Fragment książki Żelazny Jan – Rozdział II PIERWSZY ZŁOTY WŁOS

Pierwszy Złoty Włos - Żelazny Jan

Kobiety samotnie wychowujące synów były niezwykle wyczulone na niebezpieczeństwa takiego modelu wychowawczego. Jedna z kobiet oświadczyła, że mniej więcej wtedy, gdy jej syn osiągał wiek gimnazjalny, uświadomiła sobie, że potrzebuje on twardszej ręki, że metody wychowawcze, do jakich jest predestynowana z natury, nie wystarczają. Z kolei, jak stwierdziła, gdyby zaczęła stosować surowsze metody, zatraciłaby swoją kobiecość. Wspomniałem o klasycznym rozwiązaniu, stosowanym w tradycyjnych kulturach, polegającym na odesłaniu syna do ojca po ukończeniu przez chłopca dwunastu lat. Kilka kobiet odparło na to kategorycznie:
— Nie, mężczyźni nie potrafią wychowywać, nie dbaliby o niego.
W rzeczywistości wielu mężczyzn — do jakich i ja należę — odnalazło w sobie zdolności wychowawcze, które pozostawały w uśpieniu, dopóki nie były potrzebne.
Nawet wtedy, gdy ojciec mieszka pod jednym dachem z resztą rodziny, między matką a synem może istnieć na tyle silna potajemna więź, by wywłaszczyć ojca z jego rodzicielskich praw. Mamy wtedy do czynienia z czymś w rodzaju zmowy skierowanej przeciwko ojcu, a zmowom niełatwo położyć kres. Pewna kobieta mająca dwóch synów co roku wyjeżdżała wraz z mężem do San Francisco na zjazd swojej partii, zostawiając chłopców w domu. Którejś wiosny jednak, powróciwszy właśnie z żeńskiego sanatorium, miała ochotę na trochę samotności i powiedziała do męża:
— A może byś tak sam zabrał chłopców w tym roku?
Tak też się stało.
Chłopcy — jeden mniej więcej dziesięcioletni, drugi dwunastoletni — jak się okazało, nigdy nie przebywali sami z ojcem, bez matki. Po tym nowym dla siebie doświadczeniu prosili o jeszcze, tj. chcieli spędzać więcej czasu z ojcem.
Kiedy następnej wiosny nadeszła znowu pora partyjnej konferencji, matka ponownie wolała zostać sama i chłopcy jeszcze raz wyjechali razem z ojcem. W chwili ich powrotu do domu matka stała akurat w kuchni tyłem do drzwi. Starszy z chłopców wbiegł do kuchni i objął ją z tyłu ramionami. Matka, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zareagowała odruchowo, odtrącając chłopca, który przeleciał przez kuchnię, wpadając aż na ścianę. Kiedy się pozbierał, jak powiedziała mi ta kobieta, w ich stosunku nastąpiła jakaś zmiana. Stało się coś nieodwracalnego. Matka była zadowolona z tej zmiany, a chłopiec czuł trochę zaskoczenia, trochę ulgi, że matka nie potrzebuje go najwidoczniej tak jak dawniej.
Historia ta wskazuje, że dzieło rozłąki może się dokonać nawet bez udziału starców. Zerwania może dokonać sama matka. Wymaga to, jak widzieliśmy, dużego wysiłku, a trzeba też zauważyć, że w naszym wypadku to ciało kobiety, a nie jej umysł, dokończyło dzieła.

Jeśli syn uczy się wrażliwości głównie od matki, to na swoją własną męskość będzie prawdopodobnie patrzył z żeńskiego punktu widzenia. Może on być nią zafascynowany, ale jednocześnie będzie się jej obawiał. Może ubolewać nad nią i pragnąć ją zreformować albo też może być nastawiony do niej podejrzliwie i dążyć do jej zdławienia. Może ją podziwiać, ale nigdy nie będzie się czuł z nią naprawdę swojsko.

Pierwszy Złoty Włos

Można by zapytać:
— Dlaczego nie zatrzymać się w tym miejscu?
Mamy oto młodego człowieka, który wykradł klucz spod matczynej poduszki. Uciekł od rodziców i pozostaje w kontakcie z Dzikusem, a poprzez niego z puszczą. Podobnie jak Huck Finn wyruszył on „w dół Missisipi” na tratwie z towarzyszem należącym do innego świata. Skoro jednak nasza historia opowiada o inicjacji, wiemy, że będziemy musieli mieć do czynienia ze skaleczeniami, łamaniem kości, przekłuwaniem skóry i innymi podobnymi próbami. Stanowią one nieodłączną część wtajemniczenia.
Mircea Eliade opowiadając o praktykach inicjacyjnych w kulturach całego świata: pisze, że inicjacja chłopców rozpoczyna się od dwóch wydarzeń: pierwsze to wyraźne zerwanie z rodzicami, po którym nowicjusz udaje się do lasu, puszczy lub na pustynię; drugie to skaleczenie czynione chłopcu przez starych mężczyzn, które może polegać na nacięciu skóry nożem, wytarzaniu w pokrzywach, wybiciu zęba. Nie wolno jednak sądzić, że te obrażenia są zadawane pod wpływem jakiegoś sadystycznego impulsu. W większości kultur osoby dokonujące inicjacji dbają o to, by skaleczenia nie powodowały zbędnego bólu, a budziły skojarzenia właściwe danej kulturowej siatce znaczeń. Odpowiedniego przykładu dostarcza inicjacyjna praktyka australijskich aborygenów. Po zebraniu grupy młodych chłopców starcy opowiadają im historię pierwszego człowieka imieniem Darwalla. Chłopcy słuchają w przejęciu tej opowieści o australijskim Adamie. Okazuje się, że Darwalla siedzi na pobliskim drzewie. Kiedy chłopcy starają się go dojrzeć, podchodzi do nich jeden ze starców i wybija każdemu po zębie. Wówczas inni starcy przypominają chłopcom, że coś podobnego przydarzyło się Darwalli. On także stracił ząb. Przez resztę życia puste miejsce po zębie będzie się kojarzyć chłopcom z naocznym kontaktem z Darwalla. Większość z nas chętnie oddałaby ząb w zamian za naoczny kontakt z Adamem.

Porą tradycyjnie wybieraną na początek inicjacji jest początek okresu dojrzewania, a wszyscy pamiętamy, jak wiele skaleczeń otrzymaliśmy w tym wieku. Dojrzewanie to dla chłopców okres pełen niebezpieczeństw, a narażanie się na te niebezpieczeństwa wyraża zarazem tęsknotę za inicjacją.
Liczba obrażeń odniesionych przez typowego mężczyznę jest zdumiewająca. Przekonałem się o tym pewnego dnia w San Francisco, kiedy to w dużej sali zebrało się kilkuset mężczyzn. Jeden z wykładowców, Doug van Koss, przyniósł dwa bądź trzy tysiące pasków czerwonego materiału i poprosił, aby każdy z mężczyzn przypiął lub zawiązał czerwoną wstążkę na każdej części ciała poszkodowanej w jakiś sposób, zaznaczając ślad czy po ciętej ranie, czy po złamanej kości, czy po ciosie nożem itd.
Wielu mężczyzn potrzebowało dziesięciu lub więcej wstążek. U niektórych cała prawa strona ciała, od głowy po kostki u nóg, lśniła czerwienią; u innych czerwień niemal zakrywała głowę; u jeszcze innych — zarówno ręce, jak i nogi. Po zakończeniu ćwiczenia sala przekształciła się w morze czerwieni.
Jest coś takiego w dorosłym mężczyźnie, co pragnie ryzyka, szuka niebezpieczeństwa, posuwa się aż na skraj — nawet na skraj śmierci.
Wracając więc do naszej historii, palec chłopca symbolizuje , rany, jakie każdy z nas odnosi, próbując wypuścić Dzikusa z klatki. Nie pochodzą one od starców. Zadaliśmy je sobie sami. Bez względu na to czy to starcy nacinają nam skórę muszlą, czy pokrywają ją bolesnym tatuażem, czy też robimy to sami — szramy reprezentują ranę istniejącą już poprzednio, jakiś brakujący ząb, po którym lukę wyczuwaliśmy już językiem. Skaleczony palec z naszej opowieści oznacza ranę, jaką większość młodych ludzi w naszej kulturze już odniosła. Wracajmy jednak do przerwanego wątku.

Opowieść: dzień pierwszy w stawie
Kiedy Dzikus dotarł znowu do lasu, zdjął chłopca z ramion, postawił go na ziemi i rzekł:
— Nigdy już nie ujrzysz ani matki, ani ojca, ale za to zostaniesz ze mną, bo uwolniłeś mnie, a ja czuję dla ciebie litość. Jeżeli będziesz robił to, co ci każę, wszystko będzie w porządku. Mam dużo złota i skarbów, więcej niż ktokolwiek na świecie. Dzikus przygotował łoże z mchu, na którym chłopiec mógł spać, a rankiem zabrał go do źródła.
— Czy widzisz to złote źródło? Jest czyste jak kryształ i pełne światła. Chcę, żebyś usiadł przy nim i pilnował, aby nic do niego nie wpadło. Jeśli bowiem tak się stanie, źródło zostanie skażone. Będę tu powracał każdego wieczoru, żeby sprawdzać, czy posłuchałeś mojego rozkazu.
Chłopiec usiadł na brzegu źródła. Raz po raz mignęła mu przed oczyma złota ryba czy złoty wąż. Uważał, aby nic nie wpadło do wody. Siedząc czuł jednak taki ból w palcu, że odruchowo zanurzył go w wodzie. Wyjął go natychmiast, ale było już za późno: palec zrobił się ” złoty i bez względu na to, jak mocno go szorował, nie chciał zmienić barwy.
Żelazny Jan powrócił tego wieczoru i zapytał:
— Czy dzisiaj zdarzyło się coś ze źródłem?
Chłopiec chowając palec za plecami, aby Żelazny Jan go nie zobaczył, odrzekł:
— Nie, nic nie zaszło.
— Aha. Zamoczyłeś palec w źródle! — Żelazny Jan na to. — Puścimy to w niepamięć tym razem, ale nie
pozwól, by się to stało znowu.

Za chwilę pomówimy o złocie przywierającym do koniuszka palca, ale na razie pozostaniemy trochę dłużej przy skaleczeniu. Bolało ono tak bardzo, że chłopiec bezwiednie wsadził palec do źródła. Do tego w zasadzie ogranicza się nasza historia. Jeśli mamy przeżywać tę historię, a nie jedynie ją śledzić, musimy zadać sobie pytanie:
Jaka rana boli nas tak mocno, że musimy zamoczyć ją w wodzie?
Inicjacja młodych mężczyzn oznacza zatem dopomożenie im w przypomnieniu sobie rany, przez którą rozumiemy rany duszy, czyli obrażenia emocjonalnego ciała. Niekiedy po to istnieją zewnętrzne blizny, by przypominać nam o bliznach wewnętrznych.

Wymieńmy niektóre wewnętrzne obrażenia, podobnie jak wcześniej wyliczyliśmy kilka obrażeń zewnętrznych. Raną jest nieotrzymanie błogosławieństwa od własnego ojca. Robert Moore powiedział:
Jeśli jest się młodym mężczyzną i nie otrzymuje się wyrazów uznania od starszego mężczyzny, to boli.
Od jak wielu mężczyzn słyszałem następujące słowa:
— Czekałem dwa dni przy łożu umierającego ojca pragnąc, by powiedział wreszcie, że mnie kocha.
— No i co?
— Nie powiedział tego.
Odnosi się rany, nie widując ojca w dzieciństwie, nie przebywając z nim, mając odległego ojca, ojca nieobecnego, ojca maniaka na punkcie pracy. Jeśli ma się ojca krytycznego i surowego, to tak, jakby się było jednym z synów Kronosa, których Kronos zjadł. Cios w takiej lub innej formie, nadchodzi zwykle od ojca.

Michael Meade natrafił na afrykańską opowieść, w której ojciec myśliwy pewnego dnia zabiera syna na polowanie. Zabiwszy małego szczura, daje go synowi, żeby go trzymał. Syn, jak powiada opowieść, sądząc, że taki łup jest nic niewart, wyrzucił go w krzaki. Tego dnia nie nadarzyła się już żadna inna zwierzyna i o zmierzchu ojciec prosi syna o szczura, aby mogli go upiec i zjeść na kolację. Chłopiec odpowiada ojcu:
— Wyrzuciłem go w krzaki.
Wówczas, zgodnie z opowieścią, ojciec wziął siekierę i uderzył nią syna; ten stracił przytomność, a ojciec pozostawił go tam, gdzie upadł.

Mężczyźni wysłuchujący tej historii wiedzą ze zdumiewającą dokładnością, gdzie padł-cios siekiery. Zdaniem jednego siekiera trafiła w lewą stronę głowy. Drugi powiada, że siekiera uderzyła chłopca w pierś. Trzeci, że w ramię. Czwarty, że prosto w środek czaszki. Piąty, że w brzuch. Szósty, że w pachwinę itd. itd. Prawie każdy mężczyzna przypomina sobie moment ciosu. Tak więc to zdarzenie należy do symboliki stosunków: ojciec-syn. Ojciec zadaje uderzenie, a syn je otrzymuje. Zranienie to chłopiec będzie pamiętał przez lata.

A cóż o ciosach pochodzących od matki?
— Wiesz, że jesteś bardzo delikatny; nie powinieneś się bawić z tymi chłopcami.
— Jak mogłeś zabić takiego ślicznego ptaszka?
— Jeśli nie przestaniesz tak się zachowywać, oddam cię do domu poprawczego! No i jak ci się to podoba?
— Nie mieścisz się już w tych spodniach.
— No a teraz zachowujesz się jak twój ojciec.

Ojciec zadaje demonstracyjne i nie do zapomnienia uderzenie siekierą, potrącające o morderstwo; niejedna matka dąży do tego, by jej syn przeszedł chrzest hańby. Wylewa wiadro za wiadrem hańby na jego głowę, by dopiąć swego.

Pewien mężczyzna powiedział:
— Moja matka ma trójnożną manię — nieprzeparty impuls, by kopać wszystko, co ma trzy nogi.
W niektórych przypadkach tego rodzaju poniżanie powoduje długotrwałe, nie gojące się rany. Grecy w drodze na wojnę trojańską pozostawili Filokteta na wyspie, ponieważ jego rana wydawała przykrą woń. Byli zmuszeni później wrócić po niego, kiedy wyrocznia orzekła, że uratowanie go to jedyny sposób wygrania wojny. Ranny człowiek wie coś, czyli coś znaczy.
Policzkowanie, wymysły, złorzeczenia — zadają rany. Ranią one poczucie własnej godności i dostojeństwa, podrywają, zapał i pewność siebie, pozostawiają sińce na duszy, poniżają ciało. Hańbią, krzywdzą i szkodzą.
Jeżeli zostało się okłamanym przez starszych — to tak, jakby złamali ci nogę. Kiedy młodzi ludzie przybyli do Wietnamu, stwierdzili, że zostali oszukani, doznali niezmiernie głębokiego urazu.

Nigdy nie zostać wprowadzonym w męski świat przez starszych mężczyzn — to tak, jakby odnieść ranę w pierś. Naczelnik policji z Detroit zauważył, że aresztowani przezeń młodzi ludzie nie tylko nie mają w domu żadnego odpowiedzialnego starszego mężczyzny, ale nigdy się z takim nie zetknęli. W przypadku gangu, jak zwrócił uwagę Michael Meade, mamy do czynienia z puszczonymi samopas młodymi ludźmi, którzy nie mają żadnej styczności ze starszymi. Członkowie gangu podejmują beznadziejne wysiłki, aby nauczyć się odwagi, rodzinnej lojalności i dyscypliny od siebie nawzajem. Może się to powieść w niektórych przypadkach, ale większość członków gangu nie odnosi na tej drodze sukcesu.
Sądząc na podstawie męskich zwyczajów, na Nowej Gwinei, w Kenii, północnej Afryce, wśród Pigmejów czy Zulu, w kulturze arabskiej i perskiej zabarwionej wpływem sufizmu — mężczyźni współżyli ze sobą w braterskich i emocjonalnych związkach od setek tysięcy lat.

Współczesne życie zawodowe dopuszcza jedynie stosunki oparte na rywalizacji, wyzwalające tylko emocje w rodzaju niepokoju, napięcia, poczucia osamotnienia, lęku, chęci prześcignięcia rywala. Cóż robią mężczyźni po pracy? Zbierają się w barze, by wieść małe rozmówki przy małym piwie; efemeryczne więzi wytwarzające się między uczestnikami takich pogaduszek rozpadają się na widok pierwszej kobiety, która przejdzie obok nich albo potrąci któregoś. Brak duchowego związku z innymi mężczyznami to być może najcięższa ze wszystkich ran.

Wszystkie te obrażenia odnosimy niezależnie od tego, czy poważamy naszych rodziców, czy też ich nie szanujemy; czy jesteśmy dobrzy, czy źli. Większość z nich daje się określić jako zamach na nasze poczucie wielkości. Jako małe dziecko, każdy z nas ma poczucie, że jest bogiem. Na taką możliwość wskazywało już królewskie życie w łonie matki, a jeśli ktokolwiek, już po naszym przyjściu na świat, stara się nam wytłumaczyć, że nie jesteśmy bogiem — nie słuchamy tego. To wczesne poczucie naszej boskości moglibyśmy nazwać „dziecięcą wielkością”, którą trzeba odróżnić od tkwiącej w nas także „prawdziwej wielkości”. W każdym razie w wieku dojrzewania mamy w sobie jeszcze tyle dziecięcej wielkości, by nam się wydawało, że możemy, decydować, czy szczur jest na tyle duży, by go zatrzymać. Kiedy zatem ojciec uderza nas siekierą i zostawia na ziemi, trudno nam pogodzić nasz stan — rannego, leżącego na ziemi — z naszymi wyobrażeniami o królewskiej godności.

Wszelkie obrażenia stanowią zagrożenie dla naszego poczucia królewskości. Ciosy zadawane naszej ambicji: — Co ty sobie myślisz, że kim jesteś? Jesteś takim samym zasmarkanym bachorem jak cała reszta — są niczym uderzenia w żołądek królewicza. A przecież z nami jest zawsze coś nie w porządku. Jeden chłopiec uważa, że jest za chudy, inny — że za mały, jeszcze inny jąka się albo utyka. Jeden chłopiec jest zbyt nieśmiały, inny nie jest atletycznie zbudowany albo nie umie tańczyć czy też ma brzydką cerę. Jeszcze inny ma duże uszy albo znamię, jest tępy, nie umie trafić w piłkę itd.

Zwykle rozwiązujemy nasz problem, nadymając się jeszcze bardziej. Wystarczy lekkie samowywyższenie, by znaleźć się ponad tym wszystkim. Może być, że pewna autoidealizacja jest potrzebna w każdym wieku ze względu na funkcje ochronne, jakie pełni. Alice Miller twierdzi, że kiedy dziecko styka się ze strony rodziców z okrucieństwem i brutalnością, które trudno mu pojąć, może ono obrać drogę albo w górę, albo w dół. W pierwszym przypadku wznosimy się ponad ranę i wstyd. Zbieramy dobre stopnie, zostajemy dyżurnym wesołkiem rodziny, stajemy się kimś w rodzaju lekarza swojego własnego cierpienia. Coś potężnego unosi nas wzwyż. Jesteśmy może weseli, ale niezbyt ludzcy.

Obierając drogę w dół, zanurzamy się w głąb rany i poniżenia. Będąc bliżsi ranie niż ci, którzy weszli na drogę wzwyż, nie stajemy się przez to bardziej ludzcy. Ofiara to także na swój sposób osoba dostojna. Ofiara przyjmuje swoją cierniową koronę, staje się królewiczem czy królewną w inny sposób. Drogę tę obierają niekiedy mężczyźni pozbawieni ojca.
Każdy z nas wkracza na obie te drogi: jedną od święta i niedzieli, drugą w dni powszednie. Niektórzy obierają trzecią drogę: drogę bezwładu, zautomatyzowanego zachowania, narzuconego sobie odrętwienia — pustki w środku, braku uczuć i emocji, życia tępego robota.

Dawne praktyki inicjacyjne zmodyfikowały wszystkie z tych reakcji, jako że przynoszą one nowe skaleczenia lub zadają z premedytacją,obrażenia na tyle dotkliwe i wyraźne, choć drobne — że przywodzące młodemu człowiekowi na pamięć jego rany wewnętrzne. Inicjacja poucza następnie młodego człowieka, co ma począć ze swoimi obrażeniami, zarówno starymi, jak i nowymi.
Zaraz po wprowadzeniu chłopców w świat mężczyzn starcy opowiadają im różne historie. W braku opowieści nie można zapanować nad raną. Albo wznosimy się ponad nią tak wysoko, że nie możemy jej dosięgnąć, albo też sami stajemy się raną, przygnieceni czymś tak potężnym, że widzimy jedynie ziemię pod nami.
Przyjmując zatem skaleczony palec chłopca za symbol rozmaitych obrażeń wieku dziecięcego, powróćmy do naszej opowieści, próbując przedstawić sobie, jak doszło do owego skaleczenia. Doznaliśmy zranienia, gdy próbowaliśmy wypuścić z klatki Dzikusa, reprezentującego tu naszą błyskotliwość, szczodrość, dzikość, wielkość i spontaniczność.

W naszym życiu, rodzinnym możemy wznieść się ponad wstyd z powodu ojca alkoholika, dodając potajemnie paliwa do naszej rakiety, odrywając się od rodziny i wzbijając w górę w tak zasilonej rakiecie. Możemy też ulec owemu poniżeniu, utożsamić się bez reszty z pełnym wstydu dzieckiem i nikim więcej, żyć w ukrywanej pogardzie dla samego siebie, utracić swojego króla i zostać niewolnikiem. Stawanie się niewolnikiem może być nawet przyjemne. Stan zniewolenia może nam potem wejść w nałóg i wtedy nigdy nie będziemy już panami własnego losu, dalej brnąc w hańbę i poniżenie.
Stan odurzenia jest najszybciej rozwijającym się stanem w USA, znacznie szybciej niż Kalifornia czy Hawaje. W ten sposób, odnosząc się do rany od siekiery, mówimy jakby:
— Ja jestem tym dzieckiem.
Jak wiemy z Wieków dzieciństwa Philippe’a Aries, do XIX wieku nie było specjalnych ubiorów dla dzieci. W średniowieczu i później dziecko jakby mówiło:
— Jestem miniaturą dorosłego — i nosiło ubrania podobne do ubrań dorosłych. Praktyka ta nie była pozbawiona wad, ale jej odwrócenie okazało się katastrofalne w skutkach. Kiedy ludzie utożsamiają się ze swoim zranionym dzieckiem, albo pozostają dziećmi — oznacza to koniec całej kultury. Ciąże nastolatek pouczają nas, że dzieci nie potrafią matkować ani ojcować własnym dzieciom. Sposób życia ludzi ma destruktywne skutki dla bliskiej rodziny i dalszego otoczenia. Wszyscy jesteśmy na oddziale nagłych wypadków.

Przywrócenie inicjacji w takiej czy innej formie jest kulturze niezbędne. Stany Zjednoczone od 1950 roku chylą się wyraźnie ku upadkowi, i uważam, że jeśli nie znajdziemy trzeciej drogi, leżącej między dwiema wymienionymi wcześniej, proces ten będzie trwał nadal. Mamy drogę wzwyż — obieraną przez specjalistów od obligacji-śmieci, kombinatorów i posiadaczy prywatnych samolotów; i mamy też drogę w dół — obieraną przez niektórych nieuleczalnych alkoholików, samotne matki żyjące poniżej granicy ubóstwa, narkomanów oraz mężczyzn pozbawionych ojca.

Obligacje-śmiecie czy odpadki to nowy typ spekulacyjnego papieru wartościowego o wysokim ryzyku, wymyślony przez Michaela Milkena, który dorobił się na nich, przy użyciu nieuczciwych sposobów, fortuny.

Wzniesienie się do stanu podniecenia i ekstazy także nie przyniesie nam klucza. Pozostaje on-ukryty.
Przedwczesna ekstaza, czyli zintensyfikowana ekscytacja, może stanowić, jak zauważył James Hillman, po prostu jeszcze jeden sposób Wielkiej Matki na uniemożliwienie mężczyźnie rozwinięcia w sobie poczucia dyscypliny. Gdy klucz pozostaje pod poduszką matki, prędzej czy później wylądujemy na leczeniu. Psychologowie i terapeuci będą się starać, aby nas wyzwolić, ale to my sami im w tym przeszkadzamy, wpychając klucz pod ich poduszkę, kiedy nie patrzą.
Przypuśćmy, że udało nam się skraść klucz spod poduszki matki i uśmierzyć ból palca. No i co dalej? Czy odejdziemy wraz z Dzikusem w tym momencie? Pewnie nie. Potrafimy spędzić dziesięć lat, bolejąc nad skaleczonym palcem, winiąc za to rodziców i starsze pokolenie. Zaskarżymy Dzikusa o to, że klucz jest zardzewiały, a naszą matkę o to, że nie potrafiła lepiej chronić swojego klucza. Opowieść o Dzikusie urywa się nagle, kiedy tylko uznamy siebie za Dzikusa (droga wzwyż) lub za tyranizowane, bezsilne dziecko (droga w dół).

Ludzie szczerze wierzący w swoją infantylną wspaniałość — makler z Wall Street, harfista Nowej Ery — po cóż mieliby oni odchodzić z Dzikusem? Wydaje im się, że już są Dzikusem — w ekstrawagancji nie mają sobie równych; to oni potrafią nie spać całą noc, bawiąc się swoimi komputerami albo przez cztery dni nie pomyśleć niczego brzydkiego.
Niewielu amerykańskich mężczyzn ostatnich dziesięcioleci potrafiło uczynić właściwy użytek z klucza. Jeśli mężczyźnie wydaje się, że jest Dzikusem albo gnębionym dzieckiem, przyjęcie mentora jest wykluczone. Każdy z nas powinien zapytać samego siebie: czy jest ktoś taki, kogo znamy lub o kim słyszeliśmy, kto posiada prawdziwą wielkość? Jeśli odpowiedź jest pozytywna, powinniśmy odejść z tym kimś.

Należy zdać sobie sprawę, że Dzikus nie znajduje się w naszym wnętrzu. Z naszej opowieści wynika, iż Dzikus to istota, która może istnieć i rozwijać się przez całe stulecia niezależnie od ludzkiej psychiki. W kategoriach świata ludzi można by go przyrównać do mentora, który będzie wszak żył i rósł bez względu na to, czy przyjmie nas za ucznia, czy nie przyjmie.

Dawny zwyczaj inicjacji — ciągle obecny w naszej strukturze genetycznej — przedstawia sobą trzecią drogę, biegnącą pomiędzy naturalnymi drogami ekscytacji szaleńca oraz ekscytacji ofiary. Pojawia się postać mentora, czyli „męskiej matki”. Tuż za nim stoi istota będąca wcieleniem bezosobowej siły, tzn. — w naszej opowieści — Dzikus, czyli Żelazny Jan. Młody człowiek bada swoją ranę — ojcowską, macierzyńską czy hańbiącą — albo doświadcza jej w obecności tej autonomicznej, bezczasowej mitologicznej istoty, przewodnika inicjacji.

Jeżeli młody człowiek skradnie klucz i wejdzie na ramiona tej istoty, wydarzą się trzy rzeczy. Po pierwsze, rana nie będzie już nieszczęściem, lecz darem. Po drugie, pojawi się — czymkolwiek by ona była — święta czy cudowna woda. Wreszcie — ciało mężczyzny- wchłonie w jakiś sposób energię słoneczną. Powtórzmy tę część baśni.

Kiedy Dzikus dotarł znowu do lasu, zdjął chłopca z ramion, postawił go na ziemi i rzekł:
— Nigdy już nie ujrzysz ani matki, ani ojca, ale za to zostaniesz ze mną, bo uwolniłeś mnie, a ja czuję dla ciebie litość. Jeżeli będziesz robił to, co ci każę, wszystko będzie w porządku. Mam dużo złota i skarbów, więcej niż ktokolwiek na świecie.
Dzikus przygotował łoże z mchu, na którym chłopiec mógł spać, a rankiem zabrał go do źródła.
— Czy widzisz to złote źródło? Jest czyste jak kryształ i pełne światła. Chcę, żebyś usiadł przy nim i pilnował, aby nic do niego nie wpadło. Jeśli bowiem tak się stanie, źródło, zostanie skażone. Będę tu powracał
każdego wieczoru, żeby sprawdzać, czy posłuchałeś mojego rozkazu.
Chłopiec usiadł na brzegu źródła. Raz po raz mignęła mu przed oczyma złota ryba czy złoty wąż. Uważał, aby nic nie wpadło do wody. Siedząc czuł jednak taki ból w palcu, że odruchowo zanurzył go w wodzie. Wyjął go natychmiast, ale było już za późno: palec zrobił się złoty i bez względu na to, jak mocno go szorował, nie chciał zmienić barwy.

Żelazny Jan powrócił tego wieczoru i zapytał:
— Czy dzisiaj zdarzyło się coś ze źródłem? Chłopiec chowając palec za plecami, aby Żelazny Jan go nie zobaczył, odrzekł:
— Nie, nic nie zaszło.
— Aha! Zamoczyłeś palec w źródle! — Żelazny Jan na to. — Puścimy to w niepamięć tym razem, ale nie pozwól, by się to stało znowu.

Dzikus zabiera chłopca nad święte źródło, nad wodę. Zwróćmy uwagę na pływające w tej wodzie złote ryby i złote węże. W kategoriach mitologicznych mamy tu do czynienia z prastarym świętym źródłem strzeżonym przez Dzikusa, a niekiedy także przez Dzikuskę. Według mitów celtyckich, w razie jakiegokolwiek skażenia tego -źródła nastąpi zagłada wszystkiego na ziemi. Woda jest więc ważnym miejscem. Jest to tradycyjne miejsce dumań Dzikusa, a z Vita Merlini wiemy, że również Merlin wiódł tam swoje medytacje, kiedy ogarnęło go szaleństwo. U źródła zwykli ludzie czerpali natchnienie, pokarm dla ducha, mądrość. Przez całe wieki podróżnicy pożywiali się u świętego źródła w Logres. W źródle Connla pływał olbrzymi święty łosoś; oczekując aż ze zwisających nad wodą drzew opadną raz na rok orzechy natchnionego szaleństwa.

Z psychologicznego punktu widzenia można tu mówić o wodzie życia duchowego, wodzie życia duszy, dostępnej wszakże jedynie dla tych, którzy są gotowi w nią wstąpić. Mircea Eliade pisze o męskiej inicjacji: „Inicjacja pokwitania stanowi przede wszystkim objawienie świętości… przed inicjacją [chłopcy] nie żyją całą pełnią ludzkiej egzystencji właśnie dlatego, że nie uczestniczą jeszcze w życiu religijnym”.
Religia nie oznacza tu doktryny, pobożności, ortodoksji, wiary, przekonania czy poświęcenia swego życia Bogu. Oznacza ona wolę bycia rybą w świętej wodzie, którą łowić będzie Dionizos lub inni rybacy. Wolę pochylenia głowy i wsłuchania się we własne sny, wolę cichego życia na uboczu, modlenie się w klozecie, pokorę, gotowość przełykania gorzkich pigułek tak często i tak naturalnie, jak ryba połyka wodę. Religia to być zarazem rybakiem i rybą, nie być rybą, lecz zwyciężyć ją. Być rybą, znaczy coś robić; nie zajmować się samochodami czy piłką nożną, lecz duszą.

Ludzie pracujący w ciągu ostatnich dziesięciu lat wśród rodzin alkoholików używają często słowa „wyparcie”. Jest to dobre słowo. Wyparcie oznacza amnezję, złą pamięć, zapomnienie. Zhańbione dziecko ogarnia morze zapomnienia. Dziewczynka zostaje wykorzystana seksualnie w wieku lat czterech i zapomina o tym zdarzeniu na całe trzydzieści cztery lata — a za niepamięć nikt nikogo nie potępia. Wyparcie oznacza wpadnięcie w trans; żyjemy w transie przez całe lata.

W Kruku, (baśń braci Grimm), dziewczynka zamienia się w kruka, kiedy jej matka beszta ją, i tak zaczarowana pozostaje przez całe lata; w baśni O sześciu łabędziach, sześciu chłopców zmienia się w łabędzie, gdy ojciec, wskutek swego tchórzostwa, wpuszcza do domu złe moce, i chłopcy także pozostają zaczarowani na długo.
Napisałem wiersz Pięćdziesięciu mężczyzn siedzących razem dotyczący młodego człowieka, który ma właśnie zapaść w trans:

Czekając na powrót męża pijaka kobieta krząta się w kuchni po omacku, gdyż nie zapaliła lampy, by zaoszczędzić naftę.
Potem stawia przed nim talerz w milczeniu.
A jak postępuje syn?
Odwraca oczy, traci odwagę, ucieka z domu, by polować na dzikie zwierzęta, nocuje w norach i szałasach, żywi się przestrzenią i ciszą; wyrastają mu skrzydła, wstępuje w spiralę i wznosi się.

Kiedy mentor przyprowadza nas do źródła, czar opada. Sama przez się woda Dzikusa nie leczy rany, która doprowadziła do ucieczki czy wzlotu; daje ona jednak siłę tej części naszej osobowości, która chce walczyć dalej o to, by zyskać odwagę i być ludzkim. Kiedy Żelazny Jan zabiera chłopca nad wodę, w pewien sposób energia słońca przenika do ciała młodego człowieka.

Baśń ujmuje to następująco: ,
Odruchowo zanurzył palec w wodzie. Wyjął go natychmiast, ale było już za późno: palec zrobił się złoty.
Na całym świecie złoto symbolizuje blask słońca, królewską władzę, samorodne promieniowanie, wolność od rozkładu, nieśmiertelność, duchowe światło. Takie właśnie złoto znalazło się na palcu chłopca. Aranżując niespodziankę złotego koniuszka palca, Dzikus, występując tu jako duchowy przewodnik, udziela pewnej obietnicy. Owa obietnica to, jak moglibyśmy powiedzieć, ponowne odkrycie złota, które tkwiło w nas już wcześniej. Nie jest tak, że mozolnie, ciężką pracą w szkole gromadzimy zbiornik energii słonecznej w duchowym magazynie. Złoto było w nas już wtedy, gdy znajdowaliśmy się w matczynym łonie.

Dziecko rodzi się, by użyć słów Wordswortha, „prowadząc obłoki chwały”. Dziecko jest dziedzicem tysiącleci pracy ducha i wyobraźni. Kabir powiada:

Przeczuwamy, że istnieje pewien duch, który kocha ptaki i zwierzęta, i mrówki. Być może ten sam, który obdarzył ciebie jasnością jeszcze w matczynym łonie. Czy jest logiczne, ażebyś teraz odszedł tak ze wszystkiego osierocony? Przecież to ty sam odwróciłeś się od ludzi, by podążyć samotnie w mrok.
Ze słynnego papirusu opisującego proces mumifikacji wiadomo, iż egipscy kapłani pokrywali złotem końce palców zmarłych. Czyniąc to, wypowiadali następujące słowa:
“Złoto, które należy do Horusa, pojawia się oto na twoich palcach i czyni cię nieśmiertelnym – nieśmiertelną.”

Obraz złotego koniuszka palca z naszej opowieści jest więc bardzo stary: pochodzi z 2 lub 3 stulecia przed naszą erą. Zamiast jednak egipskich świątyń z posągami bogów z litego złota mamy złote ryby i węże pływające w źródle.
Życie Greków i Rzymian dostarcza nam jeszcze jednego faktu ułatwiającego uchwycenie uniwersalnego znaczenia złota. Rzymianie wierzyli, że każda istota ludzka ma w sobie anioła czy demona („daimoniona”) dziedziczonego w ramach danego rodu i stanowiącego zarodek indywidualnego szczęścia danej osoby. Nazywali oni ów zarodek, iskrę czy szczęśliwą gwiazdę „geniuszem” w przypadku mężczyzn i junoną” u kobiet.

Rzymianie przedstawiali „daimoniona” jako przewodnika na wpół człowieka, na wpół boga, posłańca ze świętego świata, pewnego rodzaju anioła stróża czy też „białego cienia”, żeby użyć wyrażenia norweskiego poety Rolfa Jacobseha. Zwróćmy uwagę, że złoto pojawia się na tym samym palcu, który odważnie podjął się otwarcia klatki Dzikusa; los chłopca jest więc ściśle związany z użytkiem, jaki zrobił on z klucza.
Tyle na temat złota w mitologii. Czym jest natomiast złoto na palcu z psychologicznego punktu widzenia? W jakich sytuacjach życia codziennego palec pokryje się złotem?
Baśń mówi, że przebywając w towarzystwie mentora albo Dzikusa zostaniemy naprowadzeni na ślad naszego wewnętrznego geniusza.

Zdarza się czasem, że kochankowie uprawiają miłość w pokoju, w którym przebywa Dzikus albo Dzikuska; jeśli to akurat nam się przydarzy — poczujemy, jak wybrane komórki naszego ciała, które do tej pory uważaliśmy za ołowiane, zmieniają się w złote. Kochankowie i święci czują, że koniuszki ich palców są złote; przez całe dni lub całe miesiące mogą oni mieć wewnętrzne poczucie wolności od zwykłych ograniczeń.

Artysta odczuwa szczególne napięcie, pracując nad dziełem sztuki: wierszem, obrazem czy rzeźbą; można by powiedzieć, że w jego pracowni znajduje się święte źródło, a artysta staje się zdolny do myśli i odczuć znacznie bardziej szalonych niż te, których doznaje w swoich zwykłych szarych dniach. Palce trzymające pióro lub pędzel stają się złotem i oto nagle widzimy zdumiewające obrazy i uświadamiamy sobie, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy.

Dzikus oznacza tu niewidzialną obecność, towarzystwo przodków i wielkich, już nieżyjących artystów. Wiersz uwieczniający ekstazę miłości czy medytacji stanowi w rzeczywistości pomysłowy sposób utrwalenia w pamięci momentu, w którym koniuszek palca przeobraża się w złoto.
Młoda biegaczka przerywa linię mety w obecności swego trenera; końce jej palców u nóg są złote. Fizyk pracujący ze swym mistrzem w Princeton wypisuje niespodziewanie równania na tablicy swoją złotą kredą. Dobrzy ogrodnicy mają kciuki złote, nie zielone; niekiedy też mistrz czy nauczyciel, siedząc ze studentem, sam nurkuję w wody duszy i wynurza się już złotousty.

Moim zdaniem można traktować terapię, jeśli jest właściwa, jako czuwanie przy źródle. Każde obmycie skaleczenia wodą ma na nas ożywczy wpływ i daje nam siłę, by posuwać się dalej na naszej drodze. Inicjacja nie oznacza zatem wznoszenia się ponad ranę ani tkwienia w odrętwieniu wewnątrz niej; jej istota polega na tym, by wiedzieć, jak lub kiedy, w obecności mentora, zanurzyć ją w wodzie.
Rana boląca tak bardzo, że musimy mimowolnie zanurzyć ją w wodzie, to prawdziwy dar. Jak chłopiec z naszej historii dowiedziałby się o swoim geniuszu, gdyby nie skaleczył się? Najwięksi pechowcy to ci, którzy nie mają żadnych skaleczeń (nie należy naturalnie brać tego twierdzenia dosłownie, gdyż takich osób w gruncie rzeczy nie ma). Mężczyznom wtłacza się do głów w dzieciństwie, że bolące skaleczenie przynosi wstyd. Skaleczenie, które przeszkadza nam dalej się bawić, to dobre dla „baby”. Prawdziwy mężczyzna idzie dalej, nawet z wyprutymi wnętrznościami.

Nauka płynąca z naszej opowieści jest zupełnie odwrotna. Zgodnie z nią: tam, gdzie rana mężczyzny — tam jego geniusz. Gdzież by nie pojawiła się rana w naszej psychice — zadana czy to przez ojca alkoholika, czy przynoszącą wstyd matkę lub ojca, czy to matkę obrzucającą obelgami; wywodząca się czy to z osamotnienia, czy z kalectwa, czy choroby — tam właśnie należy poszukiwać źródeł tego, co będzie naszym największym wkładem na rzecz społeczeństwa.
U źródeł niezwykłego daru, jakim obdarzał ludzkość norweski artysta Edward Munch, leżał z pewnością obezwładniający go lęk. Podobny jest charakter darów zawdzięczanych talentom Franza Kafki, Charlesa Dickensa, Emily Dickinson, Anny Achmatowej, Cesara Vallejo.

Zanim zakończymy tę analizę rany i geniuszu, musimy zadać pytanie: jakiej płci. mogłaby być woda? Męskiej czy żeńskiej?
Obu płci — choć w naszym stuleciu mało kto potrafiłby szybko udzielić właściwej odpowiedzi. Stało się coś dziwnego. W naszym społeczeństwie ziemia- i wszystkie wody na niej traktowane są jako żeńskie i, przez implikacje, należące do kobiet. Na Zachodzie niebo należy do mężczyzn, a ziemia do kobiet; mówi się o „ojcu niebieskim” i „matce ziemi”. Wyrażeniom tym nie można nic zarzucić; chodzi raczej o to, że dwa inne zwroty popadły w zapomnienie: niebieska matka i ojciec ziemia.

Egipcjanie, jak wiemy z relacji Platona, uważali, że Grecy są na poziomie dzieci; oni sami mogli się poszczycić znacznie starszą tradycją mitologiczną i religijną. Znali Ra — pana nieba oraz Izydę — panią ziemi. Innymi wszakże wybitnymi postaciami egipskiego panteonu byli Nut i Geb. Nut, niebieską matkę, malowano na wewnętrznej stronie grobowca, tak że zmarły widział zawsze nad sobą istotę pochylającą się ku niemu z niebios. Na ciele bogini i wokół niego widniały gwiazdy. Jej ręce i stopy dotykały ziemi, a reszta ciała- niknęła w niebiosach.

— Wyszedłem z łona matki nagi i nagi będę, powracając do niej — mówili zmarli. — Matka dała i matka odbiera. Niech będzie błogosławione imię matki.
Był też Geb, ojciec-ziemia. Libby i Arthur Colemanowie w swojej książce pod tytułem Ojciec zamieszczają wspaniałe portrety Gęba leżącego plecami na ziemi, z brzuchem i uniesionym fallusem, oboma w kolorze ziemi, sięgającymi ku kobiecie w niebiosach, tęskniącymi do gwiazd. Grecy, a po nich Europejczycy stracili kontakt z kompletem czterech bóstw, zachowując w pamięci tylko dwoje z nich. Kiedy pamięta się tylko dwoje bóstw, płcie polaryzują się i zaczynają się wydawać przeciwstawne. Każda płeć utożsamia się z czym innym; mężczyźni z niebem, kobiety z ziemią. Mężczyźni utożsamiają się z niebem — ogniem, kobiety z ziemią – wodą.

Wiele kobiet dzisiaj powiada: Ziemia jest płci żeńskiej.
Pewien mężczyzna powiedział mi, że kiedy słyszy coś podobnego, czuje się, jakby utracił prawo do oddychania. Kiedy zaś mężczyzna powiada: Bóg jest płci męskiej, kobiety czują się, jakby pozbawiono je prawa do modlenia się. Mitologia ma duże znaczenie. Polaryzacja wywodząca się z naszej ułomnej mitologii greckiej zdążyła już wyrządzić ogromne szkody.
Dziś, kiedy mężczyzna lub kobieta śni jezioro, terapeuta przyjmuje, że woda odnosi się do pierwiastka żeńskiego. Tym, którzy znają łacinę, marę (morze) kojarzy się z Marią, a stąd już niedaleko do twierdzenia, że morze jest płci żeńskiej. Ponieważ zaś morze to nieświadomość, nieświadomość jest płci żeńskiej itd.

Opowieść o Żelaznym Janie, jako przed-grecka, nie przeciwstawia sobie ziemi i nieba. Żelazny Jan żyje w wodzie, pod wodą, ale w równym stopniu na lądzie; jego dzikość i włochatość to atrybuty ziemi i jej zwierząt. Ani ziemia, ani woda nie są wyłącznie płci żeńskiej lub męskiej.
Starożytni Celtowie mieli męskiego boga zwącego się Głębia Wód, i jest możliwe, że bóg ten zamieszkiwał źródło, do którego Dzikus przyprowadził chłopca. Ponieważ w wielu mitach celtyckich źródła strzegą zarówno Dzikus, jak i Dzikuska, właściwe będzie stwierdzenie, że jest ono zarówno rodzaju męskiego, jak i żeńskiego.

Woda w systemach symbolicznych nie reprezentuje pierwiastka duchowego czy metafizycznego (dla których lepszymi symbolami są powietrze czy ogień), lecz życie doczesne. Woda należy do królestwa skromnego pochodzenia, do życia ziemskiego, narodzin z łona, zejścia z wiecznego królestwa na wodnistą ziemię, na której przybieramy ciało złożone głównie z wody. Kiedy nasza mitologia otworzy się ponownie, by dopuścić kobiety do nieba — niebios, a mężczyzn do ziemi — wody — wtedy dystans między płciami zmniejszy się. Biali mężczyźni uznają wówczas ochronę Ziemi za coś bardziej naturalnego, tak jak zawsze uważali rdzenni Amerykanie.

Kończąc nasze omówienie pierwszego dnia, musimy nadmienić, że nie wszyscy młodzi mężczyźni wkładający rękę do wody ujrzą, jak koniuszek ich palca pokrywa się złocistą barwą. Analityk Alexander Mitscherlich powtarza sen młodego Niemca, którego kiedyś leczył. Młody mężczyzna z nieprawego łoża, porzucony przez ojca, trzymał się matki, będąc przez nią jednocześnie rozpieszczany i karany. W jego śnie jadący samochodem starzec, który na miejscu głowy miał czaszkę, wjechał prosto na niego. Potem, jak opowiadał:
— Szedłem długo, wszedłem do parku i spostrzegłem kilka złotych rybek pływających w stawie. Na dnie dojrzałem miasto i usłyszałem bijące dzwony. Włożyłem rękę do wody i przestraszyłem się bardzo, bo kiedy usiłowałem ją wyjąć — ujrzałem, że jej nie mam. Uciekłem i widziałem, że ów starzec goni mnie, celując do mnie z pistoletu. Zobaczyłem błysk i straciłem przytomność, (Społeczeństwo bez ojca).
Nie pojawia się żaden pozytywny mentor, czyli Żelazny Jan. Zły starzec stara się dwukrotnie zabić bohatera. Staw ze swoimi złotymi rybkami byłby zadziwiająco podobny do źródła z naszej opowieści, gdyby nie fakt, iż zabiera całą rękę młodzieńcowi. Dzisiejsze gangi uliczne pełne są bezrękich chłopców.

Opowieść: dzień drugi
Następnego ranka chłopiec zasiadł znowu przy źródle, pilnie obserwując jego powierzchnię. Palec ciągle go bolał. Przeczesał sobie dłonią włosy i wtedy, na nieszczęście, wypadł mu jeden włos, trafiając do źródła. Sięgnął od razu do wody i wyjął włos, lecz ten zdążył już pokryć się złotem.
Żelazny Jan pojął, co się stało, w chwili kiedy się zjawił.
— Pozwoliłeś, aby włos wpadł do źródła. Tym razem przymknę na to oko, lecz jeśli zdarzy się to po raz trzeci, źródło zostanie sprofanowane i nie wolno ci już będzie zostać ze mną.

Moglibyśmy powiedzieć, że tym razem chłopiec uniósł swój skaleczony palec, co niewiele różni się od zanurzenia. Najpierw mężczyzna zanurza swoją ranę, można by rzec, w psychologicznych wodach, by potem wynieść ją w mitologiczną przestrzeń. Wszystkie baśnie o zranionym kowalu, o Królu Rybaku, którego rana się nie goi, uczą nas traktowania swoich ran w bezosobowy sposób. Wiemy też z opowieści szamanów, że ich skaleczenia były bezosobowe. Powinniśmy pomóc naszym ranom opuścić wąskie granice naszego ciała, dźwignąć je w górę, jak uczyli nasi przodkowie, by przebiły dach domu naszych rodziców, wpasowując się (pozornie tak prywatne) w ponadindywidualny, bezosobowy mit.

Mitologia nadaje doniosłość naszym indywidualnym ranom. Wyczuwanie bólu w konkretnym skaleczonym miejscu nadaje skaleczeniu wagę i włączanie go w ramy archaicznego mitu nadaje mu wagę. Bez uświadomienia sobie tego znaczenia życie mężczyzny będzie zawsze niepełnowartościowe i prowizoryczne.
W tej części baśni skaleczony palec zostaje skojarzony z włosami. Włosy pokrywają Dzikusa i Dzikuskę, o czym wiemy z wielu źródeł. Motyw włosów stale powraca w naszej opowieści.
Poszukując kulturowych skojarzeń słowa „włosy”, odkrywamy przynajmniej cztery tropy. Pierwszy dotyczy energii seksualnej. Kiedy młoda Rzymianka zostawała westalką, inne kobiety goliły jej rytualnie głowę. Mnisi w średniowieczu mieli wygolone tonsury, a ortodoksyjne Żydówki do dziś dnia noszą peruki, chowając pod nimi własne włosy.

Obfitość włosów u zwierząt w połączeniu z faktem postrzegania przez nas własnej seksualności jako zwierzęcej czyni to skojarzenie nieuniknionym.
Wąsy u mężczyzny mogą symbolizować jego włosy łonowe. Jeden z moich znajomych zapuścił wąsa, kiedy miał koło trzydziestki. Gdy odwiedził matkę pierwszy raz w swojej nowej postaci, ta rozmawiając z nim patrzyła cały czas gdzieś w kąt pokoju, starając się nie spojrzeć mu w twarz. Włosy mogą zatem oznaczać energię seksualną. Myśliwi tradycyjnie noszą długie włosy, podobnie jak zwierzęta, na które polują. Włosy mogą zatem oznaczać życie zwierzęce w szerokim sensie, szczególnie życie dzikich zwierząt. Wielu chłopców zapala się do łowów, robi sobie łuki i strzały, organizuje wyprawy myśliwskie, poluje na króliki czy ptaki. Nie zawsze kończy się to dobrze. Chłopiec z dumą przynosi do domu zabitego królika czy drozda; tymczasem wiele kobiet uważa (a także niektórzy mężczyźni), że instynkt łowiecki chłopca jest czymś godnym pożałowania i że należy mu go wybić z głowy.

Rodzice Nowej Ery pragną na ogół, by chłopiec ominął etap polowań, osiągając od razu stadium etyczne. Problem wiążący się z takim ominięciem polega na tym, że chłopiec przeżywa w mitologicznym sensie całą przeszłość swojego rodu, która obejmuje również długowieczną tradycję polowań, w których, jak można sądzić, znajdowały przyjemność także kobiety tych czasów.
W erze polowań życie uczuciowe, a nawet religijne mężczyzny było zharmonizowane z lasem i równiną; to polowanie na zwierzęta, jak świadczą rysunki w jaskiniach Dordogne, przynosiło mu świadomość Boga, Jeżeli negatywnie nastawiona matka lub ojciec nie pozwalają chłopcu przeżyć doświadczeń tych pierwotnych czasów, nigdy nie dorośnie on do czasów współczesnych. Mając pięćdziesiątkę, będzie wciąż do swego domu w mieście przywoził jelenia na dachu samochodu.

Włosy nasuwają na myśl nie tylko bliskość wobec zwierząt — czy to przez polowanie! czy oswajanie — lecz również wszelkie formy zwierzęcej gorącokrwistości. Węże — zimnokrwiste — nie mają włosów; włosy symbolizują impulsywną i wybuchową naturę właściwą ssakom: łatwe wpadanie w złość, ognisty temperament, porywczość, popędliwość, żywiołowość, lwią gwałtowność, tygrysie wybuchy zazdrości.

Czy weźmiemy dyrygentów z ich powiewającymi fryzurami, czy urzędników korporacji z ich przystrzyżonymi włosami, czy wrogich wszelkiej ekstrawagancji tradycjonalistów z włosami na jeża — dozwolona długość włosów wskazuje na stopień stłumienia popędów i skrępowania spontaniczności.
Niektórzy ludzie nie odróżniają pociągu do dzikości od pociągu do agresji. W ostatnich czasach separatystyczne skrzydło ruchu feministycznego, w uzasadnionej obawie przed brutalnością, uczyniło wiele, by oduczyć mężczyzn brutalności.
Wreszcie, włosy sugerują nieumiarkowanie. Włochatość Enkidu, babilońskiego Dzikusa, albo bożka Pana, człowieka—kozła wskazuje, że włosy symbolizują wszystko, co odchyla się od drogi złotego środka, co nie mieści się w granicach kultury umiarkowania. Pan nie jest zamknięty za żadnym ogrodzeniem. Obfite i bezwstydne kaskady opadających kobiecych włosów są peanem na cześć braku umiaru.

Blake powiada:
Droga ekscesów wiedzie do pałacu mądrości. Łączy on włosy z ziemią:
Oczy ognia, nozdrza wiatru, usta wody, broda ziemi.
Kiedy zatem chłopiec z naszej opowieści niechcący wyrywa sobie włos, który spada do źródła, zmieniając się w złoto, dowiaduje się on, że: energia seksualna jest dobra; instynkt łowiecki, naturalny u ssaków, jest dobry; zwierzęca pasja, dzikość i niepohamowana żywiołowość są dobre; brak umiaru, przesada i wyrywanie się — w ślad za Panem — z murów zamku są także dobre.
Włosy łączą się również z myślami. Włosy wypadają z głowy w dzień i w nocy, przypominając więc myśli, które pojawiają się nawet w czasie snu. Mimo wyłączenia świadomości w nocy myśli nadal się pojawiają; niektóre z nich zwane są snami.

Wiadomo, że układ hormonalny i trawienny funkcjonują poza wszelką świadomą kontrolą ego.
— Czy potraficie siłą woli podwyższyć swój wzrost o kilka centymetrów? Wzrost organizmu, uzupełnianie tlenu, oczyszczanie krwi, zastępowanie komórek — wszystko to zachodzi bez niczyich świadomych zabiegów.
Zdarza się tak wiele, kiedy nikt nie patrzy, być może dlatego, że nikt nie patrzy…
Statek piratów przybija pod osłoną nocy, baletnica doskonali sztukę tańca w opustoszałym teatrze.
Planeta krąży i krowy z wolna wypełniają pyski źdźbłami traw.

Włosy oznaczają zatem wszystkie te intuicje, które pojawiają się znikąd, napływając niedostrzegalnymi dla nas kanałami. Oto naukowiec natrafia na rozwiązanie* problemu, z którym borykał się bezskutecznie od tygodni. Friedrich Kekulé na przykład zobaczył we śnie stado węży, a jeden z nich pochwycił swój własny ogon. W tym obrazie Kekulé dostrzegł nagle strukturę pierścienia benzenu.
Malującemu artyście jawią się nie te obrazy, które zamierzał uwiecznić na płótnie, lecz inne, jakie mu nawet przez myśl nie przeszły. U niektórych osób poznawanie obcych dokonuje się w formie obrazów pojawiających się przed oczyma ich duszy, i to pojawiających się szczególnie wtedy, kiedy nie dążą do takiego poznania. U Yeatsa żuraw mówi:

Gdzieś na pewno pływa pstrąg, A ja mógłbym go złowić, Gdybym naprawdę zapragnął.
Włosy to intuicja. Włosy to obfitość postrzeżeń, myśli, urazów, obrazów, fantazji czekających w pogotowiu, by się pojawić, kiedy tylko myślimy o czymś innym. Marion Woodman przypomniała pewnego dnia sen swej pacjentki, która od dłuższego czasu musiała pracować, pokonując coraz większy opór wewnętrzny. Kobieta ta miała sen, w którym szła przez gęsty i bagnisty las całe dnie czy tygodnie i kiedy sądziła, że dochodzi już do końca lasu, znalazła się nad szeroką i niebezpieczną rzeką. Przygnębiona i zniechęcona natrafiła wzrokiem na zalesioną górę po drugiej stronie rzeki. Ujrzała, że ktoś na zboczu góry wyrąbuje ścieżkę wiodącą ku rzece.

Jeśli człowiek podejmuje działanie, podejmuje działanie i jego dusza. Kiedy włos dotyka wody, dusza pokrywa go złotem. Taka jest już najwidoczniej jej natura. Owa woda źródlana, w której pływają złote węże i ryby, to sama dusza, która nie uczyni nic, jeśli wy nie uczynicie niczego; lecz jeśli wy rozpalicie ogień, ona narąbie drew; jeśli wy zbudujecie łódź, ona stanie się morzem.
Możliwe, że nasze sny są odpowiedzią na określone słowne strzały lub gesty ciała na jawie. Woda odbiera cios czy pocałunek, jako gest skierowany do niej, i odpowiada obrazem czy opowiadaniem, a może i całym snem, tak rozbudowanym jak sen Hamleta.

Rainer Maria Rilke pisze:
Moje spojrzenie spoczęło już na słonecznym wzgórzu, tyle dróg przebyłem od progu swej podróży. Bo włada nami dziwna moc, nad którą nie mamy władzy i oślepia wewnętrzne światło, nawet z oddali, nawet jeśli nie zdołamy dojść — i odmienia nas, czyniąc kimś więcej, kimś, kto uzmysławia nam, czym naprawdę jesteśmy. Gestem zaprasza jeszcze dalej, odpowiadając naszej własnej fali… Zbliżamy się doń, czując jak wiatr chłoszcze nas po twarzy.

Owa szczodra odpowiedź świętego źródła zależy od dokonania poważnego i zdecydowanego wysiłku przez mężczyznę czy kobietę. W naszej opowieści polegałby on na kradzieży przez chłopca klucza spod poduszki matki, jego decyzji, by wypuścić Dzikusa z klatki i pójść razem z nim, oraz jego zgody na czuwanie przy źródle i podjęcie wyznaczonych przez Dzikusa zadań.
Można by powiedzieć, że chłopiec nauczył się rozpoznawać różnicę między przestrzenią świecką a przestrzenią rytualną. Przestrzeń rytualna zwraca mężczyźnie czy kobiecie pewne wartości, na których przyjęcie są oni przygotowani dzięki samodyscyplinie i wewnętrznemu spokojowi.

Opowieść: dzień trzeci
W trzecim dniu czuwania przy źródle chłopiec podjął silne postanowienie, że bez względu na to, jak by go palec bolał, nie będzie szukał ulgi w wodzie. Czas mijał powoli i chłopiec zaczął przyglądać się odbiciu swojej twarzy w wodzie. Chcąc spojrzeć sobie prosto w oczy, zaczął się coraz silniej pochylać nad lustrem wody. Nagle jego długie włosy opadły mu na czoło i stamtąd do wody. Cofnął głowę, lecz było już za późno: każdy jego włos był pokryty pozłotą świecącą niczym samo słońce. Teraz dopiero chłopiec się przestraszył! Wyjął chustkę i zawiązał ją sobie na głowie, aby ukryć przed Dzikusem to, co się stało. Kiedy jednak pojawił się Żelazny Jan, zorientował się od razu.
— Zdejmij chustkę z głowy — powiedział.
Złote włosy opadły wtedy na ramiona chłopca i było to wymowniejsze niż wszelkie jego słowa.
Chłopiec trzyma teraz ręce za plecami. Nie wyciąga tym razem rąk, lecz wytęża wzrok. Szuka wokół oczyma, tym pilniej, że wyczuwa w jakiś tajemniczy sposób podniecającą obecność złota nawet w czystej wodzie. Skupia się na swojej twarzy, wreszcie na własnych oczach.

Wiadomo, że wstyd często powstrzymuje nas od spojrzenia w oczy innym — lub samemu sobie. Kiedy wszakże spoglądamy we własne oczy — czy to w lustrze, czy to odbijące się w wodzie — mamy wówczas nieodparte wrażenie, silne i zadziwiające, że ktoś patrzy na nas z drugiej strony.

Rilke napisał o swojej twarzy w lustrze:
Nad brwiami skamielina stanowczości, odziedziczona po nieugiętych przodkach o wysokim czole. Z oczu bije dziecięca odwaga, choć przetrwała także odrobina żalu i pokory, której nie towarzyszy duma robotnika, lecz uniżoność sługi i kobiety… Ta twarz przywodzi zaledwie sugestię spełnienia. I nigdy się nie rozpogodzi — ani w smutku, ani w rozkoszy; jakby trudziła się nad wiecznym zadaniem.
A jednak, umęczona trudem wspomnień, przeczuwa, że Ktoś wyznaczył jej dożywotnią pracę.

Doznanie wrażenia, że ktoś patrzy na nas z drugiej strony, jest często niemal objawieniem. Jeśli mieliśmy jakiekolwiek wątpliwości co do istnienia wewnętrznej duszy, porzucamy je natychmiast. Gdy spoglądamy w lustro, z drugiej strony patrzy na nas ktoś badawczym wzrokiem, poważnie i czujnie, nie mając zamiaru nas pocieszać; w oczach patrzących na nas wyczuwamy więcej głębi, niż czujemy zwykle w swoich własnych oczach zajętych patrzeniem na świat. Jakie to dziwne! Któż może tak patrzeć na nas? Dochodzimy do wniosku, że jest to druga część nas samych, połowa, którą zwykle staramy się ukryć, patrząc na innych — i ta ciemniejsza i poważniejsza połowa oddaje nam spojrzenie w rzadkich tylko wypadkach.

Antonio Machado powiedział:
Poszukaj swojej obcej połowy, która zawsze będzie z tobą, próbując cię, zwyciężyć.
Osoba wpatrująca się w lustro uzyskuje świadomość swej drugiej połowy, swego cienia czy ukrytego ja; uświadomienie sobie owego ukrytego ja stanowi właściwy cel wszelkiej inicjacji. Doświadczenie uczy nas, że oczy, które widzimy, nie są po prostu „nasze”, lecz że należą do kogoś innego, niezupełnie odpowiadającego komuś znanemu pod danym nam przez rodziców imieniem Edward, Robert czy Adam.

Oczy te należą do jakiejś innej istoty, z którą nigdy się nie zetknęliśmy. Juan Ramon Jimenez napisał:
Nie jestem sobą.
Jestem tym, Który idzie obok, lecz ja go nie widzę, Tym, kogo chciałbym odwiedzić czasem, Lecz niekiedy zapominam o nim. Tym, co wybacza, pełen słodyczy, kiedy nienawidzę, Tym, co milczy, kiedy mówię, Tym, co przechadza się, kiedy pozostaję w domu, Tym, co przeżyje, kiedy ja umrę.

Ten, kogo widzimy w lustrze, jest kimś skomplikowanym, i spojrzenie, trwające w baśni jedną chwilę w życiu może ciągnąć się kilka lat. Ktoś odpowiadający nam spojrzeniem to cień człowieka, jego ciemna strona, a jednocześnie jego duchowy bliźniak, jasny cień. Norweski poeta Rolf Jacobsen powiada o nim:
twój biały cień, biały cień, z którym próbujesz walczyć, lecz zawsze będzie z tobą.

Gnostycy mówili wiele na temat bliźniaka, który miałby oddzielać się od nas w chwili narodzin. Nasz bliźniak zachowuje duchową wiedzę przekazaną nam przed urodzeniem. Nasz bliźniak (czy bliźniaczka), pojawiając się ponownie w naszej psychice, domaga się od nas powagi i głębi.
Jakiemuś dorosłemu, na przykład, mogłoby się przyśnić, że nieznajomy wchodzi do jego mieszkania, przesuwa meble, zabiera klejnot lub pozostawia mu inny klejnot. Pewien mój znajomy, oddając się kiedyś medytacji, ujrzał nagle na końcu korytarza człowieka ze światła, mającego ze trzy metry wzrostu, z włócznią w dłoni. Człowiek ten zbliżył się i rzekł:
— Jeśli nie uczynisz czegoś ze swoim życiem, zabiorę ci je.
Mój znajomy miał wówczas trzydzieści osiem lat.

Mówiliśmy o „tym drugim”, którego widzimy czasami, patrząc w lustro. W naszej opowieści lustra nie ma; jest ono tworem przyrody czy też, dokładniej mówiąc, jest przyrodą. Można by powiedzieć, że chłopiec z naszej historii ujrzał oczy, jakimi spoglądała na niego przyroda.
Nasze opowiadanie daje do zrozumienia, że my, to jest istoty ludzkie, nie jesteśmy jedynym źródłem uporządkowanej inteligencji oraz świadomości. „Oczy w wodzie” można traktować jako symbol świadomości przyrody, inteligencji istniejącej „na zewnątrz nas”. Ani „świadomość”, ani „inteligencja” nie są tu zapewne najtrafniejszymi określeniami. Ludzie wymyślili słowo „świadomość” dla określenia, swej szczególnej formy odczuwania, ale świadomość przyrody to ani inteligencja, ani czucie, ani przytomność, ani świadomość. Mieści się ona gdzieś pomiędzy tymi słowami. Blake pisał:
Skąd wiesz, że każdy ptak, który przeszywa przestrzeń, Nie jest nieobjętym światem rozkoszy, ucieleśnionym w twoich pięciu zmysłach?
Lubię to wyrażenie: „Skąd wiesz, że każdy ptak…”

Musimy teraz zrobić jeszcze jeden krok. A może byśmy zamiast określać inteligencję w przyrodzie za pomocą tak abstrakcyjnego terminu jak „świadomość” lub nawet wyrażenia w rodzaju „nieobjęty świat rozkoszy” przedstawili ją sobie jako osobowość?
Niektórzy antropologowie snują domysły, że tak właśnie postępowali pierwotni myśliwi.
Rodzima kultura amerykańska pełna jest legend przekazujących obraz takiej właśnie osobowości. Plemię ludzkie i plemię bizonie łączą się poprzez przywódcę bizonów, albo też święty biały bizon ogłasza się jednocześnie bizonem i bogiem. Myśliwi spełniają przypadającą na nich część rytuału czy zadania, a plemię bizonów włącza się do polowania.
Wolno przypuszczać, że rodowici amerykańscy myśliwi widzieli ową istotę — ni to zwierzę, ni to boga, ni to człowieka — swymi wewnętrznymi oczyma; jest też oczywiste, że widzieli go również artyści z jaskiń Dordogne. Kobiety widziały swoimi wewnętrznymi oczyma inną istotę, którą nazwały Wielką Matką; i pewnie przez tysiące lat kobiety podczas porodu zaciskały w dłoniach jej posążki.

Możemy brać pod uwagę możliwość, że chłopiec z naszej opowieści dostrzega w naturze jakąś osobowość odpowiadającą mu spojrzeniem i że właśnie dlatego jego włosy złocieją. Ale nic ponad to stwierdzić nie można. Baśń przekazuje nam jedynie obraz chłopca spoglądającego w wodę, a jak go będziemy interpretować — to już nasza sprawa.
Jest to dziwny obraz. Chłopiec siedzi przy źródle. Większość z nas pamięta z greckiej mitologii lepiej znaną scenę: Narcyz siedzi nad wodą. Opowieść rozpoczyna się w momencie, kiedy Narcyz odłączył się już od swoich towarzyszy łowów. Już sam ten fakt jest interesujący. Okazuje się, że także Hera gniewa się na niego. Bogini wysyła nimfę o imieniu Echo, która ma powtarzać za Narcyzem każde jego słowo. Narcyz znajduje się w zamkniętym kręgu. Gdzie się nie zwróci, napotyka tylko siebie. No i stało się, że kiedy spojrzał w dół, zakochał się we własnym obliczu. Chłopiec u źródła Żelaznego Jana, strzeżonego czy chronionego przez Dzikusa, nie zakochuje się we własnym obliczu, lecz potrafi dostrzec w wodzie świadomość właściwą przyrodzie jako takiej. Wyrywa się, żeby tak powiedzieć, ze swego zamkniętego kręgu, i na tym polega istotna różnica między obiema historiami.

Wyjście w świat

Można by podsumować dotychczasowe rozważania, mówiąc, że po uświadomieniu sobie przez mężczyznę istnienia swego psychicznego bliźniaka i dojrzeniu przezeń inteligencji w przyrodzie (jej świadomości), włosy mężczyzny złocieją — ma on „złotą głowę”.
Zwróćmy uwagę na bardzo młody wiek owego złotogłowego chłopca. A z faktu, że przykrywa głowę chustką, można wnosić, iż uważa on, że pokazywanie jej nie jest właściwe ani pożądane.
Minęły trzy dni według rytualnego czasu. Licząc według naszego czasu, mogłoby to być piętnaście lat. Mistrz dokonujący inicjacji dał chłopcu zadanie, z którego trzykrotnie się nie wywiązał. Mimo to jednak chłopiec za każdym razem otrzymuje dar. Źródłem niepowodzeń naszego bohatera był odczuwany przezeń ból oraz zwykła ludzka niezdolność do ciągłej koncentracji uwagi. Ale woda, z którą chłopiec wszedł w pewien związek, udziela mu daru. Wnioskujemy stąd, że przyjęcie zadania inicjacyjnego jest ważniejsze od samego wypełnienia lub niewypełnienia go. Innymi słowy, chłopiec postąpił słusznie.

Żelazny Jan mówi do niego:
— Nie możesz tu już pozostać, ponieważ nie wytrzymałeś próby. Idź teraz w świat. Nauczysz się tam, czym jest bieda. Ponieważ jednak nie dostrzegam zła w twoim sercu i życzę ci dobrze, ofiaruję ci coś: kiedy tylko znajdziesz się w kłopotach, idź na skraj lasu i zawołaj: „Żelazny Janie! Żelazny Janie!” Przyjdę do ciebie wtedy i pomogę ci. Moja moc jest wielka, większa niż mógłbyś uwierzyć, i mam też mnóstwo złota i srebra.

Te trzy dni u źródła pozwoliły nam przynajmniej częściowo poznać sposób postępowania Dzikusa. Kiedy słyszymy słowo „dzikus”, przychodzi nam na myśl potwór czy barbarzyńca, ale na tym etapie naszej historii powinno już być jasne, że Dzikus bliższy jest nauczycielowi medytacji niż barbarzyńcy czy bestii. Przypomina on w jakiejś części rabina nauczającego kabały, w innej części strażnika tradycji misteriów, w jeszcze innej — boga łowów.

Sądzimy niekiedy, że dzisiejsza inicjacja polega na przejściu bierzmowania, obrzędu Bar Mitzwah albo otrzymaniu prawa jazdy. Tymczasem dostąpić prawdziwej inicjacji, oznacza otworzyć się na wspaniałość drzew, gór, lodowców, koni, lwów, traw, wodospadów, jeleni. Potrzebne nam jest i odludzie, i dynamizm sił przyrody. Wystarczy odciąć człowieka od wodospadu, a uśmierci go tygrys.
W baśni o Żelaznym Janie zachowały się wspomnienia o obrzędach inicjacyjnych dla mężczyzn, sięgających — w północnej Europie — dziesięciu lub dwudziestu tysięcy lat wstecz. Zadanie Dzikusa polega na nauczeniu młodego człowieka, jak bogata, różnorodna i wielostronna jest jego męskość. Ciało chłopca dziedziczy fizyczne zdolności rozwinięte przez zmarłych dawno temu przodków, a jego umysł przejmuje w spadku władze ducha i duszy uformowanej przed wiekami.

Zadanie mistrza inicjacji, czy byłby nim mężczyzna, czy kobieta, polega na dowiedzeniu chłopcu czy dziewczynce, że nie składają się jedynie z krwi i kości. Mężczyzna nie jest jedynie maszyną służącą ochronie, polowaniu i reprodukcji, tak jak kobieta nie jest wyłącznie maszyną służącą do ochrony, zbieractwa i reprodukcji; każde z nich posiada pragnienia, które daleko wykraczają poza wymogi fizycznego przetrwania. William James podnosi „liczbę oraz urojony i zbędny charakter” wielu potrzeb ludzkich.
Wszystkie metafory w opowieści o Żelaznym Janie odnoszą się do życia ludzkiego w ogóle, ale ich właściwym adresatem jest męska psychika. To od młodego mężczyzny żąda się zagłębienia we własne rany, wzniesienia się do królestwa „bliźniaka” oraz poziomego rozszerzenia się na świadomość, jaka jest w drzewach, wodzie, zwierzętach i tysiącu innych zjawisk i sił przyrody. Kiedy młody mężczyzna osiąga te trzy spełnienia, czyli kończy te trzy podróże — jego włosy złocieją. Nie rozwiązuje to wszystkich jego problemów; przeciwnie — przynosi nowe; jednym z nich jest sama złota głowa.

Zobacz na: Koncepcja Czystej Karty [Czysta Tablica/Tabula Rasa] – Steven Pinker
Głęboka Wewnętrzna Gra, cz.1 [David DeAngelo i dr Paul Dobransky]

Jak tworzyć niewolnika – List Williego Lyncha
Dlaczego chłopcom tak trudno stać się mężczyznami
Współczesne kobiety wychowują mężczyzn na mięczaków | Konsekwencje wychowywania bez ojca

Chłopcy: Zrozumieć szorstką i burzliwą zabawę – dr Michael Nagel
Dlaczego chłopcy się siłują, bawią w bójki i są ruchliwi – Dr Michael Nagel

 

Pierwszy Złoty Włos – Żelazny Jan: Rzecz o mężczyznach | Robert Bly