Przekonywanie Najbliższych – Prowadzenie sporu w domu

Fragment książki „Jak skutecznie przekonywać” – Gerry Spence

Przekonywanie Najbliższych - Prowadzenie sporu w domu

Zwycięstwo w dyskusji czasami jest tylko pozorne, a porażka przeciwnika może się okazać naszą porażką.

 

Rozdział 13 PRZEKONYWANIE NAJBLIŻSZYCH. Miłość i wojna.

 

BLOKADA: Jeśli nie staniesz w obronie swych praw i tego, czego pragniesz, jeśli nie zajmiesz zdecydowa­nej postawy, rozniosą cię, rozjadą jak cięża­rówka zająca. Musisz walczyć, żeby przetrwać.

KLUCZ: Magiczna ironia wystąpienia w świecie miłości polega na tym, że trzeba nauczyć się przegry­wać, aby wygrać.

Pisanie o tym, jak wygrać jakiś spór w domu, jest pisaniem powieści. Prowadzenie sporu w domu, wystąpienie w ob­ronie pewnych racji jest bardzo wyrafinowaną umiejętno­ścią — może nawet formą sztuki. Opanowanie tej sztuki przewyższa dokonania tych, którzy zdobyli potężne fortu­ny lub wieczną sławę. Znam wielu potentatów przemysło­wych, którzy w domu nie mieli żadnych osiągnięć w tej właśnie dziedzinie. Znam wiele gwiazd świata filmu, które nie mają na koncie żadnych zwycięstw w domowych wy­stąpieniach. Wygląda na to, że progi ich domów emitują jakieś tajemne negatywne siły, które przeistaczają mocne osobowości w niemowy lub paplających obłąkańców.
Znam prawników dorównujących elokwencją Claren- ce’owi Darrowowi, którzy przestępując próg swego domu, w tajemniczy sposób tracą humor i milkną. Znam kobiety, które przez cały dzień tryskają energią, a po wejściu do domu wpadają nagle w stan schizoidalnego zahamowania lub wybuchają wściekłością. Wydaje się, że dom nie jest sanktuarium spokoju, ale strefą działań wojennych. Można odnieść wrażenie, że mieszkańcy domu cierpią na nieod­wracalne zmiany po wybuchu pocisku, że są ofiarami po­urazowych zaburzeń. Jeśli nie uda ci się niczego osiągnąć w nieuchwytnej sztuce przekonywania, wtedy miłość us­chnie jak kwiat maku, którego nie podlewasz.
Nikt nie uczy żadnych technik budowania udanych związków. Żaden uniwersytet nie prowadzi zajęć na temat, jak być, jak żyć, jak kochać, jak angażować się w szczęśliwe związki. Nie ma przedmiotu, który nazywa się: „początki małżeństwa”. Miłość, w swym zenicie, jest połączeniem siły i energii dwojga, którzy wypełniają boską obietnicę ludzkiej siły. W kryzysie miłość staje się niewolą, matnią, piekłem. Najlepsza i najgorsza postać miłości zaczyna się od jaźni.

Tworzenie miłosnego związku poprzez zachowanie jaźni: Jak stworzyć szczęśliwy związek miłosny? Mówi się, że trzeba oddać siebie drugiej osobie. Ja twierdzę, że nie wolno oddawać jaźni. Jaźń, ta wyjątkowa, nieśmiertelna, niezrównana, niepowtarzalna jaźń! Jaźń, twoja, moja, jaźń, która różni się od wszystkich innych jaźni wszechświata — to najcenniejsza rzecz, ponad wszystkie drogocenności, którą wnosimy w związek. Nie oddawaj jaźni!
Postaraj się uzmysłowić sobie tę najważniejszą jaźń. Widzisz ją? Niech będzie czymś, co możesz trzymać w dłoni — filiżanką, a w tej jedynej filiżance zawarty jest twój duch, najwspanialsza treść twej osobowości — twój rodzaj miłości, twój sposób na kreatywność, twoje wyjąt­kowe doświadczenia, twoja szczególna mądrość, tak, twój sposób na zerwanie związku, gniew, niepewność, oba­wy — to wszystko mieści się w twojej filiżance. Widzisz tę filiżankę?
Załóżmy teraz, że angażujesz się w związek uczucio­wy. Wnosisz do niego swą filiżankę jaźni. Podobnie czyni druga osoba. Jej lub jego jaźń jest tak wyjątkowa i niepo­równywalna jak twoja. Gdyby nawet druga osoba wypełniła przestrzeń złotem, a nie wniosła jaźni, i tak panowałaby tam pustka, zupełna pustka.

Czy jaźń, cała filiżanka wraz z zawartością, musi być ceną wejścia do związku? Czyż nie rozumiemy, że jeśli druga osoba musi oddać jaźń, wtedy nie będzie żadnego związku? Czyż nie pojmujemy, że gdy druga osoba oddała jaźń, to łączymy się z prostą osobowością, człowiekiem bez jaźni, który wydał swą jaźń?
Kiedy tylko mam sposobność, zawsze oświadczam, że nie mogę oddać jaźni drugiej osobie jako ceny za przystą­pienie do związku. Nie mogę oddać jaźni kolegom, praco­dawcy, przyjaciołom, klientom jako ceny za akceptację. Sięgnę z ochotą do mojej filiżanki i oddam miłość, lojal­ność, energię, twórczość, poświęcenie. Nie mogę oddać fi­liżanki, bo bez jaźni nie możemy skorzystać z wolnej woli; nie możemy cieszyć się spontanicznością, przeżywać taje­mnicy, nieskończonej drogocenności jaźni, gdyż została ona oddana. Już jej nie ma.
Zakłopotanie zaczyna się wtedy, gdy nie umiemy odróż­nić dawania swej jaźni od dawania swej miłości, lojalności, twórczości czy pracy. Niewolnik pracy, oddawszy jaźń, nie ma niczego do dania, co nie mogłoby być powielone przez maszynę. Niewolnik miłości, oddawszy jaźń, nie ma niczego do dania, co nie mogłoby być powielone przez innego nie­wolnika miłości. Nic nie pozostaje. Filiżanka jest stracona. Druga osoba trzyma w swej dłoni filiżankę, która niedługo będzie pusta. Zaczynamy rozumieć: dar jaźni dla drugiej osoby jest darem, który zużywa się i nie da się uzupełnić.
Związek uczuciowy jest podobny do małej spółki. Wspól­nicy pozostają partnerami i nie stają się wzajemną włas­nością. Szanują się. Wspólnie pracują, troszczą się o sie­bie, są wobec siebie lojalni, wspomagają się twórczo. Nie stają się jednością. Jeśli wola jednego opanuje wolę dru­giego, partnerstwo zostanie zniszczone, a pozostanie pan i sługa. Druga osoba zmieniła się w rzecz, która została przejęta, co niszczy spółkę, gdyż z definicji w spółce musi działać dwóch niezależnych partnerów.

Jak przegrać w wyniku zwycięstwa: Pojmując tę istotę związku opartego na miłości, rozumiemy także, iż wszyst­kie starania o sprawowanie władzy nad innym są atakiem na związek, który znajduje się wtedy w zagrożeniu, gdyż zanik jaźni jest zanikiem tego związku. Paradoksalnie, na tyle przegrywamy, na ile wygraliśmy, na ile druga osoba uległa. Przedstawię istotę takiego podejścia w następującej rozmowie:
—                Chcę, żeby było po mojemu. Musisz ustąpić. Moja wola liczy się w tym związku. Moje życzenie jest jedynym życzeniem.
—                Dobrze. Ustąpię. Nie mam żadnej woli. Twoja wola jest moją wolą.
—                Cieszę się, że zgadzasz się ze mną.
—                Tak, panie. Jestem na twe rozkazy.
—                Jeśli ja mam rozkazywać, rozkazuję ci mówić.
—                Co mam powiedzieć, panie?
—                Powiedz coś!
—                Cokolwiek powiesz, panie.
—                Mów!
—                Tak, panie.
—                Dlaczego się sprzeciwiasz?
—                Cokolwiek zechcesz, panie!
—                Na Boga, powiedz coś! Zrób coś! Skończ z tym pła­szczeniem się. Bądź kimś! Czuję się przez ciebie taki sa­motny. Nie wiesz, jaki jestem samotny?
—                Masz mnie, panie.
—                Nie czuję twej obecności.
—                Ja jestem tobą, panie.

Poznawanie sztuki przegrywania: Uargumentowanie swego stanowiska w przypadku związku uczuciowego opartego na miłości, to znaczy uzyskanie tego, o co nam chodzi, wymaga strategii. Strategia z kolei wymaga ustalenia hierarchii ważności celów. Co stawiamy na pierwszym miejscu?
Po pierwsze, chcemy kochać i być kochani, prawda? Chcemy być szczęśliwi, spokojni, żyć bez obaw. Chcemy się rozwijać, poznawać nowe. Związek miłosny jest ogro­dem, w którym sadzimy, uprawiamy i zbieramy najcen­niejsze plony, nas samych, i w którym druga osoba korzy­sta z równie żyznej gleby dla swego rozwoju i rozkwitu. Jeśli tego właśnie oczekujemy, to tylko głupiec zmarnował­by ogromne możliwości tkwiące w takim związku, próbując go zdominować, gdyż panowanie i miłość, decydowanie i udany związek stoją w sprzeczności.
Ona chce pójść na koncert i posłuchać Bartoka, a on nienawidzi wszelkich symfonii, a szczególnie Bartoka. Ale ktoś, nawet o umyśle obłąkanej mangusty, wie, że wstrzy­manie się z uwagami przez dwie godziny muzyki Bartoka i dostarczenie drugiej osobie przyjemności nie kosztuje zbyt wiele. Gdzie można dostać coś taniej? Ponadto czyż nie lepiej pójść już na ten koncert, niż rozpoczynać awanturę, która skazi małżeństwo urazą i rozdrażnieniem, a później pociągnie za sobą konieczność próśb o przebaczenie i przy­wrócenie do łask?
Jeśli sztuka przekonywania w związku uczuciowym jest sztuką otrzymania czegoś, co chce jedna strona, to oczy­wiście działa tu także stała zasada, stałe prawo psychiki, które brzmi: nic za nic. Mówiąc inaczej, nie można w mi­łości dostać tego, czego się chce, jeśli druga osoba także nie uzyska tego, czego chce. Gdy zderzają się te przeci­wieństwa, wtedy sztuka prowadzenia sporu, niczym Bat­man ze swą peleryną, musi spłynąć z obłoków dla rato­wania spokoju i wzmocnienia związku.
Przeżywszy dziewięć szczególnych dni w czasie mego ponad czterdziestoletniego małżeństwa mogę zaświadczyć o prawdziwości powyższego; co za tym idzie, starałem się ogromnie zostać biegłym w sztuce przegrywania. Mogę jed­nak dodać, że porażki dające mi najwięcej zadowolenia, to takie, które sam wyreżyserowałem, krótko mówiąc: aby celować w sztuce domowych sporów, należy opanować sztu­kę przegrywania.

Panowanie, czyhający aligator: Przekonaliśmy się już, że panowanie na polu bitwy jest niezbędne do zwycięstwa. Panowanie i dominacja w miłości jest czymś zupełnie nie­samowitym. Przypomina mi to potężnego aligatora, który leży sobie pod powierzchnią wody i wystawia oczy. Oczy penetrują otoczenie w poszukiwaniu ofiary, żeby ją zaata­kować i pożreć. W końcu nieodparta konieczność, żeby zapanować nad wszystkim, obejmie nawet najbardziej try­wialne sprawy. Aligator czeka. Gdy coś wpadnie do wody, wtedy dopiero zaatakuje.

Dlaczego musimy zawsze dążyć do panowania: Przy­chodzimy na świat zupełnie nadzy, bez żadnych doświad­czeń. Prawie natychmiast dostajemy odzienie i różne rady: „Panuj nad sobą. Nie złość się. Nie płacz. Bądź cicho! Odpowiadaj, gdy ktoś mówi do ciebie. Tylko tchórz się boi”. Od pierwszych dni życia jesteśmy zmuszani do trzy­mania swych uczuć w ryzach. Czy widziałeś kiedyś jakąś roślinę, która wegetuje pod deską, pozbawiona światła? Życie i rozwój takiej rośliny są stłumione. Jej kiełki są mizerne i pokręcone jak spaghetti. Jeśli podniesiesz deskę, nie możesz pozostawić takiej słabej rośliny na słońcu, gdyż nie wytrzyma.
Nasza psychika jest też tłumiona swoistymi hamulcami. Uczucia pod nimi są skrzywione, poskręcane i rozpaczliwie szukają uwolnienia. Boimy się. Nasza kreatywność jest zni­szczona. Jesteśmy spragnieni słońca, ekspresji. Nasza oso­bowość zanika. Wciąż jednak mamy na twarzy wieczne, głupkowate uśmiechy. Zakładamy maski. Udajemy. Musi­my udawać. Nie mamy odwagi być sobą. Nie wolno od­słaniać małej, delikatnej, powykrzywianej roślinki. Jesteś­my straceni pod tą deską, ponieważ nigdy nie widzieliśmy samych siebie. Nie wiemy, kim jesteśmy. Jesteśmy zrozpa­czeni. A nasza potrzeba panowania staje się patologiczna!
Panować! Ach, ta neurotyczna, alarmistyczna, zaborcza po­trzeba! Agresja i symbiotyczna potrzeba panowania to neu­rotyczna walka człowieka ze śmiercią. Człowiek walczący ze śmiercią jest bojaźliwy, w tej walce rezygnuje z życia.

Panowanie jako broń: Nadużywanie władzy nie jest najlepszą bronią. Miłość jest najbardziej odpowiednim orę­żem, tylko miłość. Zwracam się z prośbą o to, żeby spraw­dzić broń, tę, która jest w zasięgu ręki obu stron, jeszcze przed wejściem, na progu. Zostawcie broń na zewnątrz. Wejdźcie w związek bez broni. Nadal możesz pozostać so­bą. Zostawiłeś broń na zewnątrz, tę broń — panowanie — której chciałeś użyć do unicestwienia drugiej osoby, a więc druga osoba też może czuć się zastraszona.
Czy widzisz obie strony inaczej? Czy widzisz, jak idą wieczorem spać z sześciostrzałowym rewolwerem przypię­tym do pasa?
—                Dobranoc, najdroższa. Kocham cię — mówi on, do­tykając lekko kabury, żeby sprawdzić, czy rewolwer jest w porządku.
—                Dobranoc — mówi ona — przyjemnych snów. Od­wracając się, kładzie rękę na trzonku młotka.

Panowanie poprzez rezygnację z panowania: Ludzie mają prawo, a czasem nawet i obowiązek, aby się sprze­ciwić, nie zgadzać. Mają prawo do swoich idei. Różnice identyfikują ich, gloryfikują, wysławiają. Poważne sprawy małżeńskie — dokąd jechać na urlop, jak wydawać pie­niądze i inne — to żadne kwestie. Istnieje jedyne, wie­czne, zdradzieckie zagadnienie: kto będzie panował? Jeśli przyjrzeć się temu bliżej, panowanie i dominacja stanowią sedno wszelkich sporów w każdym związku opartym na miłości.
Gdy byłem młodszy, moja potrzeba panowania była o wiele bardziej natarczywa niż dziś. Jej źródłem był strach. Jeśli nie ufam drugiej osobie, jeśli boję się, że wyrządzi mi krzywdę, jeśli mam obawy, że ograniczy moją swobodę i wreszcie, gdy nie jestem pewien samego siebie, potrzeba panowania staje się decydująca, najważniejsza. W miarę up­ływu czasu i pogrążania się w pracy zawodowej przekona­łem się, że nie mam ani czasu, ani energii, ani, niestety, umiejętności, żeby panować nad wszystkimi i wszystkim.
Mógłbym przytoczyć tu wiele żałosnych opowieści o tym, jak uczyłem się tej prostej prawdy, którą teraz gło­szę, że panowanie i szczęśliwe małżeństwo to sprawy, któ­re się wykluczają. Dzień, w którym wreszcie zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuję panować nad Imaging, że wła­ściwie nie powinienem panować nad nią, że w rzeczywi­stości nie umiem panować nad nią i że gdybym umiał, to doprowadziłbym do zniszczenia naszego małżeństwa, był początkiem naszego związku.
Jeśli ktoś może panować nad drugą osobą, utrzymuje związek tylko z samym sobą, a stan pewnej masturbacji wypiera małżeństwo. Druga osoba staje się marionetką partnera. Co za dziwny układ! Jeśli ktoś panuje w małżeń­stwie, to nie ma tam nic z małżeństwa.
Nie odkryłem tego w jakiś nagły sposób. Przychodziło to powoli, przesączało się przez prawie nieprzepuszczalną zaporę zwaną umysłem, bywało zapominane wiele razy i docierało do mnie ponownie. Moje odkrycie było skąpane w złości, zatopione w łzach, aż wreszcie któregoś dnia sta­ło się oczywiste, prawie oczywiste. Nawet i dziś zdarza mi się zapomnieć. Wtedy jest to bardziej bolesne. Niekiedy ku memu zmartwieniu przekonuję się, że po tych latach doświadczeń i uroczystych przyrzeczeń, mocnych posta­nowień, by nie powracać do potrzeby panowania, zdarza mi się ulegać temu złemu duchowi małżeństwa, duchowi panowania, który nigdy do końca nie zostaje pokonany.

Strofowanie jako panowanie: Zawsze podziwiałem Imaging za to, że nigdy mnie nie strofuje.
— Dlaczego mnie nigdy nie strofujesz? — zapytałem.
Było mnóstwo powodów, żeby tak zrobić. Mam na my­śli całą litanię zaniedbań i uciążliwości — porozrzucane ubranie, klapa od sedesu, zakrętka od pasty do zębów, chrapanie, bezustanne chrapanie, które mogło zmieść dach z kurnika. Odpowiedziała jakby zaskoczona:
— Jak mogę mówić dorosłemu mężczyźnie, co ma ro­bić? Kto mi dał prawo, żeby panować nad życiem innej osoby?
Wystarczająco wcześnie zrozumiała, że strofowanie to neurotyczna próba panowania w jego najgorszej postaci. Strofowanie jest prawem zarezerwowanym wyłącznie dla neurotycznych matek i ojców niepewnych swego.
Niemożność sprawowania kontroli jest często źle od­bierana jako niezdolność lub słabość. Rezygnacja z pano­wania jest często uważana za poddanie się.
Zaniechanie panowania jest niewłaściwie interpretowa­ne jako niepowodzenie. Panowanie w małżeństwie nie ma nic wspólnego z możliwością, powodzeniem czy nawet męs­kością. Co dziwne, to zupełnie coś przeciwnego. Wszystko w miłości tajemniczo działa na odwrót.

27 740 kolacji: Wyobraźmy sobie taki związek, w któ­rym obie strony zdobyły czarny pas w dziedzinie walki na słowa i obie strony są zagorzałymi zwolennikami pa­nowania. Ona mówi, że jest zmęczona i chce pójść do restauracji Jorgego na kolację. On mówi, że też jest zmę­czony i chce zostać w domu. Jedna ze stron musi oczy­wiście przegrać, a prawda jest taka, że dzisiejsza kolacja będzie jedną z 27 740 kolacji, które człowiek średnio zja­da w ciągu życia. Gdyby miała to być ostatnia wspólna ko­lacja, nie byłoby żadnych waśni, żadnego konfliktu, żad­nej kwestii panowania. Byłyby tylko uśmiechy, miłość, łzy, czułość, pełna zgoda.
Można by rozważać inne jeszcze sytuacje prawdopo­dobnych konfrontacji — ostatnia przejażdżka samocho­dem, ostatnia sposobność kupienia sukienki dla ukochanej, ostatnie wyjście na koncert, kiedy to trzeba by wbić się w sztywny smoking i słuchać chaotycznych dźwięków mu­zyki Bartoka, pocąc się przy tym i znosząc katusze.
Tylko największy idiota wystawiłby małżeństwo na pró­bę, żeby przejąć panowanie w trakcie jedzenia kolacji, jed­nej z 27 740. Załóżmy jednak, że zasadnicza rozmowa mię­dzy tymi posiadaczami czarnych pasów spada na najniższy poziom rozgoryczenia, na dno, jak głaz rzucony w bajoro.
On: Zawsze chcesz gdzieś wyjść. Czy uważasz, że śpimy na pieniądzach? Za kolację u Jorgego zapłacimy tyle, co za zakupy na cały tydzień. Ona: (zmęczona, zła, roztargniona): Ty myślisz tylko o pie­niądzach. Nigdy nie pomyślisz o mnie. Kochasz tylko te pieprzone dolce. Nie ożeniłeś się z banknotem. Po­ślubiłeś kobietę. On: Dobrze by było, gdybyśmy zapłacili tylko parę dola­rów za tę kolację. Ona: Ja pracuję równie ciężko jak ty. Też zarabiam pienią­dze. Nie jestem twoją maszynką do robienia forsy. Nie haruję cały dzień po to, żeby wracać do domu i pichcić.

On: Gdybym spełniał wszystkie twoje zachcianki, dawno zostalibyśmy bez grosza. Musiałabyś pracować na trzy etaty, żeby zapłacić za wszystko, na co masz ochotę. Może trochę spasujesz, co? O nic więcej cię nie proszę. Po prostu spasuj, a będzie dobrze. Ona: Nie tylko ja wydaję wszystkie pieniądze, ty dupku. (Zaczyna się obniżanie poziomu rozmowy.) Ja kupo­wałam nowe kije do golfa. Ja jeździłam z chłopakami na ryby do Kalifornii, ja… On: Chwila. Nareszcie wiem, o co ci chodzi. Zawsze byłaś przeciwna wszystkiemu, co chciałem zrobić dla sie­bie. Nie możesz znieść tego, że dla odprężenia po­gram czasami w golfa. Nie mogłaś przeboleć, jak jeździłem na ryby, zamiast zabierać cię na te cholerne Wyspy Dziewicze. Chcesz, żeby był remis, tak? Chcesz wydać cały nasz majątek, żeby był remis. To idiotyczne. Jesteś walnięta! (Dorównuje jej w obniża­niu poziomu rozmowy.)
Ona: Ty niedorajdo! Nie wyzywaj mnie od walniętych! Mu­sisz mieć rozum w dupie! Ty uważasz, że ja jestem nienormalna? A kto nazwał moją matkę czarownicą tylko dlatego, że chciała, abyś nas zabrał do Jorgego? To jest normalne? To ty jesteś najgorszym dusigroszem, największym gnojem, którego nosi ziemia w Georgii. (Teraz następuje ostateczny cios.) Mam nadzieję, że wykrwawisz się na śmierć przez te swoje hemoroidy!
On: Ty świnio. To ostatnia obelga, którą znoszę. (Wycho­dzi, przegrał.)
Ona: Nie wracaj! (Też przegrała. Wykrzykuje coś za nim. Zatrzaskuje jej drzwi przed nosem. Ona znów otwiera i krzyczy.) Zmieniłam zdanie! Wróć i zabierz swoje ciuchy! Nie nadają się nawet dla Armii Zbawienia! (On rzuca kawałkiem drewna, który pies wywlókł na trawnik, ale nie trafia.)
Ona: Zadzwonię na policję.
On: Lepiej nie. Wsadzą cię za to, że jesteś najbardziej wstrętną babą, jaką zna historia. (Sądzi, że to będzie ostatnie słowo, które padnie tego wieczoru.) (Wszyscy sąsiedzi są już w oknach. Pies zaczyna wyć. Trawa przed domem zżółkła. Niebo pokryło się pur­purą.)
Pole walki to krew, ranni i umierający, nosze i plasty­kowe worki, do których zbiera się trupy. Dom nie został pomyślany jako pole walki. Nie wygrywa się sprzeczki do­mowej poprzez ciskanie najbardziej podłych obelg, jakie człowiek jest w stanie wymyślić. Ze smutkiem trzeba po­wiedzieć, że kłótnie niszczą więcej domów niż bomby. Więcej jest ludzi bezdomnych w swoich domach niż bez­domnych na ulicach.
Zwycięzca domowej potyczki nigdy nie jest wygranym. Jak mężczyzna, który kocha swą znużoną i zmęczoną żonę, może wracać do domu i prosić ją o przygotowanie czegoś do jedzenia? Ktoś kiedyś powiedział żartem: „Dom to układpół na pół: mąż mówi żonie, co ma zrobić, a żona mówi mężowi, dokąd ma pójść”.
W związku opartym na miłości decydujące, zwycięskie wystąpienie to takie, które nie zostanie nigdy wygłoszone.
Jeśli związek uczuciowy jest rzeczywiście zbudowany na miłości, czyż oczywiste nie jest to, że panowanie nie jest kochaniem?

Miłość jest zwycięska: W przykładzie, który przytoczy­łem powyżej, mąż był przekonany, że żona nierozważnie wydaje pieniądze, co może spowodować kłopoty finanso­we. Sądził, że wymierzała mu karę za to, iż on wydawał pieniądze na swoje zachcianki. Chciał zapanować nad nią z obawy i niedowierzania. Problem nie tkwił w tym, dokąd pójść na kolację, ale w jego obawie i niedowierzaniu. Żona z kolei była pewna, że mąż jest nieczułym, samolubnym hipokrytą, który jej nie szanuje. Jak mógł wydać tyle pie­niędzy na swoje zachcianki i nie zabrać jej na kolację po tak wyczerpującym dniu spędzonym w biurze? Czując się nie kochaną, nie docenianą i wykorzystywaną, zapragnęła nad nim zapanować. Stanowisko żadnego z nich nie było oparte na tym, co każde chciało dla drugiej osoby. Nurzając się w niedowierzaniu i urazach z przeszłości, oboje byli żądni panowania.
Sprawa, która stała się zaczątkiem całej potyczki, nie polegała na tym, gdzie tamci dwoje mają zjeść kolację, ale jak mają wydrzeć serce przeciwnikowi. Celem było rozgniecenie drugiej strony na płaszczyźnie emocjonalnej i skąpanie w krwawej łaźni słów. Gdyby chodziło o miłość, chcieliby wspólnie zatrzymać się na piknik gdzieś przy uroczej drodze.
Naprawdę problem tkwi w tym, aby wiedzieć, o co się sprzeczać i o czym przekonywać. Czy chodzi o kupienie nowego samochodu, czy o ukaranie za dawne sprawki? Czy chodzi o uruchomienie nowej działalności, czy o zazdrość i niepewność? Miłość w związku uczuciowym powinna za­wsze leżeć u podstaw wszystkich kwestii. Wyjawiony temat jest najczęściej pretekstem do wojny. Bez pretekstów nie byłoby wojen.
Czy chęć zaspokojenia zachcianek drugiej strony nie jest naturalnym następstwem kochania tej osoby? Czy spełnie­nie jej lub jego zachcianek nie spełnia naszych i przez to nie daje nam zwycięstwa? Jeśli ktoś kocha, to czy istnieje konieczność panowania? Gdy ktoś rezygnuje z dążenia do panowania, to opanował najważniejszy etap sztuki prze­grywania, co paradoksalnie staje się subtelną sztuką zwy­ciężania. Powiedzmy to jeszcze raz: aby opanować sztukę domowych sporów, należy posiąść sztukę przegrywania. Aby wygrać, naucz się, jak przegrywać.

Płacz jako broń: Okiem huraganu jest płacz. Istnieją dwa rodzaje płaczu: taki, który ma być słyszany, i taki, który nie ma być słyszany. Płacz, którego nie mamy usłyszeć, jest prawdziwym uwolnieniem udręczenia lub bólu. Płacz, który ma być usłyszany, może być jeszcze jednym rodzajem broni używanej w domowych sporach. Oznacza on: „Zmusiłeś mnie do płaczu. Zrzucę przez to poczucie winy na ciebie, żebyś cierpiał za to, co mi zrobiłeś. Patrz, co zrobiłeś! Ja płaczę. Jeśli nie robisz tego, co chcę, być może już nigdy nie przestanę. Będę płakać, aż ziemia wyleci z orbity i wpadnie w nicość, albo przynajmniej do jutra”.

Patrzenie na czyiś płacz jest niemiłe. Może doznajemy wtedy pewnego rodzaju pierwotnego strachu, który budzi dziecko, wspomnienie pierwszego szlochu matki.

Porażka, która zapewnia wygraną: W rozważanym po­wyżej przykładzie dwoje ludzi zaczęło wieczór od wyraże­nia chęci spędzenia go w taki sam sposób. Chcieli przeżyć miłe chwile i pozornie być z sobą. Spór mógł się zakończyć wygraną jednej ze stron, gdyby poznała nieuchwytną, ale istotą sztukę przegrywania.
Cała rozmowa mogłaby przebiegać następująco:
— Kochanie, padam ze zmęczenia. Może byśmy poszli do Jorgego wieczorem?
Mąż, spoglądając na żonę i widząc, że rzeczywiście jest bardzo zmęczona, mówi:
—               Oczywiście, skarbie. Musiałaś mieć ciężki dzień.
W tym miejscu jego sprawa wydaje się już przegrana —
i wygrana.
Mógłby mówić dalej, przedstawiając swoje stanowisko:
—               Jest pewien problem.
—               Jaki?
Zona patrzy na męża i słucha uważnie.
—               Wydaliśmy w tym tygodniu trochę za dużo.
Gdyby żona miała takie samo podejście do sprawy, jak
mąż i była równie mocno z nim związana, potraktowałaby to bardzo poważnie.
—               Myślałem — kontynuuje mąż — że dziś zabiorę cię do Taco Bell (niewinny śmiech), a do Jorgego — w przy­szłym tygodniu.
Widząc, że żona zamierza pójść na kompromis, dodaje:
—               Po kolacji u Jorgego wrócimy do domu i…
Nie kończy, spoglądając wymownie na żonę.
—               Zgoda — mówi ona z błyskiem w oczach.
Idą do Taco Bell i chyba nie będą czekać cały tydzień, żeby spełnić tę zmysłową obietnicę.
Współcześni psychologowie przychylają się do rozwią­zania „wygrana — wygrana”. W małżeństwie rozwiązania są bardziej typu „przegrana — przegrana”; obie strony wy­chodzą z potyczki zwycięsko, gdyż w układzie miłosnym przegrana zapewnia dar, który zawsze wraca.

Życie w szybkim tempie: Żyjemy w ogromnym pośpie­chu, w szybkim tempie. Nie mamy szans na przemyślenie decyzji przed jej podjęciem. Gdy żona powiedziała, że chce iść na kolację do Jorgego, mąż nie mógł odrzec:
—               Rozważę to i odpowiem ci za tydzień.
Musiało to być albo „tak”, albo „nie”. To decyzja chwi­li. To życie na grzbiecie fali, która rozbije się o brzeg. Nie ma czasu na analizę wszystkich niemożliwych do przewidzenia sił, które składają się na rezultat końcowy.
W konsekwencji nasze pochopne decyzje, podejmowane często pod wpływem impulsu, wypływające z podświa­domej głębi, mogą mieć długotrwałe następstwa.

Założenia, aby wygrać: Ponieważ nie mamy czasu, aby rozważać wszystkie dane natury psychologicznej, które mogą wpłynąć na nasze decyzje, podejmujemy je natych­miast. Musimy poczynić założenia oparte na wierze, które nie zagrażają bezpieczeństwu żadnego związku. Zakłada­my, że:

  • druga osoba jest wiarogodna;
  • druga osoba mówi nam prawdę, dla swego dobra;
  • druga osoba nie ukrywa żadnych spraw;
  • druga osoba nie próbuje nas unicestwić.

Poczyniwszy takie założenia, możemy podejmować de­cyzje, które będą służyć dobru małżeństwa w nagłych mo­mentach. Jeśli nie możesz przyjąć tych założeń w związku, w którym trwasz, ta rozprawa nie ma tu żadnego zastoso­wania i nie jestem w stanie wiele ci zaoferować poza tym, żebyś przyjrzał się swemu małżeństwu, zajrzał do wnętrza swej duszy, skorzystał z pomocy, jeśli to konieczne, a po­tem podjął decyzje, które mają prawo pierwszeństwa przed omawianymi w tym rozdziale.

„Spełnianie wymagań” jako broń: Przyznaję, że mał­żeństwo to nie tylko dawanie, a ta książka, która ma po­noć przekazywać użyteczne informacje na temat sporów i przekonywania, winna traktować obszerniej o wystąpie­niu w obronie swoich racji niż o wyświechtanych ide­ałach o dawaniu, rezygnowaniu, poddawaniu się. Jak się przekonaliśmy, strategia każdego wystąpienia dopasowana jest do uczestników sporu i jego celu. Wystąpienie skie­rowane do sędziego lub ławy przysięgłych jest inne niż kierowane do współmałżonka. Ta różnica, przynajmniej w części, określana jest przez odmienność decyzji, która ma zostać podjęta. Pozwólcie, że przytoczę przykład:Gdy chodzi o wystąpienie przed sędzią czy ławą przy­sięgłych, decyzja będzie wyrokiem o winie lub niewinności strony, na rzecz której działamy. W związku uczuciowym nigdy nie wolno nam udzielić sobie prawa do takich roz­strzygnięć. Nie dajemy drugiej osobie władzy, aby określała nas jako „świnię” czy „niedorajdę”. Nie udzielamy drugiej osobie prawa do przypisania nam winy.
Spory w związku opartym na miłości są niczym środki do wzajemnego porozumiewania się, a nie do ferowania wyroków.
Krótko po ślubie z Imaging stanęliśmy przed decyzją wybrania tapety do salonu. Nie mogliśmy dojść do poro­zumienia. Mój gust odbiegał od gustu żony. Według Ima­ging nie miałem wtedy wielkiego pojęcia o tym, co się na­daje do salonu. Toczyliśmy swoisty bój, wyrażaliśmy dość głośno i gwałtownie nasze opinie, zacietrzewiając się przy tym z całą zapalczywością.
—                Ta mi się podoba — stwierdziła Imaging.
—                Wygląda jak przekrojona, chora wątroba, którą za­mrożono.
—                Jak możesz tak mówić? To klasyczny, wenecki wzór.
—                Wenecjanie byli degeneratami i ślepcami. Ślepców nazywano Wenecjanami, pamiętasz? Ta jest ładna.
—                Nie powiesiłabym tego nawet w piekle, gdybym była diabłem.
Toczyliśmy coraz gorętsze dyskusje. Nagle Imaging zam­knęła katalog z próbkami tapet.
—                Jest tu dwieście próbek — oświadczyła. — Takich katalogów jest jeszcze więcej. Uważam, że powinniśmy skierować energię na znalezienie wzoru, który obojgu nam się podoba, zamiast kłócić się o te, których nie chcemy.
Tak właśnie ustaliliśmy. W końcu znaleźliśmy odpo­wiedni wzór. Katalog z próbkami tapet stał się symbolem załatwienia mnóstwa spraw, które od czasu do czasu po­jawiały się w naszym małżeństwie.
—                Wiesz — mówiła Imaging, gdy nie mogliśmy się po­rozumieć co do kupna mebli lub wyjazdu na urlop — w katalogu z tapetami jest mnóstwo próbek. Zawsze było i wciąż jest.

A to inna sytuacja:
—                Kochanie, jadę z chłopakami na ryby do Montany.
W tym katalogu nie ma raczej zbyt wielu próbek, praw­da? Albo pojedzie się na ryby, albo nie. Już słyszymy, jakie wypowiedzi padną w rozmowie, która nie przyniesie ni­komu pożytku:
—                Zarabiam te pieniądze i wydam je tak, jak będę chciał.

Albo:
—                Nie bądź taka. Żona Jima jest zadowolona, że on chce jechać. Mówi, że na to zasłużył.
Staraj się nie zaogniać sytuacji. Daj drugiej osobie od­powiednią władzę.
—                Kochanie, chciałbym pojechać z chłopakami na ry­by. Co o tym myślisz? Wyjeżdżają w czwartek na cały ty­dzień. Zapowiadają się niezłe połowy na rzece Madison.
—                Myślałam, że razem gdzieś pojedziemy.
—                Może jesienią, gdy liście są takie romantyczne? Za­wsze chciałem pojechać z tobą jesienią do Nowej Anglii.
—                Świetnie. Odwiedzę mamę, jak będziesz na rybach.
Sielanka. To się może zdarzyć tylko w książce. Twier­dzę jednak, że taka rozmowa, choć może wydaje się zbyt idealistyczna, zdarzy się w małżeństwie, które tworzą doj­rzali ludzie.
Co by jednak było, gdyby na propozycję wyjazdu do Nowej Anglii jesienią, ona powiedziała:
—                zawsze składasz obietnice bez pokrycia. W tym roku znów znajdziesz jakąś wymówkę. Tak jest zawsze.
Potrzeba panowania występująca w innych jest prze­ważnie proporcjonalna do naszej zanikającej wiarogod- ności. Ja ciągle apeluję o poskromienie chęci panowania. Przekaż siłę drugiej osobie, daj jej władzę. Do każdego star­cia potrzebne są dwie osoby, a jeśli jedna z nich się wycofa, walka musi dobiec końca.

Może on powie:
—                Masz rację. Czasami nie dotrzymuję obietnic.
Ona może dodać:
—                Tak, właśnie tego nie musisz obiecywać.
Co teraz? Odrzuć chęć panowania.
—                Dobrze, kochanie — odpowiedz łagodnie.
—                Co „dobrze”? — powie ona nie tak łagodnie.
—                Dobrze. Nie powinienem obiecywać czegoś, czego nie dotrzymam. Wiem, że to nic przyjemnego.
„Wiem, że to nic przyjemnego” znaczy, jak pamiętamy, „Rozumiem cię” albo: „Wiem, jak ci przykro”. Znów wy­grała.
Umożliwienie odniesienia zwycięstwa innym eliminuje sprawę panowania. W chwili, gdy on wstaje i mówi: „Jesteś głupia jak but. Zawsze dotrzymuję obietnic”, sprzeczka się kończy, a małżeństwo jest na najlepszej drodze do rozpadu.
W momencie, gdy on wstaje, kręci głową jak mały kucyk i zadaje pytanie, najgłupsze, jakie można wtedy zadać: „Czy ja kiedykolwiek…?”, spada na niego niczym lawina cała lita­nia nie dotrzymanych obietnic, z podaniem miejsca i czasu.
Jeśli potwierdzi, że to jego wina, być może wtedy ona już nic nie powie. To są właśnie te niebezpieczne chwile, krytyczne momenty. Straszna, przerażająca, nieprzeniknio­na cisza. Ona zwyciężyła. Mąż przyznał, że nie dotrzymuje obietnic, a ona chce na tym skończyć. Co teraz?

Jeszcze raz apeluję: ustąp i odrzuć myśl o panowaniu. Wróć do sprawy następnego dnia, gdy atmosfera się po­prawi.
—                Kochanie, co sądzisz na temat mojego wyjazdu na ryby z chłopakami? Wczoraj nic nie udało się nam ustalić.
Kiedy ona odpowie: „Dzisiaj też nie chcę o tym rozma­wiać”, wtedy reakcja może brzmieć następująco:
—                Okay, czy powiesz mi, kiedy będziemy mogli o tym pogadać? Muszę dać chłopakom odpowiedź do jutra rana.
Załóżmy, że ona nie wraca do sprawy. Chce pokazać, że panuje nad nim, że ma władzę.
A cóż począć, gdy nadchodzi pora podjęcia decyzji, ona zaś nic nie mówi? Rozmowa mogłaby tak przebiegać:
—                Chciałbym porozmawiać o moim wyjeździe.
—                Uważam, że to mnie najpierw należy się wyciecz­ka — mówi ona.
Teraz on musi podjąć decyzję. Czy ona ma rację? Może mieć rację. Może to jej się należy wycieczka. Może on jeździł już z kolegami setki razy, a dla niej te jego podstę­pne obiecanki są nie do zniesienia? Gdy dochodzi do ta­kiego krytycznego momentu, on musi słuchać. Może dał jej wcześniej powody, że przestała mu wierzyć; może z uwagi na własne doświadczenia boi się zostać sama? Mo­że po prostu nie czuje się bezpieczna i nie może się od­prężyć?
Gdy on powie: „Jadę, czy ci się to podoba, czy nie. Nie będziesz mi rozkazywać”, rozjątrza tym samym jej potrzebę panowania, obojętnie jak silna byłaby ta potrzeba. On musi wiedzieć, co to jest i umieć sobie z tym radzić.
Ostatnia wymiana zdań świadczy o tym, że mamy do czynienia z małżeństwem ludzi nie za bardzo dojrzałych, niezbyt sobie ufających. Strony nie mają poczucia bezpie­czeństwa, a małżeństwo nie jest dla nich rajem na ziemi. Może czują się jak w pułapce. Nikt nie lubi pułapek. Pa­miętaj: wszystkie stworzenia, łącznie z ludźmi, zawsze pró­bują wydostać się z pułapki. Słyszę znów słowa Imaging: „Kto dał mi prawo, aby mówić dorosłemu mężczyźnie, czy może jechać na ryby, czy nie? Nie jestem jego matką”. Jeśli nie ma pułapek, konieczności uzyskania pozwolenia, żad­nych gierek, manipulacji, to cała reszta jest wolnością — wolnością w związku opartym na miłości.Wolność i odpowiedzialność to para syjamskich bliź­niąt: Wolność wymaga tego, aby odpowiedzialnie dokony­wać wyborów, gdy nasze decyzje mają wpływ na prawa i szczęście drugiej osoby w małżeństwie. Nie odkrywam ni­czego nowego. Małżeństwo funkcjonuje podobnie do Jacka i Jima, pary mułów należących kiedyś do mojego dziadka. Każdy z nich odczuwał szarpnięcia i przeciągania na stronę drugiego, gdy nie współpracowały solidarnie w zaprzęgu. Widziałem, jak raz stary Jack opadł na przednie kolana, gdy Jim gwałtownie szarpnął w przeciwnym kierunku.
Co się dzieje, gdy rezygnując z panowania, tracimy na­szą wolność, autonomię, jesteśmy manipulowani, wykorzy­stywani, gnębieni? Co się dzieje, gdy druga osoba nie jest odpowiedzialna?
Nie nawołuję do rezygnacji z panowania nad sobą. Opo­wiadam się tylko za rezygnacją z panowania nad drugą osobą, nad partnerem. Nie argumentuję za powszechnym poddawaniem się, wdzięczeniem i uciszaniem się. Twier­dzę, że nie powinniśmy i nie wolno nam przenosić naszego panowania na innych.
Dając drugiej osobie władzę, nie rezygnuję z panowania nad sobą. To ja podjąłem decyzję, aby przekazać drugiej osobie władzę, prawda? To ja o tym zdecydowałem.
Co robimy, gdy przekonujemy się, że nasze potrzeby nie dają się pogodzić z potrzebami innych? Nieraz nie wy­starczy powiedzieć: „W katalogu jest mnóstwo próbek ta­pety”. Czasem sprawy są tak ułożone, że strony nie są w stanie zorientować się w różnicach między nimi. Związ­ki oparte na miłości mają swe zalety. W takim związku można mówić słowami płynącymi wprost z miłości, ze zro­zumienia; można mówić, że panowanie nie jest kwestią sporną, można mówić, wiedząc, że zostanie się wysłucha­nym przez drugą osobę — wysłuchanym i pokochanym. W takim związku słyszy się drugą osobę. Wie się, że sprawa jest prawdziwa i znacząca dla drugiej osoby. Kocha się part­nera i dlatego poszukuje się zrozumienia oraz rozwiązania, bez próby panowania nad drugą osobą. W żadnym innym związku strony dyskusji czy potyczki nie zostały tak bogato obdarowane i nie odniosły tak dużych korzyści.
A jeśli we wszystkich sporach i wystąpieniach, które staną się od dziś naszym udziałem, druga osoba, sędzia, członek ławy przysięgłych, szef, członek rady miejskiej, policjant pokochają nas i zapragną, abyśmy otrzymali od życia wszystko, czego chcemy? Teraz to jasne. Związek uczuciowy zapewnia spokojne, bezpieczne miejsce, gdzie można pielęgnować ziarna przemiany w warunkach, któ­rych nie da się osiągnąć w innym związku.

BLOKADA: A gniew? Jeśli nie panujesz nad ich gniewem, pokonają cię przy jego pomocy.

KLUCZ: Odbieraj gniew, nie jako gniew, ale jako ból. Idź jego śladem.
Co robimy z gniewem, ze złością w naszym związku uczuciowym? Małżeństwo bez gniewu to małżeństwo mię­dzy trupami. Przyjrzyj się temu — dwa trupy, które kła­niają się, potakują na zgodę, gestykulują, na czaszkach gości zimny uśmiech stężenia pośmiertnego. Można jeszcze udzielić takiemu związkowi paru rad, ale tam nigdy part­nerzy nie gniewają się na siebie. Znam tego typu małżeń­stwa. We wszystkich żywych małżeństwach, między dwoma zdrowymi dorosłymi, gniew jest takim samym uczuciem, jak miłość. Osoba nie wpadająca w gniew jest osobą pozba­wioną uczuć.
Gniew, który spada na nas, wywołuje cierpienie. Jeśli jest bolesny dla mnie, dlaczego nie miałbym się bronić, gdy inni chcą skierować go przeciw mnie? Gdyby miał być takim symbolicznym pistoletem, o którym już wspomnia­łem, należałoby gniew, podobnie jak chęć panowania, zo­stawiać przy wejściu.
Pamiętasz, czego już dowiedzieliśmy się na temat gniewu?
Gniew rodzi się ze strachu, z bólu rozczarowania, winy lub zazdrości, odrzucenia lub frustracji, zdrady lub samo­tności — albo z bólu ran odniesionych w ataku. Gniew to odpowiedź na ból. Jeśli o tym wiesz, to musisz zakoń­czyć potyczkę, gdy druga osoba reaguje gniewem. Potyczkę i wystąpienie należy skończyć, ponieważ druga osoba jest rozgniewana. Takie to proste.

Jak skończyć polemikę? Spróbuj w taki sposób: po­zostaw nieco miejsca między sobą a drugą osobą. Niech zapanuje odrobina ciszy. Niech burza ucichnie. Potem weź tę książkę i jeśli nie brak ci odwagi (nie trzeba jej tak dużo, jak by się mogło wydawać) przeczytaj poniż­szy fragment drugiej osobie, która według ciebie jest roz­gniewana:
„Powiedziano mi, że gniew oznacza ból, że jeśli ktoś jest zły, to ktoś go zranił. Chcę poznać twój ból. Chcę go poznać, zanim bardziej nas dotknie.
(Możesz zauważyć zdziwione spojrzenie. Może usły­szysz złośliwą uwagę w rodzaju: „Boże, o co tu chodzi? Co za bzdury czytasz?” W rzeczywistości istnieje ogrom bólu, prawda? Czytaj dalej.)
Mówi się, że ból rodzi się z samotności, strachu, frustracji, z poczucia winy, z zazdrości albo z innego źródła — ból okrywa cierpienie. Nie chcę, żebyś cier­piała. Nie chcę, żebyś doznawała bólu. Muszę wiedzieć, dlaczego cierpisz. Chcę, żebyś mi powiedziała, dlaczego cierpisz. Chcę, żebyś mi powiedziała, abym mógł ci po­móc. Chcę coś uczynić, bo cię kocham. Powiesz mi?”
Może druga osoba powie ci — ze złością. Może potrafi mówić z jeszcze większym gniewem. Pamiętaj, że nie po­wstrzymuje swego gniewu — o tym możemy zaświad­czyć. Gniew nie wybuchnie z dziesięciokrotnie większą siłą później.
Uważam, że gniew drugiej osoby jest darem. Gniew zo­stałby powstrzymany w przypadku kogoś mniej drogiego. Trudniej jest otwarcie okazać gniew sąsiadowi czy znajo­memu niż komuś najbliższemu. Okazanie gniewu bliskim jest potwierdzeniem tej bliskości. Powtórzę: „Gniew jest darem”. Gdyby było inaczej, nigdy nie odkrylibyśmy bólu. Nie pozostalibyśmy bliscy sobie.
Gniew drugiej osoby jest nauczycielem. Uczy słuchać, rozumieć. Uczy współczucia. Odkrywając ból strachu, ból zniewagi, ból zdrady, ból winy, będziemy w stanie określić źródło bólu, w wyniku czego, jakby pod wpływem czarów, ból zacznie słabnąć.
Nasłuchuj brzmienia bólu, słów, a gdy je usłyszysz, nie odgradzaj się od nich. Odbieraj je jako oznaki cierpienia. Szukaj cierpienia. Podążaj jego śladem — to klucz.

Uzewnętrznienie i wygranie: W życiu popełniamy pew­ne nieodwołalne czyny, czyny, które powodują niepowe­towane straty i nie dające się wyleczyć rany, czyny, które stanowią nasz lub czyjś inny Rubikon. Rany zadane psy­chice nie różnią się od ran zadanych ciału. Można uderzyć kogoś w plecy i ból wywołany uderzeniem po chwili przej­dzie. Policzek wymierzony ukochanej osobie pozostawi bliz­nę na całe życie. Kłamstwo wyrządzi straty nie do odro­bienia. Dotknięcie słowem zrodzi nieuleczalne rany i znisz­czy zaufanie. Czyn można wybaczyć, rany wyleczyć, ale blizn nie da się wymazać, a strat naprawić.
Pamiętamy wszyscy żonę z przedstawionego wcześniej przykładu. Przypominamy sobie oskarżenia przeciw mężo­wi, którego atakowała określeniami typu „niedorajdo”. Mo­że i zasługiwał na to, ale rzucanie takich słów to atak fron­talny. Mąż też nie był amatorem w sztuce wojny na słowa. Nazwał ją „świnią”, a to po prostu prawdziwa awantura.
Jeśli nie byli małżeństwem, które dobrało się w piekle, to możemy przypuszczać, że żadna ze stron nie jest przy­zwyczajona do takich ataków, ponieważ małżeństwo nie może długo znosić niszczącego ognia zaporowego. Po takim zajściu żadna ze stron nie obdarzy partnera pełnym zaufa­niem. Nie da się tego zapomnieć, chociaż przebaczenie nie przekracza możliwości ludzkiej natury. Dwadzieścia lat później zniewagi nadal będą sprawiać ból, jeśli przywołane zostaną do pamięci. Stare powiedzenie głoszące, że „kije i kamienie mogą połamać moje kości, a słowa nie wyrządzą krzywdy” w istocie mija się z prawdą.
Już Ralph Emerson przypominał, że „myśl poprzedza każde działanie”. Daje nam to szansę przygotowania słow­nictwa nawet w największym uniesieniu. Czyn jest uzew­nętrzniany ciągle. Uzewnętrzniamy czyn, gdy rozgniewani nie popełniamy zbrodni, nie robimy nikomu żadnej krzywdy, a wycofujemy się, ustępujemy. Uzewnętrzniamy czyn, gdy nie wstajemy w kościele i nie krzyczymy na księdza: „Ty dwulicowy awanturniku!” Uzewnętrzniamy działanie, gdy powstrzymujemy się od uwag na temat fryzury przyjaciela. Stale uzewnętrzniamy działanie słowne i fizyczne.
Okrucieństwa można zapomnieć, ale nie da się ich usprawiedliwić. Pozwolę sobie na przytoczenie przykładu:
Przemawiałem w sądzie przed najgorszymi z sędziów, jacy kiedykolwiek przywdziali togę, sędziów, którzy cier­pieli na „cuchnący oddech” serca. Mimo to w ciągu czter­dziestu lat praktyki zawodowej nigdy nie rzucałem pod ad­resem sądu brzydkich słów, żadnych przekleństw. Nigdy nie posunąłem się do obrazy majestatu. Dlaczego? Czy wy­kazuję tak niezwykłe opanowanie i zimną krew? Raczej nie. Powodem, dla którego nigdy nie przekroczyłem granicy, jest to, że więcej wiem. Wiem, że jeśli posunę się za daleko, będę musiał za to zapłacić taką cenę, której nie warto płacić. Nigdy nie czułem potrzeby spędzenia czasu za kratkami.
Kierując się podobną zasadą, nigdy nie zaczepiałem ko­goś potężniejszego i wyższego ode mnie, żeby mu powie­dzieć, jakich przodków miała jego matka. Wiem więcej. Nie dlatego, że przeszedłem dłuższą drogę ewolucji niż przeciętny obywatel. Nie panuję lepiej nad swoimi emo­cjami niż inni ludzie. Najzwyczajniej uzewnętrzniam swój język, który wpędzi mnie w nieodwracalne tarapaty nawet wtedy, gdy jestem znieważony, nawet jeśli działam w sfe­rze zwanej „ogniskiem pasji”.
Dlaczego w takim razie nie mogę uzewnętrznić słow­nictwa w taki sposób w imieniu kogoś, kogo kocham? Uwa­żam, że mogę. Twierdzę, że nie robimy tak, ponieważ wie­my, iż w odpowiedzi na nasze okrucieństwa druga osoba raczej nie ześle nas do więzienia za obrazę sądu lub do szpitala z pokiereszowaną twarzą.
Nie lubię wyliczać, ile to razy przegrałem polemikę z Imaging, która umiała wycofać się i słuchać. Patrzyła na mnie i widziała złość, a nie przyjmowała jej do siebie. Sły­szałem, jak mówiła, że jestem niczym kilkunastomiesięczne trojaczki, które chcą wszystko i teraz, które wrzeszczą i zło­szczą się w jednej chwili, aby zaraz przestać i okazywać radość. Widziałem, jak zachowując zimną krew, wycofuje się i patrzy na mnie w taki sposób, jak ktoś siedzący w moc­nym domu i obserwujący tornado. Żal mi tornada. Gdy za­wierucha ucichnie, pozostaje tylko zniszczenie i smu­tek. Nikt nie kocha tornada. Nikt nie pamięta gwałtownego wichru, jak pamięta się delikatny, orzeźwiający powiew u schyłku dnia. Tornado, po utracie impetu, musi spoglądać za siebie z żalem i poczuciem klęski.
Konieczność uzewnętrznienia ataku gniewu, powstrzy­mywania agresji (okazawszy agresję, mamy zawsze upodo­banie do znęcania się), poskromienia chęci panowania nad innymi łącznie z panowaniem nad czyimś gniewem nie oznacza, że musimy poświęcić samych siebie. Jesteśmy przecież osobami o bogatych i delikatnych uczuciach, które mogą doznawać cierpienia, bólu i doświadczać gniewu.
Co robić z naszym gniewem? Czy umiemy tłumić nasz gniew? Czy umiemy usiąść na nim jak kwoka wysiadująca jajka, a następnie pielęgnująca stadko kurcząt? Uważam, że gniew to nic złego, zdrożnego, nieodpowiedzialnego. Złoszczenie się, gniewanie, świadczy o naszej możliwości czucia i potwierdza, że żyjemy. Rozumiejąc gniew tkwiący w innych, zrozumiemy gniew tkwiący w nas samych. Klu­czem jest znalezienie cierpienia w nas samych i podążanie jego śladem. Podążaj śladem cierpienia.
Może znajdziemy prosty sposób, aby poradzić sobie z naszym gniewem. Spróbujmy:
—                Zaznacz tę stronę i odłóż książkę na bok.
—                Odkryłeś swój gniew? Sięgnij po książkę, otwórz na tej stronie, którą zaznaczyłeś, pamiętasz? Zacznij czytać.
—                ZACZNIJ CZYTAĆ:
Nie jesteś jeszcze gotów, aby zająć się swym gniewem.
Na razie nic nie rób.
Nic nie mów.
Jak dotąd nie zbadałeś swego gniewu. Dopóki go nie zbadasz, nie możesz nic zrobić z tym swoim nie zdiag- nozowanym gniewem, a jedynie traktować go jak nie zdiagnozowaną chorobę.
Żeby zbadać gniew, musisz się od niego odłączyć. Jeśli gniewasz się na drugą osobę, wyobraź sobie, że między wami rozciąga się sznur. Przetnij ten sznur. Sznur, gniew, jest teraz doczepiony tylko do ciebie.
Idź za gniewem, aż do źródła. Cierpisz, jeśli jesteś zły. Idź po sznurze do źródła cierpienia. Idź za cierpieniem. Zawsze idź za cierpieniem. To jest zasada. Czy cierpisz z powodu oszczerstwa, zdrady, wypowiedzi, która cię dotknęłą, gdyż okazano ci brak szacunku? Czy ktoś cię za­atakował? Co cię dotknęło? Idź śladem cierpienia.
Powiedz sobie, co cię zraniło. Powiedz: „Poczułem się dotknięty, gdy zabolało mnie to, co ona powiedziała” albo: „Zabolało mnie to, że ona mnie nie rozumie i oskarża o coś, czego nigdy nie zrobiłem”.
Przemów głosem cierpienia, a nie gniewu. Gniew wy­wołuje gniew. Skierowanie gniewu na drugą osobę jest w gruncie rzeczy kiepskim sposobem na leczenie włas­nego cierpienia. Gdy przemówisz z głębi swego cierpie­nia, bez gniewu, otrzymasz spokojną, stonowaną odpo­wiedź.
Zwróć się teraz do drugiej osoby bez gniewu, spokojnie: „Wiem, że nie chciałaś mnie zranić, ale gdy usłyszałem (obojętnie, co to było), poczułem się dotknięty” albo powiedz: „Gdy zrobiłaś (cokolwiek to było), poczułem się dotknięty”.
Przećwicz to. Nie jest to łatwe zadanie. Jeśli jednak w złości nabierzesz nawyku wstrzymania się i wykonania powyższego ćwiczenia, oznaczać to będzie, że w końcu opanowałeś sztukę radzenia sobie ze swym gniewem w konstruktywny, pełen miłości sposób, który wzbogaci związek dwu osób, a nie zniszczy go i nie przyniesie mu żadnego uszczerbku.
Skuteczna odpowiedź to potwierdzenie i zakomuniko­wanie, że jest się dotkniętym: Jest to skuteczne, ponieważ jest szczere i przerywa marsz cierpienia wywołującego cier­pienie. Odkrywanie „słabości”, wytworzenie kruchego wi­zerunku jest, co dziwne, najlepszym argumentem, najle­pszym sposobem otrzymania tego, co się chce. Pamiętaj, czego chcemy. Chcemy miłości, nieprawdaż? Chcemy zro­zumienia, akceptacji, szacunku i bliskości. To jest wygry­wanie, prawda?

Powrót do dzieciństwa: Byłem w trakcie pisania tego rozdziału, gdy do mojej biblioteki weszła koleżanka. Prze­stałem pisać, żeby z nią porozmawiać. Po chwili przyszła do nas czteroletnia córeczka Szerpów z Nepalu, którzy byli naszymi gośćmi. Dziewczynka przyniosła koszyk z zabaw­kami. Nigdy nie widziała kobiety, z którą rozmawiałem. Nie umiała też ani słowa po angielsku. Wychowała się gdzieś daleko w Himalajach, gdzie ludzie żyją w prymi­tywnych warunkach, bez samochodów, dróg, elektryczno­ści, telewizji, supermarketów. Podeszła do niej, jakby były dobrymi znajomymi. Nie mówiąc ani słowa, wyjęła z ko­szyka małą lalkę i podała mojej koleżance. Następnie usiad­ła przy niej, bawiła się swymi zabawkami, podając jej nie­kiedy jakiś drobiazg.

Powiedziałem:
– To niewinność i ufność, która powinna być podstawą związków między ludźmi. Gdzie zagubiliśmy tę niewin­ność? Gdzie podziało się zaufanie? Jak to się dzieje, że dzieci są tak mądre, w przeciwieństwie do nas, ich ro­dziców?

PODSUMUJMY: Chcesz wygrać domowe potyczki? Na­ucz się je przegrywać.

PODSUMUJMY: Chcesz doznawać przyjemności i ra­dości, chcesz być kochany i szanowany? Chcesz, aby druga osoba też była szczęśliwa, a małżeństwo stało się ogrodem wzajemnego rozwoju i doskonalenia? Zrzeknij się chęci pa­nowania.

PODSUMUJMY: Chcesz pokonać gniew w sobie i w dru­giej osobie? Odkryj cierpienie.

 

Zobacz na: Dlaczego (samo)dyscyplina musi pochodzić z wewnątrz – Jocko Willink