Bądź Nieco Nikczemny: Podręcznik dla socjopatów – Venkatesh Rao
Machiavelliści: Obrońcy wolności – James Burnham
Przedmowa
Czasami ambitne projekty rodzą się nie z eleganckich, zaplanowanych od podstaw wizji architektonicznych, lecz z obsesyjno-kompulsywnej potrzeby domknięcia luźnych wątków. Ta książka jest właśnie takim projektem: zbiorem luźnych końców, które badałem przez trzy lata w ponad pięćdziesięciu wydaniach newslettera „Be Slightly Evil [Bądź Nieco Nikczemny]”, publikowanego w latach 2010–2013. Lista subskrybentów urosła od zera do ponad 2200 osób. Chciałbym móc go dalej pisać, ale nadszedł czas, by zakończyć tę długą podróż, przewiązać ją kokardką i poszukać nowych przygód.
Aby wszystko spiąć, napisałem jeden ostatni, ambitny esej specjalnie do tej książki pt. „Inside the Tempo”, wymagający tekst zawierający ponad pięć tysięcy słów, który łączy w całość wiele wątków z ostatnich trzech lat i stawia kropkę nad „i” w temacie nawigowania po zdradliwym świecie wrogiego podejmowania decyzji.
Pierwotnie chciałem go opublikować jako ostatni numer newslettera, ale przecież publikacja o nazwie Be Slightly Evil (Bądź Nieco Nikczemny) nie byłaby wierna swojemu tytułowi, gdyby nie zrobiła czytelnikom choć jednego lekko złowrogiego numeru. Oto on: żeby przeczytać Wielki Finał, musisz kupić e-booka.
Luźne wątki, które rozwijałem i domykałem w newsletterze Bądź Nieco Nikczemny, miały dwa źródła: moją pierwszą książkę Tempo oraz serię „Zasada Gervaisa”, dziś dostępną w formie e-booka.
Tempo było książką o podejmowaniu decyzji opartą na ambitnym, wielkim projekcie obejmującym obszary, które znałem. Ale świadomie pominąłem problem decyzji podejmowanych w warunkach konkurencji i rywalizacji, bo czułem, że to wykracza poza ramy projektu Tempo.
Zasada Gervaisa była cyklem tekstów na ribbonfarm.com o polityce organizacyjnej i podejmowaniu decyzji. Ponieważ seria ta ewoluowała jako bliska analiza serialu The Office [Biuro], musiałem pominąć wiele ciekawych pytań i idei, których nie dało się zmieścić w tej ramie.
Został więc ogromny, nieuporządkowany kontynent bogatych idei, dla których nie miałem żadnego „Wielkiego Projektu”. Naturalnym sposobem, by go badać oddolnie, zacząłem więc pisać newsletter Be Slightly Evil i publikować treści poprzez listę mailingową.
Przez trzy lata newsletter badał pytania wielkie i małe, głupie i głębokie, mocno powiązane i zupełnie od siebie odizolowane. Dzięki dziesiątkom rozmów mailowych i osobistych z czytelnikami, jakie te teksty wywołały, udało mi się zbadać ten mroczny kontynent w stopniu, który mnie satysfakcjonuje. Nie mogę powiedzieć, że go w pełni opanowałem, ale na pewno przemierzyłem go i spenetrowałem bardzo szeroko.
Jako zbiór oddolnych poszukiwań w ciemności, ta kolekcja nieuchronnie ma wiele niedociągnięć i znaczną zmienność jakości poszczególnych elementów. Brakuje jej również przyjemnej i przejrzystej architektury. Ale to, czego brakuje mu pod względem spójności, dopracowania i wysoce modernistycznego designu, mam nadzieję, że nadrobi czystą, sprośną różnorodnością faweli i bezpośrednią stosowalnością praktycznością. W przeciwieństwie do większości moich tekstów, w tych esejach nie unikałem konkretnych zaleceń.
Choć nie było „Wielkiego Projektu” stojącego za tą książką, Jane Huang, która pomagała przy redakcji i produkcji, zaproponowała świetną strukturę nadrzędną, którą udało się tutaj zaadaptować. Przeglądając archiwum, zauważyła, że poszczególne wydania newslettera naturalnie wpisują się w elementy słynnego modelu OODA (Cykl Obserwuj, Zorientuj, Zdecyduj i Działaj) Johna Boyda, z którym zetkniesz się już na początku książki. Podzieliliśmy więc materiał według tego klucza. Podział nie jest idealny, wiele tekstów rozlewa się poza swoje „domowe” sekcje, ale i tak daje to lepszą strukturę niż leniwy, chronologiczny układ według kolejności newsletterów.
Choć książka wciąż bardziej przypomina zbiór do przeglądania na wyrywki niż ciasno zszytą narrację od początku do końca, wierzymy, że wyciągniesz z niej więcej, jeśli przeczytasz ją (albo odświeżysz sobie, jeśli byłeś subskrybentem) w sugerowanej kolejności.
Dokąd dalej? Mam nadzieję, że przyszłość da ci wiele okazji do doskonalenia własnego Lekko Nikczemnego myślenia i umiejętności decyzyjnych. Jeśli odkryjesz jakieś wyjątkowo sprytne pomysły, to podziel się nimi ze mną.
A jeśli chodzi o mnie, moje zainteresowanie obszarem „Lekko Nikczemnych/Złych” idei rozwidliło się na dwa kierunki.
Jeden prowadzi do tego, co – mam nadzieję – będzie przyszłym „Wielkim Projektem”, destylacją tutejszych pomysłów. Jeśli do tego dojdzie, możesz zobaczyć nową, rozszerzoną edycję Tempo, obejmującą decyzje w warunkach rywalizacji, w kilku gęstych, nowych rozdziałach. Albo zupełnie nową książkę. Albo plan rodem z czarnego charakteru Bonda, żeby przejąć władzę nad światem.
Druga ścieżka prowadzi do praktyki i zastosowania. Bardziej niż w przypadku czegokolwiek innego, co napisałem, idee zawarte tutaj to rzeczy, które intensywnie testowałem w prawdziwym życiu. I mam nadzieję robić to dalej.
Zacząłem myśleć o tym jako o specjalnej praktyce w ramach mojej działalności doradczej: Praktyce Lekko Nikczemnej. Podejściu do problemów biznesowych, które nie zawsze jest wygrana–wygrana i nie pachnie Szczęśliwą Kulturą.
Nie wszyscy moi klienci są w stanie albo chcą przyjmować Lekko Nikczemne podejścia do problemów biznesowych, ale ci, którzy to robią, odkrywają, że jest to wyjątkowo płodny sposób patrzenia na rzeczywistość. Ponieważ zwykle mają też świetne poczucie humoru, to szczerze mówiąc, Lekko Nikczemni klienci są moimi ulubionymi. Po prostu fajnie się z nimi pracuje.
Więc jeśli potrzebujesz wsparcia przy swoich Lekko Nikczemnych [Złych] spiskach, czy to w zaprojektowaniu własnego Diabolicznego Śmiechu, czy w wymyśleniu, jak twoja firma może przechytrzyć konkurencję, to wiesz, do kogo dzwonić. Można się ze mną skontaktować pod adresem vgr@ribbonfarm.com.
Na koniec, ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tej trzyletniej podróży. Mam nadzieję, że ten surowy podręcznik życia na sposób Lekko Nikczemny okaże się dla was wartościową nagrodą.
Do zobaczenia na ribbonfarm.com oraz w innych zakątkach internetu. I nie zapomnijcie sprawdzić ebooka The Gervais Principle jako lektury uzupełniającej.
Dusza bycia Lekko Nikczemnym [Złym]
Jak głębokie jest „Bycie Lekko Nikczemnym”?
Czy w filozofii „Bądź Nieco Nikczemny” jest coś więcej niż młodzieńcze zauroczenie byciem trochę kozakiem?
Wybrałem tę nazwę głównie dlatego, że wydawała się dobrym żartem z Google. Ich slogan „Don’t Be Evil [Nie Bądź Złym [Nikczemnym] ” aż kipi od pewnej paternalistycznej pychy, przed którą nawet ten dobrze-intencjonalny gigant powinien się pilnować. Uważam, że na takim poziomie potęgi samokontrola jest po prostu zbyt niebezpieczna, tylko mechanizmy równowagi tworzone przez zewnętrzne siły, dążące do innych celów, mogą trzymać prawdziwe zło w ryzach.
Ale dosyć o inspiracji. Co z Byciem Nieco Nikczemnym w skali „ty–ja”? Tak, w dużej mierze to żartobliwy koncept, ale dla mnie ta fraza stoi też za kilkoma ideami filozoficznymi, a trzymanie jej w polu widzenia przypomina mi o nich:
— Wszechświat nie istnieje dla naszego dobra: z tego, co wiemy, wszechświat nie jest środowiskiem przyjaznym.
— Deterministyczna przewaga: poznane i jeszcze nieznane prawa rządzą większą liczbą zjawisk naturalnych, w tym zachowaniami człowieka, niż chcielibyśmy przyznać.
— Pokora: wobec natury i nieznanego. Nie chodzi o pokorę w sensie społecznym czy interpersonalnym.
— Uznanie „Zła”: nie potrafię zdefiniować dobra i zła, ale wiem, że jeśli te pojęcia mają jakikolwiek sens, każdy z nas ma w sobie przynajmniej trochę jednego i drugiego. Uznanie przewyższa wyparcie.
Razem te idee składają się na pragmatyczną, opartą na prawdzie filozofię minimalizmu moralnego. Każda nowa „prawda”, której się uczę, kurczy obszar, w którym mogę mieć sensowne opinie moralne. Nie ma sensu mieć moralnej opinii na temat prawa grawitacji. Prawda oznacza więc także coraz mniejszą potrzebę posiadania sądów moralnych.
Jak powiedziała francusko-szwajcarska powieściopisarka Madame de Staël: „Kiedy rozumiesz wszystko, możesz wszystko wybaczyć.” Być może nigdy nie osiągniemy tego stanu granicznego w trakcie życia, ale każda cząstka zbędnej moralnej „odpowiedzialności”, którą uda ci się zrzucić, pomaga.
Ale być może największą głęboką ideą stojącą za Byciem Nieco Nikczemnym jest termodynamika. Od zawsze fascynuje mnie pojęcie entropii. Sugeruje ono, że wszechświat nie tylko jest obojętny wobec naszego istnienia, jest wręcz lekko wrogi. Jesteśmy istotami o niskiej entropii, które beznadziejnie próbują płynąć pod prąd w uniwersum zmierzającym powoli ku maksymalnej entropii i cieplnej śmierci.
Więc sam wszechświat jest, w pewnym sensie, Lekko Nikczemny [Zły]. A zatem, przez pewną fraktalną logikę, jako małe podzbiory wszechświata, nasza prawdziwa natura również jest prawdopodobnie lekko zła. To oczywiście dzika metafizyczna spekulacja, ale coś w niej przemawia do mnie na bardzo głębokim poziomie.
Jedną z zasad, jakie mi podsuwa ta filozofia, jest to, co nazywam moją heurystyką amoralności: pomysł jest Lekko Zły tylko wtedy, gdy jest w zasadzie równie wartościowy zarówno dla dobrych, jak i złych ludzi. Wszystko, co działa lepiej tylko wtedy, gdy jesteś dobry, budzi u mnie naturalne podejrzenie.
Być Kimś czy Zrobić Coś
Żeby utrzymać wiarygodne zaprzeczenie, staram się skupiać raczej na „jak” tematu Bycia Nieco Nikczemnym niż na „dlaczego”. Oprócz odsiewania metod, które nie dają się usprawiedliwić żadnym celem, zostawiam wam rozkminę na temat powiązań środków i celów. Zakładam, że macie dobre powody, by interesować się tym tematem, ale wolę ich nie znać. Przyjąłem tę zasadę jako podstawowe zabezpieczenie, ale nie miałem pojęcia, że faktycznie zostanie przetestowana.
Pewien anonimowy czytelnik wysłał mi kiedyś maila, prosząc o pomoc w podjęciu decyzji, czy zostać sygnalistą i podał szczegóły swojej sytuacji. Na szczęście zachował dla siebie dane identyfikujące, jak nazwiska. Ja w panice cofnąłem się znad przepaści zostania wspólnikiem. Bajzel lubię tylko wtedy, gdy mi za niego płacą.
Tak czy inaczej, ten incydent sprawił, że zacząłem się zastanawiać: dlaczego ludzie w ogóle uciekają się do Nieco Nikczemnych, manipulacyjnych zachowań? Czemu nie można po prostu iść prostą drogą, odrobić swoje, i prowadzić życie honorowe? Znalazłem świetną odpowiedź w fascynującej książce Roberta Corama Boyd: The Fighter Pilot Who Changed the Art of War. Ta książka zrzuciła 48 Praw Władzy Roberta Greene’a na miejsce numer 2 na mojej liście lektur Bycia Nieco Nikczemnym. Powinniście też sprawdzić Certain to Win Cheta Richardsa, to zastosowanie idei Boyda w biznesie.
Odpowiedź to decyzja, do której Boyd zmuszał każdego ze swoich uczniów: w życiu w końcu musisz wybrać, chcesz być kimś, czy coś zrobić. Bycie sygnalistą to jeden z takich wyborów sytuacyjnych, które mogą wywołać tę większą, egzystencjalną decyzję. Ale każdy prędzej czy później staje na własnym rozdrożu „być kimś/zrobić coś”. Ja na swoim natrafiłem latem 2000 roku.
Zadaj sobie pytanie: jak chcesz, żeby wyglądało twoje życie, gdy będziesz na łożu śmierci? Jeśli instynktownie wyobrażasz sobie siebie w przyszłości, na szczycie swojego życia, jesteś typem „być kimś”. Jeśli instynktownie widzisz wpływ, jaki mogłeś wywrzeć, a obraz twojej osoby jest rozmyty, jesteś typem „zrobić coś”.
Nowy sposób wyjaśniania – David Deutsch
Kim był John Boyd?
Jak większość inżynierów lotnictwa, znałem pobieżnie prace Boyda zanim przeczytałem książkę. Wiedziałem o jego teorii Energy-Maneuverability [energii-manewrowości], która stała się współczesnym podejściem do analizy walk powietrznych i projektowania myśliwców. Wiedziałem o jego słynnej cyklu OZZD [ang. OODA]. Ale nie miałem pojęcia, że to tylko wierzchołek góry lodowej materiałów Boyda.
Ponieważ Boyd nigdy nie spisał swoich idei w formie książki, a przekazywał je niemal wyłącznie w ramach tajnych odpraw, nie jest zbyt znany poza wojskiem. Ale pod względem zarówno głębi, jak i wpływu, jego pomysły były prawdopodobnie bardziej doniosłe niż tych, którzy są szerzej znani: Clausewitza, Schellinga czy Mahana.
Robert Coram twierdzi, że John Boyd powinien być uważany za największego myśliciela wojskowego od czasów Sun Tzu i gdy poznasz historię Boyda oraz skalę jego osiągnięć, widzisz, że to nie jest przesada. John Boyd był wirtuozem praktyki (najlepszym pilotem myśliwskim swojego pokolenia), niesamowicie kreatywnym „człowiekiem idei”, i na dokładkę przenikliwym filozofem. Niewielu ludziom udaje się być choć dwoma z tych cech, a co dopiero wszystkimi trzema. Boyd był współczesnym wojskowym Leonardo da Vinci.
Ale być może najbardziej fascynujące jest to, że Boyd nie tylko zmienił sposób prowadzenia wojen, on faktycznie użył swoich idei, by wygrywać bitwy wewnątrz samego wojska, ogrywając Pentagonowską biurokrację i budując kadrę uczniów, którzy potem przeorali każdy zakątek amerykańskich sił zbrojnych. Jego pomysły pomogły wygrać kilka rzeczywistych wojen, ale największe zwycięstwa odniósł w samym wojskowym establishmentcie.
W rzeczywistości opowieść Boyda czyta się jak autentyczną wersję „Tak, panie ministrze” i „Tak, panie premierze”, o których już wcześniej mówiliśmy. Z tą różnicą, że Boyd w przeciwieństwie do Jima Hackera, wziął na siebie biurokrację i wygrał. Ta opowieść ma swoje zabawne momenty, ale ostatecznie jest to historia trzeźwiąca. Zwycięstwo przyszło ogromnym kosztem osobistym dla niego i jego współreformatorów.
Prawdopodobnie będę jeszcze wracał do prac Boyda po kolejne pomysły, ale zacznijmy od tej życiowej decyzji: być kimś czy coś zrobić.
Właściwa odpowiedź
Jeżeli twoja odpowiedź zmierzała w stronę „stań się kimś”, na przykład dyrektorem wykonawczym, profesorem z etatem na uczelni lub po prostu bogatym i sławnym, to czeka cię trudna introspekcja, bo John Boyd miał na myśli jednoznaczną „właściwą odpowiedź”: zrób coś.
Oto ciekawy paradoks: im bardziej nalegasz na podążanie prostą i wąską ścieżką wyznaczoną przez twoje własne, ewoluujące zasady, a nie przez doraźną wygodę sytuacji, tym więcej będziesz musiał skręcać i lawirować w realnym świecie. Prosta ścieżka w twojej głowie zamienia się w spaghetti w rzeczywistości.
Z drugiej strony, im bardziej twoja droga przez świat wydaje się prostą drogą, wytyczoną według „standardowego” scenariusza kariery, tym więcej będziesz musiał filozoficznie wyginać się, by samemu sobie uzasadnić swoje życie. Każdy krok prawdziwego „Złotego Chłopca” kariery jest skażony głębokimi kompromisami filozoficznymi. Sprzedajesz duszę po jednej decyzji zawodowej na raz.
Jeśli kierujesz się własnymi zasadami, zazwyczaj desperacko będziesz szukał powołania, a kiedy je znajdziesz, pochłonie całe twoje życie. Będziesz napędzany do rzeczywistej produkcji, tworzenia lub niszczenia. Będziesz chciał zrobić coś, co przybliży świat do zgodności z twoimi własnymi zasadami. Jak powiedział Shaw: „Rozsądny człowiek dostosowuje się do warunków, które go otaczają. Nierozsądny człowiek dostosowuje warunki otoczenia do siebie. Cały postęp zależy od nierozsądnego człowieka.”
Bezkompromisowe prywatne zasady, których nie próbujesz uzasadniać przed innymi, są konieczne, ale niewystarczające. Aby naprawdę iść naprzód, odkryjesz, że musisz skręcać i lawirować. Twoim terenem jest kręty labirynt ścieżek unikania prawdy, wydeptany przez typy „stań się kimś” i wybrukowany przez kapłanów przyznających medale. Twoją misją jest stawić czoła prawdom, których oni usilnie starają się unikać. Twoje własne skręty i zakręty dotyczą omijania lub przechytrzania tych, którzy chcą odrzucać prawdę i bronić oczywistych fałszów.
Na pewnym poziomie typy „stań się kimś” mgliście zdają sobie sprawę, że ich pozornie proste ścieżki kariery są w rzeczywistości filozoficznie pokrętnymi ścieżkami unikania prawdy. Dlatego ruchy lekko złowrogich typów wydają im się „skrótami”. Nie rozumieją, jak ktoś może szybciej dotrzeć do czegoś znaczącego, nie podążając tym, co im się wydaje prostą linią, i bez nagród do mierzenia postępów.
Bo w ostatecznym rozrachunku, prosta i wąska ścieżka wyznaczona przez twoje własne zasady, oparta na poszukiwaniu prawdy, mimo pozornych zakrętów i skrętów w realnym świecie, jest najszybszą drogą do znaczących celów.
Dziedzictwo Bycia vs. Dziedzictwo Działania
Jeżeli jesteś rozsądny i zdecydujesz się po prostu „stać się kimś”, możesz osiągnąć swój cel „stania się kimś” i zakończyć bardzo udane życie, nie urażając nikogo, i przy tym tak, że nikomu nie będzie zależało, że faktycznie żyłeś. Pokaż swoje certyfikaty, medale i trofea z dumą i przejdź na emeryturę szczęśliwy. Staraj się zbytnio nie myśleć o tym, że zostaniesz zapomniany tydzień po śmierci, a twoje certyfikaty, medale i trofea trafią do pudełek na strychu, by w końcu zostać wyrzucone przez obojętnego prawnuka.
Jeśli jesteś nierozsądny, nawet jeśli uda ci się znaleźć powołanie i zrobić coś, z czego będziesz zapamiętany, prawdopodobieństwo jest wysokie, że umrzesz w nędzy i nieuznany, po całym życiu manewrów, walk i zdobywaniu nieprzejednanych wrogów oraz lojalnych przyjaciół gotowych na wszystko. Zamiast medali, na które nikt nie zwraca uwagi, zbierzesz szczątki nieudanych i udanych bitew.
I co ciekawe, ludzie będą gorączkowo starać się zachować i przeglądać twoje niedokończone rzeczy.
John Boyd zmarł niemal w biedzie, przygnębiony i zaniepokojony swoim dziedzictwem. Ostatnie lata spędził walcząc z rakiem i martwiąc się o swoje papiery.
Zmarł jako „nikt” według niektórych opinii. Ale zmarł, zrobiwszy coś.
Kiedy zmarł w 1997 roku, jego uczniowie i zwolennicy zabiegali, by jego prace zostały zachowane. Dokumenty Johna Boyda są dziś przechowywane w Marine Corps Research Center w Quantico. Nigdy nie awansował wyżej niż do stopnia pułkownika, ale będzie pamiętany, a jego briefingi będą analizowane długo po tym, jak medale generałów jego czasów zostaną sprzedane przez ich potomków w programie „Antiques Roadshow”.
Dwumowa [Pustosłowie] i Tworzenie Chaosu
Oto dla ciebie filozoficzne wyzwanie: masz macierz 2×2, z osią X od zła do dobra, a osią Y od pesymizmu do optymizmu.
Spróbuj umieścić w każdym z czterech kwadrantów ludzi, których znasz lub znane ci postacie. Co wyróżnia każdą grupę? Czy któryś z kwadrantów jest pusty? Jeśli miałbyś nadać każdemu archetypowe oznaczenie, jak byś je nazwał? Spróbuj wybrać najbardziej znaną osobę dla każdego etykietowania, bo nasze mentalne modele znanych ludzi to karykatury, które dobrze działają przy tego typu analizach. Alternatywnie możesz użyć etykiet opartych na motywach lub metaforach.
W każdej perspektywie 2×2 wyzwaniem jest oczywiście sprawdzenie, czy potrafisz przełamać związane z nią dychotomie, przynajmniej lokalnie, w swoim własnym kontekście, nawet jeśli nie możesz stworzyć filozofii, która całkowicie przekracza perspektywę 2×2. To jest znacznie trudniejsze, niż się wydaje. Zawsze bawi mnie, gdy niezdarni myśliciele łapią się subtelnego pomysłu „przełamywania dychotomii” i zakładają, że złamanie odwiecznej dychotomii dobra/zła lub optymizmu/pesymizmu wymaga tylko lekkiego odrzucenia i jakiejś banalnej zamiany; gdyby to było takie proste, wszyscy bylibyśmy dużo szczęśliwsi.
Pozwól, że spróbuję rzucić trochę przemyśleń wokół tej nieoznaczonej, nienazwanej macierzy 2×2 i lokalnie przełamać dychotomie, aby wyciągnąć myślenie Nieco Nikczemne [Złe] ze swojej oczywistej lokalizacji, tuż na południowy zachód od punktu początkowego.
Przegląd Czterech Kwadrantów
Historycznie, optymistycznie-złe postawy kojarzone były z wielkimi projektami inżynierii społecznej. Naziści kojarzeni byli z wznoszącymi się orłami, tysiącletnimi wizjami doskonałego społeczeństwa i tym podobnymi. Komuniści byli zaskakująco podobni, mimo że nominalnie stanowili polityczną antytezę nazistów.
Optymistycznie-dobre to domena wizji New Age i tradycyjnej religii: po stronie Lewicy wierzą w mgliste, pocieszające idee dotyczące kreatywności, pozytywnego myślenia, obfitości i ogólnej dobroczynności wszechświata, która – według nich – wymaga jedynie dobrych intencji, by odnieść sukces. Po stronie Prawicy wierzą w mniej więcej to samo, ale z konkretnymi, a nie mglistymi, religijnymi atrybutami.
Pesymistycznie-dobre postawy często związane są z głębokim poczuciem sprawiedliwości i troską o ochronę dobra (szczególnie już osiągniętego, domniemanego dobra) przed zagrożeniem ze strony zła. Oddani policjanci, lekarze i wojskowi mają tego typu mentalność pesymistycznego dobra. Pesymistycznie-dobrzy zwykle postrzegają siebie jako obrońców dziecięcej niewinności, która charakteryzuje optymistycznie-dobre postawy. W młodości kierują się silnymi, choć nieprzemyślanymi i nieprzetestowanymi wartościami społecznymi. Jednak w miarę starzenia się i doświadczeń takich jak wojna czy walka z przestępczością, które naturalnie ich przyciągają, pojawia się rozczarowanie naiwnością większości wartości społecznych, a w życie wkraczają prywatne zasady. Clint Eastwood grał wielu takich bohaterów, od klasycznego Brudnego Harry’ego po nowsze Gran Torino (filmy o Brudnym Harrym były w gruncie rzeczy filmami o mścicielach, stworzonymi, by podlizywać się maniakom broni, ale postać ewoluowała w coś znacznie subtelniejszego w Gran Torino).
Wreszcie, jest ostatni kwadrant: pesymistycznie-złe. Ten kwadrant kojarzy się najczęściej z wąskim, egoistycznym poczuciem fatalistycznego i hedonistycznego indywidualizmu. To ponura wizja świata, w której natura ludzka jest wiecznie wadliwa i niezmienna. Działanie zgodnie z tym sposobem myślenia oznacza poszukiwanie wyczynów o sumie zerowej i społecznych sztuczek, by żerować na pozostałych trzech kwadrantach. Przestępczość różni się od ideologii politycznych, takich jak faszyzm i komunizm, przede wszystkim fundamentalnym pesymizmem, który kształtuje zachowania. Dla Tony’ego Soprano nie ma możliwości doskonalenia człowieka.
W filmach całkowite rozczarowanie zamienia pesymistycznie-dobrych w pesymistycznie-złych (przykładem są super złoczyńcy z komiksów, jak Dwie Twarze w Batmanie). W tym stereotypie jest trochę prawdy. Większość, którzy podążają tą ścieżką rozczarowania, jednak kończy zgorzkniała i nieefektywna, zamiast aktywnie zła.
Realizm i pragmatyzm
Istnieją pewne dowody na coś, co nazywa się „depresyjnym realizmem”, czyli ideę, że pesymiści są rzeczywiście bardziej realistyczni niż optymiści, ale jest to zdecydowanie niepewne (nie tylko dlatego, że „realne” jest przede wszystkim zagadnieniem filozoficznym, a nie psychologicznym), więc najbezpieczniej jest założyć, że żaden kwadrant nie ma monopolu na realizm. Można też pójść aż do solipsyzmu i stwierdzić, że realizm jest niemożliwy.
Teoria ‘Dostosowanie Przebija Prawdę’ – Donald Hoffman
Realizm to sposób postrzegania świata, a pragmatyzm to związany z nim sposób działania w nim. Gdzie więc plasują się realistyczno-pragmatyczni na tej macierzy 2×2? Można by się skusić na myśl, że krążą gdzieś wokół początku układu, ale doszedłem do wniosku, że pragmatyzm i realizm są w zasadzie pojęciami względnymi w odniesieniu do tej macierzy.
Dlaczego? Bo ludzie w każdym z czterech kwadrantów postrzegają siebie jako pragmatycznych i realistycznych, a innych jako beznadziejnie nierealistycznych. Co więcej, wszyscy mogą mieć rację.
Wynika to z faktu, że pesymizm i optymizm nie są naprawdę postawami wobec „rzeczywistych” rzeczy, co sprawia, że „realizm” staje się problematyczny. Dobro i zło dotyczą intencji, więc realizm jest tu w dużej mierze nieistotny. Optymizm i pesymizm to postawy wobec możliwości, kiedy nie ma empirycznych podstaw do założenia czegokolwiek. Można być realistą w kwestii faktów we wszystkich czterech kwadrantach, ale być optymistą lub pesymistą co do możliwości oraz dobra lub zła w kategoriach intencji.
Naiwny realizm to postawa osób, które unikają przyjmowania jakiejkolwiek pozycji wobec możliwości. Ich nastawienie pomaga wygrywać, gdy wydarzenia są poza ludzką kontrolą, ale często przepuszczają okazje związane z ludzkimi przekonaniami opartymi na dowodach społecznych – tym, co staje się „społeczną prawdą”, jeśli wystarczająco wiele osób w to wierzy. Przekonania te tworzą kapitał społeczny, a nie prawdę.
Naiwny pragmatyzm jest podobny. To chęć działania w realistyczny sposób, by być skutecznym. Naiwni pragmatycy gardzą pustymi gestami i oczywiście bezskutecznymi przedsięwzięciami. Ponownie, działa to na ich korzyść, gdy liczą się faktyczne rezultaty. Kiedy „podjęcie wysiłku” ma własną wartość w sygnalizowaniu społecznego zaangażowania, naiwni pragmatycy przepuszczają okazje. Przykładem jest polityk podejmujący odważną, choć skazaną na niepowodzenie próbę rozwiązania jakiegoś niewyobrażalnie trudnego problemu i zdobywający „punkty” społeczne tylko za samą próbę. Naiwny pragmatyzm jest dla biurokratów, nie dla skutecznych polityków.
Naiwni pragmatycy działają tylko wtedy, gdy istnieje realistyczna szansa na skuteczność. Często czyni ich to najbardziej nierealistycznymi ludźmi w otoczeniu, ponieważ rezygnują ze wszystkich fascynujących możliwości symbolicznej, kreatywnej porażki i jej społecznych nagród.
Ostatnio czytałem artykuł Jamesa Fallowsa w The Atlantic analizujący, czy Obama w pierwszej kadencji był szachowym mistrzem czy pionkiem. Moim zdaniem samo pytanie jest naiwno-pragmatyczne (więc sensowne, że doświadczony dziennikarz, taki jak Fallows, śledzący amerykańskich prezydentów od czasów Cartera, je zadaje). Dodając do tego kapitał społeczny, można powiedzieć, że na początku Obama był czymś w rodzaju biurokratycznego, naiwnie pragmatycznego polityka. W ciągu pierwszej kadencji przekształcił się w prawdziwego polityka, zdolnego do manipulowania kapitałem społecznym poprzez symboliczne porażki i deklaracje wiary w pozornie absurdalne pozycje wobec naiwnych realistów. James Fallows widzi w tym taktyczną genialność w stylu Trumana, ale nie oddaje to w pełni przemiany.
Ironią jest to, że samo społeczeństwo przeszło od optymistycznego („Yes, we can! [Tak, możemy!]”) do naiwnie pragmatycznego, biurokratycznego spojrzenia na jego prezydenturę (stąd pytania oparte na metaforach szachowych, które w gruncie rzeczy pomijają istotę dynamiki kapitału społecznego). Ocenialiśmy Obamę jako polityka, gdy był biurokratą, a teraz, gdy stał się politykiem, oceniamy go jak biurokratę. Opóźnienia czasowe w percepcji są dziwne.
Osobiście rozwiązuję tę dichotomię, postrzegając realizm jako pragnienie realistycznego oglądu świata, a pragmatyzm jako pragnienie skuteczności. Wiara w osiągnięcie któregokolwiek z tych pragnień jest prawdopodobnie oznaką, że w rzeczywistości utkwiło się w jednym z kwadrantów. To sceptycyzm i wątpliwości charakteryzują wysublimowany realizm i pragmatyzm, odróżniając je od postaw i zachowań zamkniętych w kwadrantach.
Postawy wobec zmiany
Kiedy porównasz optymistów dobrych i złych, uświadamiasz sobie, że obie grupy wierzą w zmianę i w ideę „postępu”. Optymiści źli, gdy naprawdę się rozkręcą, mają tendencję do wrzucania wszystkich, którzy nie zgadzają się z ich wizją postępu, do obozów koncentracyjnych.
Optymiści stosują łagodniejszą wersję tej samej strategii: szukają podobnie myślących ludzi, z którymi mogą nawiązać pozytywny kontakt, a unikają osób lub myśli, które określają mianem „negatywnych”, przyklejając w ten sposób etykietę każdemu przejawowi sprzeciwu nie będącego częścią skryptu. Gdy podejmują działania w obliczu fundamentalnie brzydkich rzeczywistości, nadal szukają „rozgrzewających serce” i „inspirujących” momentów. Zasadniczo są tym, co Barbara Ehrenreich nazwała ludźmi „Jaśniejszej Strony”.
Chcąc tego czy nie, umieszczają osoby, z którymi się nie zgadzają, na marginesie, w kulturowych obozach koncentracyjnych, gdzie ich głosy zagłuszane są przez pozytywne okrzyki dopingowe. To efekt „tyranii werbalnej mniejszości”, ponieważ optymistyczni dobrzy (zarówno w odmianie lewicowej, jak i prawicowej) są tak głośni w śpiewaniu tej samej melodii. Głosy sprzeciwu nie harmonizują równie dobrze.
Jest pewna zasługa w tym heurystycznym podejściu. Poważna zmiana wymaga działania zbiorowego, motywacji i energii. Negatywne myśli i ludzie rzeczywiście drenują tę energię. Heurystyka staje się jednak niebezpieczna, gdy przekształca się w niekontrolowany, samonapędzający się pozytywizm.
Również dolna połowa macierzy 2×2 kojarzona jest z pozornym bezruchem i brakiem zmiany. Dla pesymistów dobrych jest to utrzymanie stabilności wobec sił zła. Dla tych, którzy używają ustalonych wartości społecznych jako wskaźnika „dobra”, naturalne jest postrzeganie sił destabilizujących jako złych. Ponownie można wyróżnić wyraźne odmiany lewicowe i prawicowe.
Dla pesymistów złych idee takie jak równowaga sił i wieczne wzorce wyzysku mają naturalny urok. Estetyka działania bez faktycznej zmiany przemawia do obu grup. W pewnym sensie oni również działają w sposób, który sprawia, że stabilność i niezmienność stają się samospełniającymi się przepowiedniami. Są mniej skłonni to dostrzec w porównaniu z samozwańczymi postępowcami, którzy instynktownie rozumieją dynamikę samospełniających się przepowiedni. Biorąc pod uwagę te odmienne postawy wobec zmiany, nic dziwnego, że pesymiści postrzegają optymistów jako ignorujących ciemniejsze konsekwencje zmiany, a optymiści widzą pesymistów jako czysto bezwładne siły.
Bycie Lekko Nikczemnym [Złym]
Czasami myślę, że powinienem był nazwać tę filozofię „Działaj Nieco Nikczemnie [Postępuj Trochę Źle]”. Ponieważ Nieco Nikczemny w moim rozumieniu jest filozofią „rób coś”, a nie filozofią „bądź kimś”. Ale cóż, nazwa jest już utrwalona, a żart Google’a jest zbyt dobry, by go porzucić.
Na osi optymizm/pesymizm, Nieco Nikczemny jest filozofią agnostyczną, ale w przeciwieństwie do naiwnego, naiwnie realistycznego/pragmatycznego podejścia, nie jest ona biernością, gdy w grę wchodzą dowody społeczne i sygnalizacja przez puste i daremne gesty. Nieco Nikczemny rozpoznaje wartość ruchów kapitału społecznego opartych na oczywistych fałszach i nieskutecznych zachowaniach. W tym zakresie nie da się uniknąć pewnego stopnia dwumowy, deklarowane intencje i wierzenia nie będą pokrywać się z tymi faktycznie posiadanymi. Ale dwumowa jest przynajmniej lepsza niż dwójmyślenie.
Na osi dobro/zło, Nieco Nikczemny zmierza ku działaniu niezależnie od tego, czy konsekwencje są od razu jasno dobre czy złe, i zaczyna od założenia, że samo działanie dla samego działania (znane również jako twórcza destrukcja) oraz wybór ruchu i chaosu zamiast stabilności jest centralne dla życia. Nie jest to „dobro”, ponieważ nie równa się wierze w zmianę jako postęp. Ale nie jest to też „zło”, ponieważ nie jest wiarą w stabilność opartą na wartościach. Działanie w duchu Nieco Nikczemnego sprzyja tworzeniu chaosu.
Jest to jednak tylko częściowe, lokalne naruszenie potężnych dychotomii, o których mówimy. Widać, jak trudno jest faktycznie wyjść poza te odwieczne podziały: najlepsze, co udało mi się zrobić, by uzasadnić kogoś Nieco Nikczemnego, to określenie go mianem „dwumowa + tworzenie chaosu”.
Ciąg dalszy może kiedyś nastąpi…
Najnowsze komentarze