Pomoc społeczna to mylny trop: powrót feudalizmu

30 lipiec 2008

Pomoc społeczna to mylny trop - powrót feudalizmu

Polityka i związane z nią proponowane zmiany brzmią nieźle i być może byłaby taka, gdyby nie złośliwe intencje, które ją motywują.

 

I.

 

Niedawno otrzymałem list od socjalistycznej federacji Marcii Angell, „Physicians For A National Health Program [Lekarze na rzecz Narodowego Programu Zdrowotnego]”, w którym prosi o wsparcie dla sponsorowanej przez rząd powszechnej opieki zdrowotnej. Podano w nim typowe powody:

„Jako lekarze widzieliśmy, jak liczba osób nieubezpieczonych i niedoubezpieczonych gwałtownie rośnie, koszty gwałtownie rosną, a jakość się pogarsza. Tymczasem lekarze toną w morzu biurokracji.”

I tym podobne. W porządku, słuszne, choć nie przesadne argumenty. Ale to nie dlatego chce ona ubezpieczenia od jednego płatnika.

 „Tylko jeden płatnik wyeliminowałby wysokie koszty ogólne korporacji, zyski i ogromną nieefektywność…”

Podane powody obejmują zmniejszenie zysków korporacji. To nie jest produkt uboczny ani konieczny rezultat, to powód, dla którego to robimy.

 

II.

 

Inny przykład, którego używałem wcześniej. Portal NPR przeprowadzał wywiad z kimś ponad rok temu na temat wysokiej ceny ropy (ha!) i zapytała faceta, jak obniżyć cenę, a on powiedział, że tak naprawdę ma nadzieję, że cena wzrośnie, ponieważ ograniczy to zużycie, zmniejszy emisję dwutlenku węgla, zmusi do poszukiwania alternatywnych źródeł energii itd. Świetnie. Jednak jej odpowiedź brzmiała: oh, no dobra, a zmniejszenie popytu byłoby kolejnym sposobem na uderzenie w firmy naftowe tam, gdzie boli.

Rozumiesz? To właśnie oto jej chodziło, obniżenie cen może być dobre dla konsumenta, ale nie zadała sobie trudu, żeby to powiedzieć. Na końcu języka miała potrzebę ukarania firm naftowych. Ta kobieta nie jest głupia, nie jest nieświadoma złożoności polityki energetycznej — ale jej myśli natychmiast powędrowały w stronę tego, jak możemy zaszkodzić firmom naftowym. To nie był przypadek, to było absolutnie konieczne, żeby to się stało.

 

III.

 

Na stronie British Times Higher Education jest artykuł profesora z Harvardu, który ubolewa nad spadkiem liczby amerykańskich studentów. Oto co znajdujemy w pierwszych linijkach tekstu:

„Banalność i poczucie wyższości bogatych studentów na Harvardzie sprawiły, że John H. Summers poczuł, że jego nauczanie zostało zdegradowane do niewiele więcej niż usługi przygotowującej klientów do kariery w finansach.”

Ubolewa nad przywilejami studentów, inflacją ocen, postawami konsumpcjonistycznymi i tym podobnymi. Ale okazuje się, że to tylko drobny problem. Co naprawdę go dobiło:

„Większość studentów, których spotkałem, już przyjęła perspektywę bogatych, potężnych i niewyalienowanych i wydawało się, że zrobili to z przerażającą łatwością.”

Dalej opisuje i wyśmiewa tę perspektywę, ale kiedy decyduje się na podanie przykładu — można się spodziewać, że powie coś w rodzaju „oddawali mocz na bezdomnych” lub „głosowali na Busha” — a jednak wybiera to:

„Jeden z moich mniej zamożnych studentów, syn listonosza, poprosił mnie kiedyś o radę w sprawie inwestycji finansowej… Powiedziałem mu, co myślę o tej rekomendacji; ale dopiero później, kiedy dowiedziałem się, jak niewiele miał do zainwestowania (2000 dolarów to jego całkowite oszczędności), pozwoliłem sobie myśleć, że zrozumiałem znaczenie jego pytania. Żadna kwota pieniędzy nie może leżeć bezczynnie, jeśli coś można dostać za nic.”

Ten profesor Harvardu jest zły, że facet chciał zainwestować. Kropka. „Coś za nic”. Rozumiesz?

 

IV.

 

Chyba nie powinienem być zaskoczony — ten wariat był też zły, że Harvard nie pozwolił mu uczyć na zajęciach, które nazwał „Anarchistyczna krytyka kulturowa w Ameryce” — ale najważniejsze jest to, że ten facet, dziennikarz z NPR i Marcia Angell z pewnością nie są upośledzeni. Ich niechęć do systemu nie powinna być aż tak namacalna.

Dlatego wątek opieki społecznej jest mylącym tropem. Nie chodzi o to, że chcą lepszych usług dla nieuprzywilejowanych, a krzywdzenie bogatych jest produktem ubocznym; jest odwrotnie, krzywdzenie bogatych jest emocjonalnym, głównym motywatorem, a reszta to intelektualna postawa, która racjonalizuje tę niechęć.  Właśnie dlatego jest to niebezpieczne.  Dlatego nie możesz stanąć po ich stronie, nawet jeśli zgadzasz się z ich polityką.  Intencje mają znaczenie. 

Tacy jak Marcia Angell, ci trzej mogą nie być bogaci, ale takiej ilości publicznej nienawiści i otwartego jadu nie można się spodziewać w prawidłowo funkcjonującym społeczeństwie bezklasowym.

Co po prostu oznacza, że nie działa prawidłowo.  Nic nowego, poza tym, że działa prawidłowo.  To, co nie działa, to percepcja.

John H. Summers jest zły, ponieważ czuje, że nie mógłby podłączyć się do systemu kapitalistycznego, chociaż oczywiście mógłby, gdyby spróbował — syn listonosza z pewnością jest, mając znacznie mniej pieniędzy lub wiedzy niż profesor. Więc to nie jest rzeczywistość, to percepcja, ale percepcja, pewność siebie, to jest to, na czym opiera się to społeczeństwo. W konsekwencji system zawodzi.

Analogią jest panika bankowa. Dopóki ludzie myślą, że bank jest wypłacalny, to faktycznie jest. Ale jeśli wystarczająco dużo osób uważa, że ​​nie jest, to faktycznie staje się niewypłacalny.

 

V.

 

Więc pytanie, na które trzeba odpowiedzieć, brzmi: „co poszło nie tak, że przeciętni Amerykanie nienawidzą ludzi, których uważają za niebędących w ich klasie?”

Po pierwsze, edukacja. Od klasy zerowej do studia mówi się, że należysz do klasy. Weźmy prosty przykład pieniędzy: jeśli jesteś studentem inżynierii, powiedzą ci, jak zostać inżynierem, ale nikt nigdzie nie powie ci, jak zostać bogatym inżynierem. Nikt nawet nie powie ci, że to możliwe. Jeśli pójdziesz na nauki humanistyczne, oczekuje się, że będziesz „biedny”. Twoja przyszłość jest zdefiniowana przez jej ograniczenia, a nie możliwości. „Nie będziesz głodować, ale na pewno nie będziesz bogaty”. Naprawdę? Czy nadal jesteśmy w Ameryce? Wydaje się, że nikomu nie przychodzi do głowy, żeby próbować uczyć studentów nauk humanistycznych, jak nie być biednym.

Wybierasz kierunek i klasę społeczną na całe życie. Nie ma żadnej płynności — uczą cię, pierwszego dnia, wybierz swoje miejsce w życiu. Powodzenia w zmianie zdania za dwadzieścia lat.

Nie mówię, że powinni wprost uczyć, jak być bogatym — mówię, że nie powinni uczyć, by oczekiwać, że będziesz w jakimś miejscu.

Co gorsza — i nie widziałem, żeby ktokolwiek gdziekolwiek poczynił tę obserwację, najważniejszą ze wszystkich — nie ma żadnej perspektywy pokoleniowej na awans. W żadnym momencie w klasach na uczelniach wyższych [K-16] nie ma nawet najsubtelniejszej sugestii, że powinieneś zrobić coś z siebie, aby twoje dzieci mogły zajść dalej niż ty. Nie jako produkt uboczny, ale jako rzeczywisty cel całej tej edukacji. Nie: wszystko kręci się wokół ciebie.

Oczywiście ludzie chcą, aby ich dzieci dobrze sobie radziły, zapisują je na lekcje gry na skrzypcach, ale brakuje tej wyraźnej mantry: muszą zajść dalej niż ja.

Jeśli czytasz to jako lekarz, odpowiedz szczerze: zastanawiałeś się, czy chcesz, aby twoje dziecko zostało lekarzem, czy nie, ale czy oczekujesz, że będzie czymś więcej? Nie równoważnym — np. prawnikiem — ale kimś więcej? Wychowujesz je tak, żeby osiągnęło więcej, czy tyle samo co Ty?

Oto słowo, którego nigdy nie usłyszysz jako celu: dynastia. Nie. Uczą cię feudalizmu: oto twoje lenno, złóż mi hołd.

To nie jest całkowicie wina rodziców: cały system, edukacja i dalej, znacznie zmniejszył oczekiwania wobec swoich ludzi i zachęca, wymaga skupionego na sobie, ahistorycznego światopoglądu. Chcą, żebyś podłączył się do Matrixa, a potem umarł. Kiedy to zrobisz, oddaj wszystkie swoje rzeczy, ktoś inny ich użyje.

Po drugie, oczywiście, psychiatria. Jeśli myślisz o psychiatrii jak o Zolofcie czy innych psychotropach, to nie rozumiesz jej zakresu. Psychiatria i kultura są tym samym. Wspiera ją i pomaga ustalać oczekiwania i wartości. Było to bardziej oczywiste w przypadku darwinizmu lub freudyzmu, ponieważ były to jasno sformułowane teorie, które można było umieścić w książce; psychiatria jest bardziej mglista, ale nie jest mniej potężną siłą kulturową. Oto jej oświadczenie misji:

„Jesteś inny.  Postaramy się przywrócić cię do poziomu prawie normalnego, ale stan wiedzy jest tak dobry, jak to tylko możliwe”.

Jednak psychiatria nie tylko zmniejsza oczekiwania wobec ludzkości, odwraca uwagę od prawdziwych oczekiwań, kierując ją na bezsensowne biologiczne rezultaty. Gdyby naprawdę chciała pomóc, powiedzmy, przybranym dzieciom, powiedziałaby: „jak możemy faktycznie zmienić ich życie? Potencjalne opcje: możemy wysłać je do dużych sierocińców z programami immersji umiejętności; albo możemy wydać bilion dolarów i dać im wszystkim indywidualnych korepetytorów/opiekunów przypadków, którzy będą się nimi opiekować każdego dnia itd.” Ale ponieważ nie może prowadzić tej złożonej debaty, ponieważ wymaga to zbyt dużych pieniędzy, przenosi oczekiwania na „zarządzanie objawami”.

Klasyczny kontrargument do mojego stanowiska brzmi: możesz mieć rację, ale psychiatria jest lepsza niż nic.

Tak, tak samo jak twój pierwszy mąż. „Lepsze niż nic” jest prawie zawsze gorsze niż „nic”. Uwierzenie w psychiatrię legitymizuje brak poszukiwania rzeczywistych rozwiązań.

Pacjent krwawi, a twoim rozwiązaniem jest wytarcie zakrwawionej podłogi, żeby nie wyglądała tak źle. Jak długo to będzie działać? W którym momencie system zaczyna Cię tak oszukiwać i odrywać od rzeczywistości, że uważasz, iż „prawdziwym” rozwiązaniem są lepsze mopy?

Źródło: Social Welfare Is A Red Herring: The Return Of Feudalism

 

Zobacz na: Fakty o Psychiatrii [DSM] i Wielkiej Farmacji — dr James Davies
Komuniści są dobrzy w podbojach i kiepscy w zarządzaniu – James Lindsay
„Wokeizm” to współczesne czary – Gene Callahan

Złe usposobienie/osobowość jako narzędzie zarządzania – John Gatto