Dlaczego rodzice nienawidzą rodzicielstwa – The Last Psychiatrist

7 Lipiec 2010

Kocham moje dziecko. Nienawidzę Swojego Życia - Dlaczego rodzice nienawidzą rodzicielstwa

Kocham moje dziecko. Nienawidzę Swojego Życia. „Nie, nie nienawidzę cię – nienawidzę tylko tego, kim sama się nie stałam.”

 

Artykuł magazynu New York Magazine zatytułowany All Joy And No Fun: Why Parents Hate Parenting [Cała radość i zero zabawy: Dlaczego rodzice nienawidzą rodzicielstwa] zawiera 19 milionów stron cytatów i przykładów, ale nie dostarcza odpowiedzi. Szkoda, bo odpowiedź jest tuż obok.

Oto jak zaczyna się artykuł:

„Kilka tygodni temu był taki dzień, kiedy znalazłam mojego 2,5-letniego syna siedzącego na schodkach przed naszym budynkiem, czekającego, aż wrócę do domu. Zauważył mnie, gdy skręcałam za róg, a scena, która nastąpiła, była pełna niewypowiedzianej urody, jakby wyjęta z filmu, który odtwarzałam sobie w głowie, zanim naprawdę miałam dziecko – on wyskakuje z ramion opiekunki i pędzi ulicą, by mnie przywitać.”

Dla nowych czytelników: to znak, że w pobliżu czai się zaraza, więc lepiej się przygotujcie. Kiedy ktoś postrzega swoje życie jako film, oznacza to, że uważa się za głównego bohatera, a wszyscy inni są jedynie drugoplanowymi postaciami. A kiedy jeden ze statystów – w tym przypadku dziecko – odbiega od scenariusza, ta osoba nie tylko się denerwuje, ale przeżywa pełnowymiarowy kryzys egzystencjalny:

„Przypomniałam zasady domu (żadnego rzucania, żadnego bicia). On podniósł kolejną dużą drewnianą deskę. Uchyliłam się. Sięgnął po śrubokręt. Scena zakończyła się karą w jego łóżeczku… Dwieście czterdzieści sekund wcześniej byłam w stanie błogości wynikającej z więzi partnerskiej; teraz kierowały mną nerwy, przeszukiwałam szafki w poszukiwaniu alkoholu. Moje życie emocjonalne wygląda teraz bardzo podobnie. Podejrzewam, że tak jest u wielu rodziców…”

Rany! Jej 2,5-letni syn zachowuje się, jakby miał 3,5 roku, a cztery minuty później jest gotowa zadowolić się ekstraktem waniliowym.

To właśnie w tym momencie, zaledwie po dwóch akapitach, autorce powinno przyjść do głowy, że powód, dla którego „rodzice są nieszczęśliwi”, może nie mieć nic wspólnego z dziećmi. Jednak ta refleksja zdecydowanie nie pojawia się ani u niej, ani u kogokolwiek związanego z artykułem.

Dlatego można powiedzieć, choć brzmi to tajemniczo, że powodem nieszczęścia rodziców są właśnie takie artykuły.

II.

 

Aby zilustrować wyjątkowy rodzaj nieszczęścia rodziców — tj. rodziców z „NY Magazine” — artykuł opisuje badanie przeprowadzone przez UCLA, w którym badacze przeanalizowali 1500 godzin nagrań wideo przedstawiających 32 rodziny z klasy średniej w ich domach. Fragment opisany w artykule to: mama próbująca nakłonić swojego ośmioletniego syna, aby przestał oglądać telewizję i zabrał się za odrabianie lekcji. Zastanów się nad tym.

Kierowniczka badań w tym projekcie widziała tę scenę wielokrotnie. Uważa, że jest ona tak silna, ponieważ ukazuje, jak boleśnie rodzice odczuwają presję zmuszenia swoich dzieci do odrabiania lekcji. Wydaje się, że czują tę presję jeszcze silniej niż same dzieci.

Silna, rozumiesz? W sensie: zwróć uwagę na ten fragment. Można sobie łatwo wyobrazić, co pokazuje ta scena — wszyscy tam byliśmy, niektórzy z nas po obu stronach. Fragment ukazuje walkę, z którą utożsamić się mogą miliony rodziców.

Ale właśnie dlatego jest to scena zupełnie zwyczajna. Co więc czyni ją „silną”?

Aby zrozumieć prawdziwe znaczenie tego fragmentu, zapomnij o tym, co faktycznie dzieje się na nagraniu, i skup się na tym, co ludzie zobaczyli w nagraniu.

Oto, co zobaczyła autorka artykułu:

Jest wieczór w dzień roboczy, a matka na tym nagraniu wideo — szczupła brunetka z upiętymi włosami i okularami wsuniętymi na głowę — ma już za sobą cały dzień pracy i przygotowanie kolacji. Teraz podchodzi do swojego ośmioletniego syna, najstarszego z dwojga dzieci, który siedzi przy komputerze w pokoju i ogląda film. Problemem są zadania domowe, których jeszcze nie odrobił.

Nie, to nie jest problem — ledwo zostaje wspomniany. Może to przez rum, ale czy tylko ja, czytając ten opis, pomyślałem: „ta mama brzmi jak laska”? To jest problem. Problemem jest to, że jest to szczupła brunetka z kokiem, w okularach, z pewnym „lookiem”, której względna perfekcja zostaje zakłócona przez złodzieja czasu siedzącego w pokoju. Problemem nie są zadania domowe, problemem jest ona. Szczupła brunetka w okularach i kokiem = ogarnięta mama, która ma wszystko pod kontrolą — więc dlaczego nie jest szczęśliwa?

Nie twierdzę, że to sama mama tak myśli — mówię, że tak myśli autorka artykułu; poświęciła większość akapitu i niemal całą swoją emocjonalną energię na jej opis. Ale to nielogiczne: jeśli chodzi o zmuszenie dziecka do odrabiania lekcji, to jakie znaczenie ma wygląd matki albo to, co ugotowała?

Żadne. Ale autorka nie potrafi tego dostrzec, bo główną postacią w tym „filmie” jest mama, ta historia jest o niej. Skoro tak wygląda, to z pewnością musi mieć to jakieś znaczenie.

Mam nadzieję, że nie trzeba tego wyjaśniać: gdyby autorka postanowiła spojrzeć na tę scenę jako na historię o ciekawym, ale znudzonym dziecku dręczonym przez bezosobowego dokuczliwca, ten artykuł wyglądałby zupełnie inaczej. Ale wtedy nie pojawiłby się w „NY Magazine”, tylko w „Omni”.

 

III.

 

Krytykowanie tego artykułu byłoby jak bezsensowna eutanazja, gdyby nie fakt, że tego typu artykuły popularnonaukowe to coś więcej niż tylko lektura do łazienki — one stają się szablonem myślenia o sprawach społecznych. W taki sam sposób, w jaki nie możesz dziś myśleć o Obamie bez użycia języka wszczepionego ci przez CNN lub „New York Times”. Spróbuj. To niemożliwe.

Te artykuły dają ci iluzję wolności spierania się z wnioskami, ale zmuszają cię do zaakceptowania formy argumentacji.

Przykład: pasywni czytelnicy tego artykułu — np. wszyscy siedzący na toalecie — poczują podświadomie, że nacisk położony na opis matki ma znaczenie dla tezy. Przeczytasz „szczupła brunetka” i wywnioskujesz: „ogarnięta mama”, a potem zaczniesz się zastanawiać, dlaczego „ogarnięta mama” ma taki problem z maszyną entropii, którą podarował jej mąż. Niezależnie od tego, do jakiego dojdziesz wniosku, jego forma będzie brzmieć: „dlaczego ogarnięte matki nie są szczęśliwe…”

Z tego można wyprowadzić wszystkie inne szaleństwa charakterystyczne dla takich artykułów, co zresztą autorka robi za ciebie:

Niechętnie przywołuję Skandynawię w kontekście wychowywania dzieci, ale… jeśli już nie martwisz się o to, że spędzasz za mało czasu z dziećmi po ich narodzinach (bo masz rok płatnego urlopu macierzyńskiego), jeśli nie stresujesz się, jak znaleźć przystępną opiekę nad dziećmi, gdy wracasz do pracy (bo państwo ją subsydiuje), jeśli nie zastanawiasz się, jak zapłacić za edukację i opiekę zdrowotną dzieci (bo są darmowe) — to logiczne, że poprawia się twoje zdrowie psychiczne.

Bo przecież żadna skandynawska kobieta nigdy nie popełnia samobójstwa dwa razy częściej niż Amerykanki.

Nic z tego nie sprawi, że będziesz szczęśliwszym rodzicem, a tym bardziej lepszym. Sam artykuł zauważa przecież, że „zadowolenie rodziców malało wraz ze wzrostem dochodów, mimo że mieli większe możliwości wykupienia opieki nad dziećmi.” Więc po co w ogóle wspominać o Skandynawii? Bo pasuje do jakiejś innej, niedopracowanej pozycji politycznej?

Te artykuły to pasożyty poznawcze — i to czyni je niebezpiecznymi. Zmieniają sposób, w jaki myślisz. Nawet jeśli nie zgadzasz się z ich wnioskami, i tak podejdziesz do problemu z pytaniem: „dlaczego ogarnięte mamy nie są szczęśliwe?” A to pytanie nigdy nie doprowadzi cię do prawdziwej odpowiedzi.

Prawdziwe pytanie, które zadając, samo generuje poprawną odpowiedź, brzmi:
„Dlaczego posiadanie dzieci — albo małżeństwo, albo lepsza praca, albo seks, albo cokolwiek innego, co próbuję osiągnąć — nie daje mi szczęścia?”
Aha. Już rozumiem. Zamykam się.

Byłam pewna, że dopasowanie kolorystyczne dziecka i łazienki sprawi, że będę szczęśliwsza, ale tak się nie stało... czy powinnam była wybrać lawendowy?

Byłam pewna, że dopasowanie kolorystyczne dziecka i łazienki sprawi, że będę szczęśliwsza, ale tak się nie stało… czy powinnam była wybrać lawendowy?

 

IV.

 

Dwa inne krótkie przykłady.

Według artykułu, ojcowie najwyraźniej cierpią bardziej niż matki. Na początku myślałem, że chodzi o samotnych ojców, ale nie — to byli żonaci mężczyźni. Nie tego bym się spodziewał, ale jestem otwarty na nowe informacje. Według artykułu, większość kłótni w związku — „40%” — dotyczy dzieci.

„A te 40 procent to tylko kłótnie, które były bezpośrednio o dzieci, zgaduję, prawda?” — mówi były pacjent [terapeuty par], przedsiębiorca i ojciec dwójki dzieci. „Ile innych kłótni te pary miały tylko dlatego, że wszyscy byli na skraju wytrzymałości, zmęczeni albo zestresowani?” Ten mężczyzna bardzo szczerze mówi o napięciu, jakie dzieci wprowadziły do jego małżeństwa, szczególnie jego pierworodne…

Ten mężczyzna jest bardzo szczery. Zajęło to co, sześć miesięcy terapii? żeby odkryć, że wiele kłótni z żoną wynika ze stresu.

Może i jest szczery, ale najwyraźniej nie ma pojęcia, co się dzieje:

…Ten mężczyzna bardzo szczerze mówi o napięciu, jakie dzieci wprowadziły do jego małżeństwa, szczególnie jego pierworodne. „Już wcześniej czułem się zaniedbany” — mówi. „Tak przynajmniej mi się wydawało. A kiedy pojawiło się dziecko, to stało się to bardzo wyraźne; przeszło od zera do minus pięćdziesięciu. A ja byłem jak: z zerem mogę sobie poradzić. Ale nie z minus pięćdziesięcioma.”

Gość był w związku bez dzieci i już czuł się zaniedbywany. Co, do diabła, myślał, że się stanie, gdy pojawią się dzieci? Codzienny seks oralny? Autorka artykułu nie dostrzega w tym nic szczególnego — pewnie dlatego, że sama uważa, że to nie jest nic szczególnego czuć się zaniedbanym w związku.

Niestety, oto co autorka uważa za istotne. To jest rzecz, którą chce, żebyś zapamiętał z tego wywiadu, to zdanie następuje zaraz potem:

„To brutalna prawda o dzieciach — są tak silnym źródłem stresu, że drobne pęknięcia w związku mogą się przekształcić w głębokie szczeliny.”

Zrozumiano? Wszystko działało, dopóki nie pojawiły się dzieci.

Zwróć też uwagę na arogancję rodziców w porównaniu do modeli z katalogu Catimini, z którymi mieszkają. Czy możesz być nie do końca zadowolony, niespełniony, a nawet trochę pełen żalu wobec swojego małżeństwa, ale grać tak dobrze, że twój partner myśli, że kochasz go nad życie? To czemu sądzisz, że oszukasz swojego ośmiolatka? Bo ma osiem lat? On to czuje, czuć to od ciebie, śmierdzi jak sepsa. I tak, w końcu to się na niego przeniesie.

Jim Gaffigan, między zleceniami

Jim Gaffigan, między zleceniami

 

V.

 

Kolejny przykład:

Psycholog przedstawia w artykule jedną użyteczną obserwację na temat nieszczęśliwych rodziców: „Zostają rodzicami później w życiu. To utrata wolności, utrata autonomii.”

Brzmi wiarygodnie. Jednak oto jak artykuł interpretuje tę obserwację:

„Nie byłoby szczególnie odważnym wnioskiem stwierdzenie, że im dłużej odwlekamy posiadanie dzieci, tym większe mamy oczekiwania. ‘Tyle się na to czeka — jak tylko skończę z tym, będę mieć dziecko i to będzie wspaniała nagroda!’ — mówi Ada Calhoun, autorka Instinctive Parenting i założycielska redaktorka naczelna Babble, portalu dla rodziców. ‘A potem przychodzi myśl: Czekaj, to jest ta nagroda? Te dziewiętnaście lat harówki?’”

Autorka książki o rodzicielstwie nadal nie potrafi postrzegać dzieci inaczej niż jako nagrody — wisienki na torcie. Nie dlatego, że ma uszkodzony mózg, tylko dlatego, że przez 40 lat słyszała od ludzi takich jak ona sama, od New York Magazine, że właśnie tym są.

Jest jedno słowo, które to wszystko opisuje, ale wszystkim robi się niedobrze, gdy go używam.

VI.

 

Mam zaskakującą radę dla rodziców, i mam nadzieję, że zostanie przyjęta w duchu, w jakim ją oferuję: twoje dziecko nie chce spędzać z tobą aż tyle czasu. Nikt nie chce. Nie dlatego, że jesteś złym człowiekiem, tylko dlatego, że jesteś przeciętnym człowiekiem. Nie jesteś aż tak wyjątkowy, kreatywny, inteligentny ani nawet interesujący, żeby dziecko odnosiło korzyści z ciągłego kontaktu z tobą. Gdy masz coś wartościowego do zaoferowania — zmaksymalizuj ten czas i skoncentruj się na nim, a potem zejdź z drogi.

Ta rada jest bardzo praktyczna. Rodzice często nie wiedzą, co robić ze swoimi dziećmi, więc przytłaczają je swoją uwagą. To, czego żaden rodzic nie rozumie, to fakt, że ogromna większość tego nadmiarowego kontaktu to czas spędzany w irytacji. Policz to sam. Marudzenie, znudzenie, patrzenie w telefon. Oczywisty komunikat brzmi: nie jesteś zadowolony.

Taki właśnie wzorzec mu przekazujesz.

Nie wiem, czy rodzicielstwo w stylu „helikoptera” faktycznie zrobi z dziecka mięczaka, jak wielu twierdzi, ale wiem, że sprawi, że cię znienawidzi. Naturalny proces oddzielania się (indywiduacji), który następuje w okresie dojrzewania, będzie o wiele brutalniejszy — przygotuj się. Oczywiście, do tego czasu rodzice będą już zbyt emocjonalnie wyczerpani, żeby nadal nad nim krążyć, więc dostajemy genialne połączenie: całe życie nadmiernej kontroli, po którym następuje jej nagłe wycofanie — akurat wtedy, gdy dziecko odkrywa metamfetaminę.

Dobra robota, rodzice z New York Magazine. Dobra robota.

Źródło: Why Parents Hate Parenting

 

Zobacz na: Podstawowy błąd w rodzicielstwie: Jaka jest różnica między mamą tygrysicą a tatą wilkiem?
Tata Wilk, Mama Tygrysica i dlaczego próba bycia dobrym rodzicem to kiepski pomysł

Dlaczego chłopcy się siłują, bawią w bójki i są ruchliwi – Dr Michael Nagel
Chłopcy: Zrozumieć szorstką i burzliwą zabawę – dr Michael Nagel