Subtelna sztuka nie przejmowania się – Mark Manson

Subtelna sztuka nie przejmowania się - Mark Manson

W swoim życiu przejmowałem się wieloma ludźmi i wieloma rzeczami. Ale także nie przejmowałem się wieloma ludźmi i wieloma rzeczami. I to właśnie te rzeczy, którymi się nie przejmowałem, zrobiły największą różnicę.

Ludzie często mówią, że kluczem do pewności siebie i sukcesu w życiu jest po prostu „nie przejmować się [mieć wyjebane]”. Rzeczywiście, często opisujemy najsilniejsze i najbardziej godne podziwu osoby, jakie znamy, właśnie przez pryzmat tego, jak bardzo niczym się nie przejmują i mają wyjebane. Na przykład: „Zobacz na Sylwię, znowu pracuje w weekend, ona ma to wszystko gdzieś.” Albo: „Słyszałeś, że Tomem nazwał prezesa firmy dupkiem i tak dostał podwyżkę? Chryste, ten gość naprawdę się niczym nie przejmuje.” Albo: „Janek wstał i zakończył randkę z Celiną po dwudziestu minutach. Powiedział, że nie zamierza już słuchać jej bzdur. Ten koleś naprawdę ma wszystko gdzieś.”

Prawdopodobnie znasz kogoś, kto w pewnym momencie swojego życia po prostu przestał się przejmować i dokonał czegoś niesamowitego. Być może sam miałeś taki moment, w którym przestałeś się przejmować i osiągnąłeś coś wyjątkowego. W moim przypadku, rzucenie pracy w finansach po zaledwie sześciu tygodniach i powiedzenie szefowi, że zamierzam zacząć sprzedawać porady randkowe w internecie, to jeden z głównych punktów w mojej osobistej „galerii chwały nieprzejmowania się”. To samo z decyzją o sprzedaży większości rzeczy i przeprowadzce do Ameryki Południowej. Przejmowałem się? Wcale. Po prostu to zrobiłem.

Każdy chce być po prostu lubiany i akceptowany

Choć nieprzejmowanie się może na pierwszy rzut oka wydawać się proste, pod powierzchnią to zupełnie inna para kaloszy. Sam nie wiem nawet, co to zdanie dokładnie znaczy, ale mam to gdzieś. Ta para kaloszy brzmi zajebiście, więc idźmy w to.

Chodzi o to, że większość z nas zmaga się przez całe życie z tym, że przejmujemy się zbyt wieloma rzeczami, które na to nie zasługują. Przejmujemy się opryskliwym pracownikiem stacji benzynowej, który wydał nam za dużo w dziesięciogroszówkach. Przejmujemy się tym, że zdjęli z anteny serial, który lubiliśmy. Przejmujemy się, że współpracownicy nie zapytali nas o nasz zajebisty weekend. Przejmujemy się, że pada deszcz, a mieliśmy rano iść pobiegać.

Przejmowanie się wszystkim wszędzie. Przejmowanie się rozsiane jak nasiona w zasraną wiosnę. I po co to wszystko? Z jakiego powodu? Wygoda? Łatwe pocieszenie? Poklepanie po pieprzonych plecach?

To jest właśnie problem, mój przyjacielu.

Bo kiedy przejmujemy się zbyt wieloma rzeczami, kiedy decydujemy się przejmować wszystkim, wtedy zaczynamy czuć, że mamy jakieś wieczne prawo do wygody i szczęścia. I to właśnie wtedy życie daje nam po dupie.

Rzeczywiście, zdolność, by zachowywać nasze „przejmowanie się” tylko dla najbardziej wartych tego sytuacji, z pewnością uczyniłaby życie o wiele prostszym. Porażka byłaby mniej przerażająca. Odrzucenie mniej bolesne. Nieprzyjemne obowiązki stają się łatwiejsze do przełknięcia, a gówniane sytuacje, trochę mniej gówniane. Gdybyśmy tylko mogli mniej się przejmować, albo przejmować się bardziej świadomie, życie byłoby po prostu cholernie łatwiejsze.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nieprzejmowanie się to sztuka. Ludzie nie rodzą się z umiejętnością „mieć wszystko gdzieś/mieć wyjebane”. W rzeczywistości, rodzimy się przejmując się zbyt wieloma rzeczami. Widziałeś kiedyś dziecko, które zalewa się łzami, bo jego czapka jest w złym odcieniu niebieskiego? No właśnie. Jebać to dziecko.

Rozwijanie zdolności do kontrolowania tego, czym się przejmujemy [rozdawanymi fuckami], jest istotą siły i integralności. Musimy kształtować i doskonalić naszą „nieprzejmowalność” przez całe lata, a nawet dekady. Jak dobre wino, nasze „faki” muszą dojrzeć, by stać się wytrawnym rocznikiem, odkręcanym tylko z okazji najbardziej wyjątkowych popieprzonych sytuacji.

Może to brzmieć łatwo. Ale nie jest. Większość z nas, przez większość czasu, daje się wciągać przez małostkowość życia, rozjeżdżana przez jego nieistotne dramaty; żyjemy i umieramy przez przypisy, rozproszenia i kaprysy losu, które wysysają z nas „faki” jak Sasha Grey w środku gangbangowego ujęcia.

To żaden sposób na życie, stary. Więc przestań pierdolić się z tym wszystkim. Ogarnij swoje „faki”, które rozdajesz na prawo i lewo. A teraz pozwól, że ci to, kurwa, pokażę.

 

Subtelność nr 1: Nie przejmować się nie oznacza być obojętnym; oznacza czuć się dobrze z byciem innym

 

Większość ludzi, kiedy wyobraża sobie stan totalnego „nieprzejmowania się”, widzi obraz doskonałej, spokojnej obojętności wobec wszystkiego — spokoju, który przetrwa każdą burzę.

To błędne wyobrażenie. W obojętności nie ma absolutnie nic godnego podziwu ani pewnego siebie. Ludzie obojętni są nudni i przestraszeni. To kanapowi lenie i internetowi trolle. W rzeczywistości osoby obojętne często próbują takimi być, bo tak naprawdę przejmują się zbyt wieloma rzeczami. Boją się świata i konsekwencji swoich wyborów. Dlatego nie podejmują żadnych. Chowają się w szarej, pozbawionej emocji jamie własnego autorstwa — samolubni, użalający się nad sobą, wiecznie rozpraszający się od tej niefortunnej rzeczy, która nazywa się życiem i wymaga ich czasu i energii.

Moja mama została ostatnio oszukana na dużą sumę pieniędzy przez bliską przyjaciółkę. Gdybym był obojętny, wzruszyłbym ramionami, popił kawę i pobrał kolejny sezon The Wire. Przykro mi, mamo.

Ale zamiast tego byłem wściekły. Byłem oburzony. Powiedziałem: „Nie, pieprzyć to, mamo. Bierzemy adwokata i jedziemy z tym skurwiele,. Dlaczego? Bo mam to gdzieś. Zrujnuję mu życie, jeśli trzeba.”

To pokazuje pierwszą subtelność nieprzejmowania się. Kiedy mówimy: „Uważaj, Mark Manson ma to w dupie”, nie chodzi o to, że Mark Manson nie przejmuje się niczym. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, że Mark Manson nie przejmuje się przeszkodami stojącymi na drodze do jego celów. Nie przejmuje się, że kogoś może wkurzyć, realizując coś, co uważa za słuszne, ważne czy szlachetne. Chodzi o to, że Mark Manson to typ gościa, który napisze o sobie w trzeciej osobie i użyje słowa „jebać” 127 razy w jednym artykule, bo uzna, że tak trzeba. I nie będzie miał z tym problemu.

I to właśnie jest godne podziwu — nie ja, baranie — tylko to pokonywanie trudności. Patrzenie porażce prosto w oczy i wystawianie jej środkowego palca. Ludzie, którzy mają gdzieś przeciwności, porażki, kompromitacje czy fakt, że czasem się skompromitują jak dzieciak, który zsikał się w przedszkolu. Ludzie, którzy się z tego śmieją i robią swoje. Bo wiedzą, że to, co robią, jest ważniejsze niż oni sami, ich uczucia, ich duma, ich potrzeby.

Mówią „jebać to”, nie wobec wszystkiego w życiu, ale wobec wszystkiego, co jest nieważne. Zachowują swoje „faki” na rzeczy, które naprawdę się liczą. Przyjaciele. Rodzina. Cel. Burrito. I okazjonalny proces sądowy. I właśnie dlatego, ponieważ zachowują swoje „faki” tylko na wielkie, ważne sprawy, inni zaczynają przejmować się nimi.

 

Subtelność nr 2: Żeby nie przejmować się przeciwnościami, musisz najpierw przejmować się czymś ważniejszym niż te przeciwności

 

Eric Hoffer napisał kiedyś: Człowiek najczęściej zajmuje się swoimi sprawami, jeśli są tego warte. Jeśli nie, odwraca od nich uwagę, zajmując się sprawami innych ludzi.”

Problem z ludźmi, którzy rozdają swoje „faki” jak lody na pieprzonym letnim obozie, polega na tym, że nie mają niczego bardziej wartego przejmowania się, czemu mogliby je poświęcić.

Pomyśl przez chwilę. Jesteś w sklepie spożywczym. Stoi tam starsza pani, która wrzeszczy na kasjera, opieprzając go za to, że nie przyjął jej kuponu zniżkowego na 30 groszy. Dlaczego ta kobieta w ogóle się tym przejmuje? Przecież to tylko 30 groszy.

Już ci mówię dlaczego. Ta staruszka prawdopodobnie nie ma nic lepszego do roboty przez cały dzień, jak tylko siedzieć w domu i wycinać kupony. Jest stara i samotna. Jej dzieci to dupki i nigdy jej nie odwiedzają. Nie uprawiała seksu od ponad 30 lat. Jej emerytura dogorywa i pewnie umrze w pieluszce, myśląc, że jest w Candylandzie. Nie może nawet pierdnąć bez bólu w krzyżu. Nie potrafi oglądać telewizji dłużej niż 15 minut bez zaśnięcia albo zapomnienia, o co chodziło w fabule.

Więc tnie kupony. To wszystko, co ma. Tylko ona i te cholerne kupony. Cały dzień, każdego dnia. Tylko tym może się przejmować, bo nie ma nic innego, co byłoby warte przejmowania się. Więc kiedy ten pryszczaty 17-letni kasjer odmawia przyjęcia jednego z nich, broniąc swojej kasy jak rycerz broniący dziewictwa księżniczki, możesz być pewien, że babcia eksploduje i słownie rozpierdoli go w drobny mak. Osiemdziesiąt lat tłumionych „faków” spadnie na niego jak ognisty grad wspomnień w stylu: „Za moich czasów…” i „Kiedyś ludzie mieli więcej szacunku”, które zanudzą świat do łez jej trzeszczącym i drżącym głosem.

Jeśli sam zauważasz, że ciągle przejmujesz się drobnymi pierdołami, które cię irytują, nowym zdjęciem twojej byłej na Facebooku, tym jak szybko padają baterie w pilocie, albo że znów przegapiłeś promocję „2 w cenie 1” na płyn do dezynfekcji, to najpewniej nie masz w swoim życiu nic naprawdę wartościowego, czym mógłbyś się przejmować. I to jest twój prawdziwy problem. Nie brak płynu do rąk.

Zdecydowanie za dużo rozdawanych „faków”

Zdecydowanie za dużo rozdawanych „faków”.

 

W życiu nasze „faki” muszą zostać na coś zużyte. Nie istnieje coś takiego jak „w ogóle nie przejmować się niczym”. Pytanie brzmi jedynie: jak każdy z nas decyduje, na co te „faki” rozdaje. Masz do dyspozycji tylko ograniczoną liczbę „faków” na całe życie, więc musisz rozdawać je z rozwagą.

Jak mawiał mój ojciec: „Faki nie rosną na drzewach, Mark.” Dobra, nigdy tak naprawdę tego nie powiedział. Ale pieprzyć to, udawajmy, że powiedział. Chodzi o to, że na faki trzeba sobie najpierw zasłużyć, a potem rozsądnie w nie inwestować. Faki trzeba pielęgnować jak piękny ogród – bo jeśli coś pójdzie nie tak i faki się posypią, to znaczy, że koncertowo zjebałeś sprawę.

 

Subtelność nr 3: Wszyscy mamy ograniczoną liczbę „faków” do rozdania. Zwracaj uwagę, komu i czemu je poświęcasz.

 

Kiedy jesteśmy młodzi, mamy mnóstwo energii. Wszystko jest nowe i ekscytujące. I wszystko wydaje się tak bardzo ważne. Dlatego rozdawanie „faków” idzie nam hurtowo. Przejmujemy się wszystkim i wszystkimi — tym, co ludzie o nas mówią, czy ten uroczy chłopak albo dziewczyna oddzwoni, czy nasze skarpetki do siebie pasują, albo jakiego koloru jest nasz balonik urodzinowy.

Z wiekiem zyskujemy doświadczenie i zaczynamy zauważać, że większość z tych rzeczy ma niewielki wpływ na nasze życie. Ludzie, których opinie tak bardzo nas kiedyś obchodziły, dawno zniknęli z naszego otoczenia. Znaleźliśmy miłość, której potrzebowaliśmy, więc te wszystkie kompromitujące romantyczne porażki przestają mieć znaczenie. Uświadamiamy sobie, jak mało ludzi naprawdę zwraca uwagę na powierzchowne detale naszego życia, i zaczynamy robić rzeczy bardziej dla siebie niż dla innych.

Zasadniczo zaczynamy być bardziej selektywni, jeśli chodzi o to, czym się przejmujemy. To się nazywa „dojrzałość”. Jest całkiem spoko, powinieneś kiedyś spróbować.

Dojrzałość to moment, w którym uczysz się przejmować tylko tym, co naprawdę warte jest przejmowania się. Jak powiedział Bunk Moreland w The Wire (które, pierdolcie się, i tak ściągnąłem), do swojego partnera, detektywa McNulty’ego: „No i masz za to, że przejąłeś się, kiedy wcale nie powinieneś.”

A potem, gdy się starzejemy i wchodzimy w wiek średni, zaczyna się dziać coś jeszcze. Nasze zasoby energii spadają. Nasza tożsamość się stabilizuje. Wiemy, kim jesteśmy i nie mamy już potrzeby zmieniać czegoś, co teraz wydaje się w naszym życiu nieuchronne.

I w dziwny sposób, to jest wyzwalające. Nie musimy już przejmować się wszystkim. Życie po prostu jest, jakie jest. Akceptujemy je z całym syfem i niedoskonałościami. Uświadamiamy sobie, że nigdy nie wyleczymy raka, nie polecimy na Księżyc ani nie dotkniemy cycków Jennifer Aniston. I to jest w porządku. Życie toczy się dalej. Rezerwujemy nasze coraz skromniejsze „faki” tylko dla tych najważniejszych spraw: dla rodziny, najbliższych przyjaciół, naszego zamachu golfowego. I ku naszemu zdziwieniu to wystarcza. To uproszczenie sprawia, że jesteśmy naprawdę cholernie szczęśliwi.

Aż pewnego dnia, znacznie później, budzimy się i jesteśmy starzy. I razem z naszymi cofającymi się dziąsłami oraz spadającym libido, nasza zdolność do przejmowania się czymkolwiek cofa się do punktu całkowitego nieistnienia. U zmierzchu naszych dni prowadzimy paradoksalną egzystencję, w której nie mamy już energii, by przejmować się wielkimi sprawami życia, i musimy poświęcać te ostatnie resztki „faków” na rzeczy proste i przyziemne, choć coraz trudniejsze: gdzie zjeść obiad, wizyty u lekarzy z powodu skrzypiących stawów, trzydziesto groszowe zniżki w supermarkecie, czy prowadzenie auta tak, by nie zasnąć i nie rozjechać ludzi na parking albo przystanku autobusowym. Wiesz, praktyczne sprawy.

Aż w końcu pewnego dnia, na łożu śmierci, (oby) otoczeni ludźmi, którym przez całe życie oddawaliśmy większość naszych faków, i tymi kilkoma, którym nadal na nas zależy z cichym westchnieniem wypuścimy z siebie ostatniego faka. Wśród łez, powoli zanikających piknięć monitora EKG, i przyćmionego szpitalnego światła, które otacza nas swoim boskim świetlistym nimbem odpływamy w jakąś niepojętą i nieprzejmowalną pustkę.

Namaste, skurwysynku.

Źródło: The Subtle Art of Not Giving a Fuck

 

Zobacz na: Bycie w błędzie?
Dlaczego powinieneś mieć fundusz „Pierdol Się”?
Sztuka życia według stoików – Piotr Stankiewicz
Ustal przyczynę źródłową: 5 razy „dlaczego”
Rama to nie Stoicyzm, to coś znacznie lepszego – Rian Stone

Jak osiągnąć Niezależność od Wyniku, korzystając ze Stoickiej Sztuczki – [strategos_autokrator]

 

Firma – Mam Wyjebane ft. PEJA