twojej wartości konkurencyjnej. Konsensus i współpraca wysysają z osiągnięć całą chwałę. Bycie autorem błyskotliwego artykułu jest czymś wyjątkowym… Bycie jednym z siedmiu autorów tego samego artykułu jest siedem razy mniej wyjątkowe.
Różnica w podejściu dobrze pokazuje, jak ogólnie mężczyźni i kobiety patrzą na takie wysiłki. Mężczyźni cenią rywalizację, bo dzięki niej mogą się wyróżnić na tle innych mężczyzn, co z kolei przyciąga potencjalne partnerki i daje kapitał społeczny w ramach Męskiej Matrycy Społecznej. Kobiety nie lubią być wyróżniane za osiągnięcia, bo w kobiecej matrycy społecznej kobieta, która wychyli się ponad granice konsensusu, zostaje zaatakowana przez resztę z koszyka krabów. Kobiety lubią „współpracę”, bo pozwala im ukryć zakres i jakość własnej pracy oraz schować się w kolektywie.
Od kiedy to stanowisko, prestiż, pieniądze i władza są „nieistotne”? To brzmi jak gadka kogoś, kto już dotarł na szczyt i próbuje przekonać resztę konkurentów, że mogą już przestać się wspinać, bo gra się skończyła. Pani Oelwang nie wspomina, że choć „współpraca jest królową” w gospodarce postindustrialnej, to „konkurencja wciąż jest królem”, i to znacznie ważniejszym. Możesz współpracować, ile dusza zapragnie… ale twoi „współpracownicy” nie zawahają się wykorzystać twojej współpracy jako słabości przeciwko tobie. Współpraca jest świetna, do momentu, gdy twój wkład zacznie przewyższać korzyści, które z niej czerpiesz. Wtedy zasadniczo pracujesz dla kogoś innego, niczym w historii o Tomku Sawyerze.
Pamiętacie, jak Tomek namówił wszystkich chłopców z sąsiedztwa, żeby „współpracowali” przy malowaniu płotu?
Pani Oelwang kończy swój tekst tym inspirującym wezwaniem do działania:
„Ci, którzy połączą siły z innymi dla lepszych rezultatów, obalą drabiny i zbudują solidne, sprawiedliwe fundamenty dla nowego sposobu życia i prowadzenia biznesu. Tak więc kobiety (i mężczyźni), uzbrojeni w wartości Gai, są idealnie ustawieni, by objąć potężne role przywódcze w zmieniającym się porządku świata.
Przyszłość udanego biznesu będzie zawierała te wartości i zawsze będzie się dobrze miała, czyniąc dobro. W Virgin Unite nazywamy to „Pieprzyć Biznes Jak Zwykle”. Nigdy nie było lepszego czasu ani pilniejszej potrzeby, by kobiety objęły role przywódcze i by wszyscy z nas przyjęli ich Gaję.”
I to jest moment, w którym ona de facto zachęca wszystkich, żeby porzucić praktyki biznesowe, które były skuteczne i efektywne przez setki lat… tylko dlatego, że poczujemy się lepiej, gdy tak zrobimy. Pani Oelwang szybko podkreśla, że te „nowe” wartości mają prowadzić do „nowego sposobu życia i prowadzenia biznesu”, ale nigdzie nie precyzuje, dlaczego miałoby tak być… ani czy poza poprawą samopoczucia cokolwiek to faktycznie zmienia. A ostatni raz, kiedy widziałem organizację, która mierzyła swój sukces tym, czy „wszyscy dobrze się czują”, to był letni obóz dla dzieci.
Wielkie korporacje międzynarodowe? Niespecjalnie.
Pani Oelwang i jej towarzyszki mogą próbować rozgłaszać, że kobiece wartości są lepsze w tej nowej epoce i nowej gospodarce, ale nie przedstawiają za nimi żadnych przekonujących argumentów. W najlepszym razie sprowadza się to do hasła: „jeśli się nie dostosujesz, to kobiety w pracy będą w ciebie rzucać kamieniami”. Niezbyt mocny argument.
Znamienne jest to, że dział Virgin, którym kieruje, to… dział charytatywny. Miejsce, w którym Sir Richard Branson poprawia sobie humor z powodu swoich miliardów. Owszem, organizacje filantropijne i dobroczynne są szlachetnym i ważnym elementem wolnego rynku, ale trudno oczekiwać, by te same wartości, które sprawdzają się w non-profitach, można było po prostu wyeksportować do „prawdziwego” świata biznesu. Kobiece wartości świetnie się sprawdzają, gdy celem jest rozdawanie pieniędzy. Ale kiedy celem jest ZARABIANIE pieniędzy…
Wyobraźmy sobie małą firmę, która przyjęła te kobiece wartości. Załóżmy: agencję reklamową.
Agencja McWomann and Tate, mały gracz na dużym rynku, chce odnieść sukces. Jej prezeska chce promować współpracę, otwartość i zasadę „ludzie się liczą” jako dumne filary misji. Na papierze brzmi świetnie, ale…
…kiedy artyści, copywriterzy i inni kreatywni zatrudnieni w firmie dowiadują się, że ich indywidualny wkład w projekt nie będzie ani doceniony, ani nagrodzony, liczyć się ma tylko zespołowa współpraca, to znika możliwość wyróżnienia się. Znika możliwość indywidualnej zasługi i nagrody. Znika motywacja, żeby dawać z siebie wszystko. W efekcie Franek przestaje w ogóle chodzić na te bez końca trwające spotkania „współpracy” i czeka, aż zespół sam „coś” wymyśli. (Choć sam ma świetny pomysł… ale go nie przedstawi, bo wie z góry, że zasługę i tak zgarnie „zespół”, a nie on).
…kiedy Felicia zaczyna podejrzewać, że Frank nie daje z siebie pełni kreatywnego geniuszu z powodu rozmywania wszystkiego w „współpracy”, zaczyna domagać się wglądu w jego notatki i szkice, oczywiście w imię kobiecej wartości otwartości. Oskarża Franka, że trzyma najlepsze rzeczy dla siebie. Frank, całkiem słusznie, jest niechętny. Już wniósł do wspólnego wysiłku wystarczająco dużo, może nawet więcej niż inni. Chce zatrzymać swoje najlepsze pomysły w szufladzie, dopóki nie będą dobrze rozwinięte i gotowe do użycia z największym efektem… dla jego własnego awansu. Bezmyślne oddanie konsensusowi i współpracy, on to wie, nie zapewni mu nagród. Nie zapewni awansu. Nie sprawi, że zostanie zauważony. Bycie „otwartym” w kwestii własnej pracy i perspektyw działałoby wbrew jego celowi, jakim jest sukces.
…kiedy Franek chce, żeby mu ktoś szybciutko dorobił parę dodatkowych szkiców, idzie do Freda i pyta, czy da radę zrobić je na cito, w duchu „współpracy”. Ale Felicia dowiaduje się o tym i nie aprobuje – nie wtedy, gdy w firmie jest młoda, ambitna (i żeńska) stażystka Francine, która tylko czeka na swoją wielką szansę i okazję, by przyćmić nudnego starego Freda. Felicia wtrąca się i przekazuje zlecenie Francine, nie mówiąc o tym Frankowi, bo „ludzie się liczą”, a ewidentnie Fred próbuje pozbawić Francine szansy, co rani jej uczucia. To, że Francine nie potrafi pracować na poziomie Freda, nie ma znaczenia; to, że Fred ma doświadczenie i wie, co robi, nie jest istotne; to, że Frank wie, że Fred dokładnie rozumie, czego on chce, i dostarczy to na czas, jest kompletnie nieistotne wobec kobiecej wartości mówiącej, że pozycja Francine ma znaczenie… nawet jeśli pracuje tam krócej niż pół roku.
Kiedy widzisz, że wartości kobiece – takie jak otwartość, współpraca i „ludzie się liczą” – są promowane kosztem tradycyjnych, sprawdzonych wartości biznesowych, jak konkurencja i ambicja (które z jakiegoś powodu są dziwnie podobne do wartości męskich), to uważaj. Zastanów się dwa razy, czy chcesz robić interesy z taką firmą. Nie dlatego, że jest „prowadzona dla kobiet na bazie kobiecych wartości”, ale dlatego, że najpewniej długo nie pociągnie.
Czy pracowałbyś w agencji McWomann and Tate, wiedząc, że nigdy nie będziesz mieć szansy zabłysnąć? Jako facet, czy naprawdę chcesz poddać się kobiecej wartości kosza krabów, gdzie nikt, przenigdy, nie ma prawa wybić się ponad resztę w jakikolwiek sensowny sposób, bo zaraz zostanie ściągnięty z powrotem? Przemyśl to dobrze.
Całe to „przyszłość biznesu to czynienie dobra!” (gdzie „dobro” definiowane jest wyłącznie przez kobiece wartości) jest bardzo mylące… i każdy młody mężczyzna, który spróbuje serio wpleść je w swoją strategię kariery, robi to na własną zgubę, chyba że jest członkiem kwartetu fryzjerskiego.
Bo to jest jedyne miejsce, gdzie mężczyźni naprawdę znajdują sens w współpracy, otwartości i zasadzie, że ludzie się liczą.
PS: Jeśli jeszcze nie widzieliście, koniecznie sprawdźcie stronę „Prefeminist Artist of the Month [Przed Feministyczny Artysta Miesiąca]”! Tym razem bohaterem jest Coby Whitmore!
Źródło: Male Values and Female Values
Zobacz na: Wojna Informacyjna – Rafał Brzeski
Ideologia, Strategia, Sztuka Operacyjna i Taktyka – Józef Kossecki
Koncepcja Czystej Karty [Czysta Tablica/Tabula Rasa] – Steven Pinker
List Miłosny Do Ameryki – Tomas Schuman (Yuri Bezmenow)
Kilka słów od kobiety z branży IT, na temat równości kobiet w branży IT
Kłótnie o torebki i łzy w toalecie. Kiedy ta producentka założyła firmę telewizyjną przeznaczoną wyłącznie dla kobiet, myślała, że pożegnała się z konfliktami…
Najnowsze komentarze